Przewodnik po krainie cudu


Książka Romana Warszewskiego i Arkadiusza Paula właśnie trafia na księgarskie lady

Machu Picchu – miasto-legenda, miejsce które dotyka nieba. Położone w Peru, niemal po przeciwnej stronie ziemskiego globu, na samym szczycie Andów, od stu lat budzi marzenia, rozpala wyobraźnię, przyciąga obietnicą wielkiej przygody.


W 2011 roku minie dokładnie sto lat od odkrycia tego niezwykłego miasta Inków. A właściwie nie od odkrycia, bo rok 1911 to data wielce umowna i dyskusyjna. To właśnie tego roku amerykański naukowiec i odkrywca Hiram Bingham wyruszył z Cuzco na kolejną już ekspedycję badawczą – tym razem w górę biegu Urumbamby. Bingham miał dwa cele: jego wyprawa, której patronował Uniwersytet Yale miała przez odpowiednie pomiary udowodnić, że najwyższym szczytem kontynentu jest peruwiański wulkan Nevado Coropuna. A niejako „przy okazji” Amerykanin zamierzał też odnaleźć ruiny ostatniej inkaskiej stolicy – Vilcabamby. Ostatecznie goniąc za jednym i drugim celem zupełnie przypadkowo i niespodziewanie natknął się na trzeci. I co ciekawe – o mało go nie ominął.

23 czerwca 1911 roku, kilka dni po opuszczeniu Cuzco, ekspedycja zatrzymała się w miejscu zwanym Mandor Pampa, tuż obok domostwa Metysa Melchora Arteagi. Ten, kiedy dowiedział się, że naukowców interesują budowle Inków, rzucił od niechcenia, że jest kilka takich właśnie całkiem niedaleko. Żeby je zobaczyć trzeba jednak wdrapać się na szczyt góry Huayna Picchu i Machu Picchu.

Następnego dnia Bingham podjął mozolną wspinaczkę na szczyt. Czynił to jednak bez przekonania i niemal samotnie, gdyż większość ekipy badawczej nie przejawiała najmniejszej chęci wędrówki po górach. Przyrodnik stwierdził na przykład, że więcej motyli nałapie przy rzece, zaś lekarz wymówił się tym, że… musi zacerować swoje podarte ubrania.

Wejście na szczyt trwało kilka godzin, okazało się jednak, że okolica wcale nie jest bezludna. Tam gdzie brakowało kamiennych stopni, ktoś umocował prymitywne drabinki. Zaś na samym skraju opuszczonego miasta jak gdyby nigdy nic mieszkało w szałasie dwóch indian, którzy urządzili sobie niewielkie poletko uprawne na jednym z dawnych tarasów metropolii. Zapytani o ruiny ze stoickim spokojem wskazali naukowcowi dalszy kierunek marszu i po chwili Bingham stanął w samym sercu dawno opuszczonego miasta.

Ale choć dziś – jak głosi tablica wisząca przy głównym wejściu na teren Machu Picchu – Hirama Binghama uznaje się za odkrywcę miasta, sto lat temu nikt, z samym Binghamem włącznie, absolutnie tak nie uważał. Dowodem może być choćby to, jak Amerykanin potraktował swoje znalezisko: wróciwszy ze szczytu spokojnie kontynuował swoją wyprawę, a w książce, którą napisał po powrocie z ekspedycji ledwie wspomina o tym naukowym „skoku w bok”. Trudno mu się zresztą dziwić – z jego perspektywy Machu Picchu wcale nie wyglądało na zagubione: drogę do niego znali świetnie okoliczni Indianie, a w samych ruinach podróżnik natknął się m.in. na wyryty w kamieniu napis LIZARRAGA 1902.

Refleksja pojawiła się nieco później. Bingham wrócił do Machu Picchu i rozpoczął mozolne oczyszczanie ruin. Dopiero wówczas zorientował się w ogromie kamiennego miasta. Prace badawcze trwały w tym rejonie kilka kolejnych lat. Włączył się w nie m.in. „National Geographic” co tak naprawdę rozpoczęło wielką medialną karierę Machu Picchu i przyczyniło się do połączenia na trwałe nazwy tego miejsca z nazwiskiem Binghama.

Właśnie o tym mieście z chmur we właśnie wydanym albumie zatytułowanym „Machu Picchu. Sto lat po godzinie zero” opowiadają Roman Warszewski i Arkadiusz Paul. Ten pierwszy bywał w Ameryce Południowej tak wiele razy, że zna ten kontynent jak własną kieszeń. Podróżując spotykał się i rozmawiał z głowami państw, szefami narkotykowych karteli, pisarzami (jest dobrym znajomym tegorocznego noblisty Mario Vargasa Llosy!), niestrudzenie tropi też tajemnice starożytnych Indian. A przy tym jest świetnym narratorem, którego książki czyta się z zapartym tchem. Ten drugi – jest pasjonatem kultur prekolumbijskich, amatorem górskich wspinaczek i uczestnikiem zorganizowanej przez Warszewskiego wyprawy „Tupac Amaru Expedition”, która między innymi prowadziła szlakiem dawnych miast Inków. W stworzonym wspólnie albumie obaj autorzy nie tylko opowiadają szczegółowo o historii Machu Picchu, ale przedstawiają również coś na kształt szczegółowo ilustrowanego pięknymi zdjęciami przewodnika po tym miejscu. Zdradzają również wiele tajemnic związanych z samym miastem i z wierzeniami Inków (czy ktokolwiek uwierzyłby, że starożytne miasta Indian widziane z odpowiedniej perspektywy przybierają kształty zwierząt?).

Hiram Bingham jako motto swojej książki o odnalezieniu Machu Picchu użył cytatu zaczerpniętego z Odkrywcy Rudyarda Kiplinga: „Coś ukrytego. Idź i znajdź. Idź i przekrocz góry. Coś zaginionego czeka tam na ciebie. Ruszaj!”. Podobne przesłanie można odnaleźć między kolejnymi zdaniami i fotografiami książki Warszewskiego i Paula. To album, dzięki któremu każdy z nas może przez chwilę poczuć się odkrywcą inkaskich tajemnic.

Michał Piotrowski

Roman Warszewski, Arkadiusz Paul „Machu Picchu. Sto lat po godzinie zero”, FitoHerb, Sopot 2010.
Machu Picchurecenzje
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków