Bitwa o Równinę Duchów
Maciej Kuczyński o „Vilcabambie 1572” Romana Warszewskiego w „Nowych Książkach”


„W otaczającej konkwistadorów gęstwinie Indianie byli poukrywani nie dalej niż na wyciągnięcie ręki, i to zarówno na stoku powyżej poruszającej się kolumny, jak i poniżej. Z góry i z dołu wojownicy dopadli Hiszpanów z niespotykaną zajadłością i odwagą. Nie zważali na to, iż posługują się tylko maczugami o kamiennych głowicach, strzałami i bambusowymi nożami (...) Rzucili się, przesłaniając wyloty luf arkebuzów, i ich impet był tak wielki, iż hiszpańskie siły szybko zostały rozerwane na trzy części”. Nie zdało się to na wiele, po kilkunastu dniach Królestwo Vilcabamby – ostatni inkaski bastion, powstały już w czasach konkwisty – przestało istnieć. Zamknął się jeden z najbardziej dramatycznych rozdziałów podboju. Był to, jak pisze Roman Warszewski „okres pełen skrytobójczych śmierci, rozpełzającej się na wszystkie strony korupcji, przekupstw, konfliktów i krzyżujących się zdrad oraz wiarołomnych deklaracji lojalności. To epoka nakładania się na siebie dwu całkiem odmiennych tradycji – europejskiej i inkaskiej – i stapiania w nową kolonialną jakość”.
Vilcabamba – w języku keczua Równina Duchów – to gorąca kraina w Andach, górzysta, pokryta dżunglą, poprzecinana rzekami, obfitująca w złoto, srebro, kokę, kakao... Była tym, co pozostało Inkom po militarnej klęsce pierwszej części konkwisty. Była też dobrze wybranym obszarem, trudno dostępnym, gdzie nie mogła atakować kawaleria. Można ją nazwać państwem „nowoinkaskim”, które zasymilowało wiele europejskich wpływów, choć Hiszpanie przez długi czas nie ośmielali się tam wkraczać. Założył je na wschodnich stokach Andów Manco Inca, aby prowadzić stamtąd wojnę podjazdową, kontynuowaną przez jego potomków.
Autor przedstawia wiele mało znanych aspektów podboju i rozwiewa liczne stereotypy, chętnie powielane w innych publikacjach. Dowiadujemy się na przykład, że nie jest prawdą, jakoby Inkowie uważali Hiszpanów za istoty boskie i przez to byli mniej skłonni do stawiania im oporu. Już po pierwszych potyczkach zorientowali się, że konkwistadorzy nie są istotami nadprzyrodzonymi, a w ich żyłach płynie krew tego samego koloru, co ich własna. Od razu spostrzegli też, że jeźdźcy i konie to ludzie i zwierzęta, a nie egzotyczne stwory. Dowiadujemy się także o czymś, co zwykle jest pomijane w relacjach, a mianowicie o humanitarnym spojrzeniu na Indian. Wydaje się na ogół, że w XVI. w. nic takiego nie istniało, a niewątpliwe bestialstwa konkwistadorów odbijały powszechny stosunek Europy do „dzikich”. Tak jednak nie było. Warszewski przypomina, że Hiszpanie toczyli długie dysputy teologiczne: czy mają prawo do podbijania zamorskich ludów, a jeśli tak, to jakimi metodami. Były zapoczątkowane przez biskupa Bartolomea de las Casas, który szereg lat spędził w Ameryce Środkowej. Piętnował on gorąco przemoc wobec tubylców i ostrzegał króla, że zezwalając na okrucieństwa, ryzykuje własne zbawienie – i monarcha wydał regulacje dające Indianom narzędzia prawnej ochrony. Okazuje się, że już w 1511 r. królowa Izabela zabroniła brania Indian w niewolę i nakazała, aby tubylcy byli „uważani za ludzi wolnych”. Również cesarz Karol I, na którego panowanie przypadł pierwszy okres konkwisty, zmagał się z wyrzutami sumienia. Wprowadził tzw. Nowe Prawa, będące niezwykłą jak na owe czasy próbą rozwiązania tych moralnych dylematów. a, Karol V zakazał nawet wszelkich działań wojennych do chwili rozstrzygnięcia, jak prowadzić podboje bez narażania zbawienia monarchy!
Hiszpanie znaleźli jednak rozgrzeszające preteksty. O ile pierwotnie uważali, że konkwistę usprawiedliwia obowiązek nawrócenia Indian, to z czasem uznali, że najpierw trzeba ich „uformować”, a to otwierało drogę do przemocy. Skrupuły rozwiały się ostatecznie, gdy wyszło na jaw, że sami Inkowie byli agresorami, którzy na krótko przed przybyciem Hiszpanów zniewolili liczne plemiona! Tak więc Hiszpanie mogli przybrać szaty wyzwolicieli spod bezprawnego panowania Inków i w walce z nimi z łatwością zyskiwali tubylczych sprzymierzeńców. Podobnie jak w Meksyku, tak i tutaj garstka Hiszpanów przebiegle wykorzystywała do występowania przeciwko sobie „plemienne mniejszości”, jakie składały się na Królestwo Słońca, wzajemnie skłócone i wrogie. Gdy podbój dobiegł już końca, trwało jeszcze niezależne państwo Inków – Vilcabamba. Hiszpanie nie mieli odwagi się tam zapuszczać, lecz w końcu musieli rozprawić się z tą niezależną enklawą. Jak do tego doszło – opowiada książka. Autor znakomicie rozplątuje złożoną tkankę podboju, ciągnące się wiele lat zmagania, bynajmniej nie tylko Indian z Hiszpanami, lecz także Hiszpanów konkurujących z innymi stronnictwami Hiszpanów o zagarnięcie władzy i bogactw, oraz Indian z Indianami o wyzwolenie jednych plemion spod jarzma drugich. To wszystko pośród krzyżujących się sojuszy, zdradzieckich przymierzy, oszukańczych paktów, wiarołomnych morderstw, podstępów, krwawych odwetów, składających się na odrażający, ale i przerażający obraz militarnej i politycznej walki. Warszewski sięga do pisanych źródeł z okresu konkwisty, często je cytuje: listy i pamiętniki, raporty dla króla oraz relacje historyków. Nie konstruuje własnych koncepcji, ale dobrze uzasadnia siły, motywy, zamiary, które napędzały tę grabieżczą inwazję. Relacja jest żywa i wciągająca, również dzięki temu, że osnuta na losach bohaterów z obu walczących stron. Autor ukazał ich pełnokrwiste postacie, charaktery i motywacje oraz osobiste triumfy i w końcu tragedie Roman Warszewski, dziennikarz i dociekliwy badacz, podczas wielu wypraw przemierzył Peru wzdłuż i wszerz, a dzięki znajomości hiszpańskiego i keczua mógł oprzeć się na tekstach źródłowych z epoki, nie tylko późniejszych opracowaniach i monografiach. Relacja jest rzetelna, doskonale udokumentowana w każdym szczególe i, jak tego wymaga dobra praca historyczna, ukazuje racje i punkty widzenia obu walczących stron. Na koniec jeszcze jeden rodzynek wydobyty przez Warszewskiego z otchłani czasu, a dla nas nauka: w królestwie Inków dziedziczenie tronu odbywało się niekoniecznie według starszeństwa. Ważniejsza była praktyczna umiejętność rządzenia. Bywało, że starszy brat zrzekał się tronu na rzecz młodszego brata, jeśli ten wykazywał większe predyspozycje. To dzięki temu linia bardzo wybitnych władców stworzyła potęgę królestwa, które do dziś nas zadziwia.
Maciej Kuczyński
Historyczne BitwyVilcabamba 1572recenzjeMaciej Kuczyński
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków