"Kongo 1965" - opowieść o narodzinach  zła


Niepowtarzalną zaletą twórczości  Romana Warszewskiego, pisarza, podróżnika i dziennikarza, autora ponad dwudziestu książek, staje się umiejętne łączenie wątków sensacyjnych, badań historycznych i dobrego reportażu podróżniczego. Ten charakterystyczny dla pisarza znak rozpoznawczy można było  m.in. znaleźć  w wydanej przed dwoma laty  "Wyprawie Vilcabamba-Vilcabamba" o tropieniu współczesnych śladów działalności  XVI- wiecznego inkaskiego wojownika Inki Paucara.  
Podobną zabawę w przenikanie gatunków literackich i układanie z nich konsekwentnej, logicznej, a zarazem wciągającej czytelnika opowieści wyraźnie w  ostatnim dziele pisarza, wydanym w Serii Historyczne Bitwy - "Kongo 1965", które poświęcone jest mało znanej wyprawie na Czarny Ląd kubańskiego oddziału, dowodzonego przez Che Guevarę. W jednej chwili poznajemy myśli Fidela Castro w momencie inwazji w Zatoce Świń, by w następnej uczestniczyć w rozmowie autora z "Pombem", dawnym ochroniarzem Fidela. Przenosimy się do Algierii, poznajemy dramatyczną historię Konga, obserwujemy ostatnie spotkanie Che Guevary z żona i dziećmi...
W tym przypadku mamy jednak do czynienia z  wyjątkową książką. Książką, która  tak naprawdę, z długimi przerwami, powstawała przez ponad 20 lat. Dzięki śledczemu zacięciu autora ujawnia ona nowe fakty związane z zaangażowaniem rządu kubańskiego w "eksport rewolucji" i pokazuje, jak Fidel Castro brutalnie eliminował dawnych, bliskich towarzyszy broni. To już by wystarczyło, by zainteresować wymagającego, interesującego się współczesną historia czytelnika.
Lecz tak naprawdę  "Kongo 1965" jest niezwykłe z innego powodu - autor konsekwentnie, krok po kroku, przytaczając relacje świadków wydarzeń sprzed pięciu dekad pomaga  zbliżyć się nam do rozwiązania zagadki przyczyny największej epidemii XX wieku, czyli AIDS. Epidemii, która pochłonęła życie ponad 30 milionów ofiar i spowodowała więcej zgonów, niż wszystkie wojny po 1945 roku.
Ernesto Che Guevara, bohater wcześniej wydanej w serii Historyczne Bitwy książki Romana Warszewskiego  "Boliwia 1966-1967" interesuje trójmiejskiego podróżnika od lat 80. XX wieku. Konsekwencją owego zainteresowania była wyprawa młodego, gdańskiego dziennikarza na Kubę w 1991 r. Jego rozmowy z dawnymi towarzyszami walki Che, pytania o wyprawy do Kongo i do Boliwii, dociekania na temat dziwnie częstych zgonów "eksporterów rewolucji" musiały mocno zaniepokoić kubańskie władze. Na tyle mocno, ze zapadła decyzja o deportacji Polaka. Nawiasem mówiąc - dzięki pomyłce kubańskiej bezpieki został on wydalony samolotem lecącym do Kolumbii, gdzie mógł przeprowadzić w Kolumbii wywiad z noblistą Gabrielem Garcią Marquezem("Gdzie mieszka pułkownik Buendia? Mówi Gabriel Garcia Marquez").
Wydawać by się mogło, że tamto nieciekawe doświadczenie oraz niemożność powrotu - jako persony non grata - na Kubę ostatecznie zniechęci polskiego podróżnika i pisarza do zajmowania się losami człowieka, który chciał doprowadzić do ogólnoświatowej rewolucji. I tak rzeczywiście było przez następne lata, gdy Roman Warszewski skoncentrował się na reportażach i książkach o krajach Ameryki Południowej, zwłaszcza Peru. Jednak gdzieś w tle, jak zadra, tkwiły w nim  tamte, zdobyte na początku lat 90. ubiegłego stulecia informacje. Kolejne przeczytane książki, następne spotkania, rozmowy - wszystko to sprawiło, że temat Ernesto Che Guevary wreszcie musiał powrócić.
W przypadku Romana Warszewskiego nie jest to jednak w żadnym stopniu  fascynacja mitycznym rewolucjonistą, którego twarz do dziś zdobi koszulki  i transparenty uwielbiających Che zachodnich lewaków. Wręcz przeciwnie,  Warszewski chłodno analizuje motywy postępowania Guevary, człowieka, który osobiście odpowiada za śmierć kilku tysięcy ofiar rewolucji kubańskiej oraz setek Afrykańczyków i Boliwijczyków. Interesuje się Argentyńczykiem jako "przedmiotem", a nie "podmiotem historii", jako pionkiem w politycznej grze światowych mocarstw i jego dawnego kubańskiego kompana, Fidela Castro. Udowadnia, że  bliski Chińczykom Guevara coraz bardziej przeszkadzał Fidelowi w  "przyjaźni radziecko-kubańskiej", niezbędnej do utrzymania władzy w Hawanie i  porewolucyjnego porządku. A Castro, gdy mu ktoś przeszkadzał, nie miał (o czym świadczą losy jego dawnych towarzyszy broni) żadnych skrupułów z ich likwidacją. Nie mogąc jednak jawnie zabić "ikony światowej rewolucji", postanowił - jak pisze Warszewski - upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Wysłać Ernesto Che Guevarę na pewną śmierć, a przy okazji stworzyć kubańskie przyczółki w Afryce i przez ciągłe mieszanie we wrzącym kotle postkolonialnych krajów  przenieść wojnę jak najdalej od Kuby. Tylko dlaczego wybrano Kongo?
Autor  "Kongo 1965"  odpowiada na to pytanie, przedstawiając przy okazji  przejmującą "Najkrótszą historię okrucieństwa" , jakiego przez setki lat doświadczali ludzie, żyjący w tej części Afryki. Ludzie, traktowani gorzej niż zwierzęta, dla których śmierć była nierzadko wybawieniem od tortur.Będący towarem, wykorzystywanym przez kolejnych "panów".
W tej opowieści o Kongo nie ma pozytywnych postaci.  Ani wśród Portugalczyków, którzy zjawili się tu w XV wieku, ani wśród Arabów, którzy porywali stąd ludzi, ani wśród Belgów, którzy pod pretekstem uwolnienia uciskanego ludu od arabskich handlarzy niewolników, wprowadzili jeszcze bardziej okrutne rządy. Po odzyskaniu w 1960 r. niepodległości przez Kongo w wyniszczonym kraju zapanował chaos. Przewroty, zdrady, polityczne mordy, najemnicy, rzezie. Stanięcie po jakiejkolwiek stronie w tym nieustannym konflikcie nie gwarantowało nic. Ani szansy na pokój, ani ustanowienia stabilnych rządów.
W tej sytuacji wysłanie, w głębokiej tajemnicy,  legendarnego Argentyńczyka na czele  ciemnoskórych  Kubańczyków, by walczyć i szkolić partyzantów Laurenta Kabili, szefa Komitetu Wyzwolenia Narodowego mogło mieć jeden cel - ciche usunięcie Guevary.
Ten plan, jak wiadomo, powiódł się dopiero dwa lata później, w Boliwii. Jednak krótki, kilkumiesięczny pobyt Kubańczyków w Kongo zmienić miał oblicze świata i przynieść zagrożenie gorsze od rewolucji.
 Roman Warszewski  natrafia na rozwiązanie tajemnicy, której ujawnienie, zwłaszcza wobec niedawnego przełomu w stosunkach między Kubą a Stanami Zjednoczonymi, może stać się niewygodne dla rządzących od kilkudziesięciu lat Kubą braci Castro. Okazuje się, że spośród 140 przybyłych  z Kongo rewolucjonistów aż 50 zmarło w niedługim czasie po powrocie! Teza, że to partyzanci Ernesto Che Guevary przywlekli z afrykańskiej wyprawy nieznaną, odzwierzęcą chorobę, która dziesiątkowała Kubańczyków i ostatecznie prawdopodobnie zabiła samego Che Guevarę broni się mocno. Zwłaszcza w kontekście niezależnych doniesień o wykorzystywaniu seksualnym gorylic przez kongijskich partyzantów oraz opowieściach o masowych pogrzebach ludzi Che, którzy po powrocie z Afryki nagle tracili odporność. Równie wiarygodnie brzmią kolejne dowody, mające potwierdzić, że Fidel Castro mógł zdawać sobie sprawę z zagrożenia nieznana chorobą. I że za jego wiedzą i zgodą ( a być może także na jego polecenie) zamiast "eksportu rewolucji" przeprowadzono tajny eksport śmiercionośnego wirusa do USA.
Warto przeczytać tę książkę. Nie tylko dla samej przyjemności lektury (a czyta się ją wyjątkowo dobrze), ale także po to, by zrozumieć, gdzie, jak  i dlaczego rodzi się zło.

Anna Chamier
Historyczne BitwyKongo 1965recenzjeAnna Chamier
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków