Roman Warszewski o Kapuścińskim w Gazecie Pomorskiej


Rozmowa z ROMANEM WARSZEWSKIM, pisarzem i reportażystą

- Czytał pan już książkę o Kapuścińskim. Zabolało?
- Wiedziałem, że książka od pewnego czasu jest przygotowywana, ale przyznam, że po lekturze poczułem, że lepiej byłoby, gdyby ta książka się nie ukazała. Nie mam wątpliwości, że ta publikacja odbije się na odbiorze reportażu jako gatunku.
- Ale w końcu to reportażysta sportretował reportażystę.
- Problem w tym, że pod względem warsztatowym jest to książka wręcz znakomita, świetnie napisana. Co z tego, jeśli wylewa dziecko z kąpielą...
- Zaraz, zaraz. Ktoś kto buduje swój mit musi liczyć się z tym, że znajdą się ludzie, którym mit nie wystarcza.
- Dla mnie nie ulegało wątpliwości, że Kapuściński przekraczał granice reportażu w kierunku literatury. Jego dzieła to reportaż literacki, który nie do końca musiał być zgodny z realiami. Kapuściński sam to przyznał opowiadając o genezie “Cesarza”. Z tego wyznania wynika, że “Cesarz” w dużej mierze jest dziełem fikcyjnym.
- Dla każdego, kto parał się reportażem, był to wielki znak zapytania. Jeśli Kapuściński relacjonowałby fakty, skazywałby swoich bohaterów na śmierć. Miał pan wielokrotnie okazję pisać o miejscach bardzo egzotycznych, w odległych krajach. Dziennikarz w takiej sytuacji może pozwolić sobie na fikcję. Przecież nikt go nie sprawdzi...
- Ja nigdy nie uprawiałem reportażu literackiego, więc zależało mi raczej na maksymalnej wierności i nie śmiałbym się porównywać

Czy można aż tak kłamać? Hochsztapler kontra święty.


Mimo że nie żyje od 26 lat, salezjanin ojciec Carlos Crespi z ekwadorskiej Cuenki nadal pozostaje jednym z najpopularniejszych obywateli swej przybranej ojczyzny. Z urodzenia Włoch, przez 55 lat, jakie spędził w Ekwadorze, stał się Ekwadorczykiem z krwi i kości. I wielce zasłużonym. Całe swoje życie poświęcił pomocy biednym, zwłaszcza najuboższym dzieciom. Potrafiąc w sobie tylko znany sposób „wyczarowywać” pieniądze (czyli pozyskiwać hojnych sponsorów), budował szkoły, zapewniał darmowe podręczniki i prowadził akcje dożywiania w najbiedniejszych dzielnicach. Badał też najmniej dostępne rejony Ekwadoru, skąd przywoził niezliczone dzieła sztuki oraz unikatowe filmy o życiu dzikich Indian.

Jak można przypuszczać, właśnie to zadecydowało, iż postacią ojca Crespiego swego czasu bardzo zainteresował się Erich von Daeniken – słynny propagator idei odwiedzin kosmitów na Ziemi. Ta znajomość „patriarsze z Cuenki” nie wyszła jednak na zdrowie: dziś stanowi poważnie utrudnienie w procesie beatyfikacyjnym, który – w związku z jego niestrudzoną działalnością charytatywną – ma doprowadzić do uznania go za świętego.

1.
Crespiego znał także ojciec Edmund Szeliga. W 1939 roku spotkał się z nim w Turynie, a później – w latach 60. – w Limie. Polski salezjanin – jak wynika z jego zapisków – był zafascynowany żywotnością, wszechstronnością i niespożytą siłą w czynieniu dobra swego o 20 lat starszego współbrata: uznawał go za niedościgły wzór do naśladowania.
W

Z Noblistami w Sztokholmie



Właśnie wróciłem ze Sztokholmu, gdzie spotkałem się z kilkoma tegorocznymi noblistami.
Już tradycyjnie rozmawiałem z laureatami Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii (co mnie o tyle interesowało, iż ich prace dotyczą kwestii starzenia się i długowieczności), a także miałem okazję przeprowadzić wywiad z tegoroczną laureatka w dziedzinie literatury – z Hertą Mueller.
Wielce fascynujące jest to, iż to co o długowieczności mówią tegoroczni „medyczni” nobliści w dużej mierze pokrywa się z doświadczeniami, jakie w tej mierze posiadają południowoamerykańscy Indianie Q’ero, z których wielu dożywa 115-120 lat. Tak więc sztokholmskie rozmowy stanowią niezwykle cenne uzupełnienie mojej wiedzy na ten temat zebranej w Andach i na pewno do drugiej części książki o długowieczności („Wyprawa Vilcabamba-Vilcabamba”) wniosą wiele interesujących intuicji.
Z kuluarowych rozmów z przedstawicielami Komitetu Noblowskiego wnoszę, iż Nagroda Nobla dla Obamy miała jeden cel bardzo pragmatyczny: była pomyślana m.in. jako zachęta dla amerykańskiej administracji do zniesienia opodatkowania Nagrody Nobla w USA, co jest o tyle istotne, że najwięcej laureatów tego wyróżnienia pochodzi właśnie z tego kraju.

Jak końce chromosomów stały się początkiem
Z prof. Elisabeth Blackburn – laureatką Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii za rok 2009, rozmawia Roman Warszewski


– Nagrodę Nobla – wraz z profesorem Jackiem Szostakiem i profesor

W Krakowie o Ameryce Łacińskiej i Indianach Q’ero


W Krakowie, w ramach festiwalu „Pora Reportażu” zorganizowanego przez Instytut Książki, razem z Arturem Domosławskim z „Gazety Wyborczej”, opowiadam o reportażu o krajach Ameryki Południowej. Słuchaczy interesują Indianie Q’ero i ich umiejętność „uplastyczniania czasu” – czyli wydłużania życia; także to, co w dżungli odnalazła tegoroczna wyprawa Tupac Amaru 2009.

Rozmowę w Cafe Szafe przy ulicy Felicjanek 10 (rzut beretem od Uniwersytetu Jagiellońskiego) bardzo umiejętnie i taktownie prowadzi dr Marta Kania – z Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych UJ; sekunduje jej Tomasz Pindel – znany tłumacz prozy latynoamerykańskiej, m.in. tak lubianego przeze mnie Jaime Bayly’ego. Pasjonaci Ameryki Łacińskiej: widać, że żyją tym samym, czym żyją ich rozmówcy, czyli Artur Domosławski i ja.

W tym, co opowiada Artur Domosławski pojawia się ciekawy problem: w Brazylii jego informatorzy niekiedy zmieniają to, co mówią w zależności od tego, kto go do nich przyprowadza. Czy oznacza to, że są kłamcami?

Konkluzja może być jedna: jeśli ktoś gotów jest uznać ich za kłamców, sam niewątpliwie zasługuje na miano... głupca. Jeśli ktoś jedzie do Brazylii, żeby zebrać materiał reporterski, powinien być świadomy, iż ludzie żyjący w środowisku przesyconym przemocą, mogą zmieniać „swoje zeznania” w zależności od tego, kto ich słucha. Od tego może bowiem często zależeć ich życie...

Filmowcy przy ulicy Gedymina


Alicja Nowaczyk i Francois Bucher (za kamerą),
przy pracy na ulicy Gedymina.
Kilka dni temu odwiedzili mnie Alicja Nowaczyk i Francois Bucher. Francois jest kolumbijskim filmowcem, mieszkającym w tej chwili w Berlinie, który przygotowuje filmowy dokument z pogranicza... nazwijmy to: magii i realu; natomiast Alicja Nowaczyk dzielnie mu w tym niełatwym przedsięwzięciu sekunduje, przeprowadzając drobiazgowy research i – gdy trzeba – wspierając językowo.

Film kręcony przez Francois ma być gotowy do wiosny. Wtedy zostanie zaprezentowany w Sewilli, gdzie siedzibę ma fundacja, która finansuje jego powstanie. Czego dotyczy ów dokument, na razie przemilczę, żeby niczego nie zapeszać i by nie utrudnić pracy Francois. Powiem tylko, że zadziałała tu jakaś przedziwna synchroniczność: problematyka filmu ma wiele wspólnego z tematami, które nie tak dawno pojawiły się na tej stronie...
Mimo że z Francois spotkaliśmy się po raz pierwszy, od razu było wiadomo, że „nadajemy” na tej samej częstotliwości. Natychmiast dało się wyczuć pewną duchową wspólnotę i postrzeganie rzeczywistości w bardzo podobny sposób. Gdyby miał kiedyś powstać film na podstawie mojej książki „Tajna misja – El Dorado” (w swej istocie bardzo filmowej), na pewno robić go powinien właśnie Francois. Na razie – na potrzeby powstającego w tej chwili obrazu, skręcił tylko kilka „setek”, na których wypowiadam się na interesujące go tematy.
Jakie? Tak jak mówiłem –

Kierunek – nieznane. Wyprawa Tupac Amaru 2009. Śladami Inki Paucara (2)


To gdzieś tu.
Na pewno.
Co do tego, nie ma żadnych wątpliwości.
Ale... z tego jeszcze przecież nic nie wynika.
Gdzie? Konkretnie! Inna informacja nie ma po prostu żadnej wartości!
Stoję, rozglądam się w koło i czuję się bezradny.
Wszystko jasne: To, co nas czeka, to gorsze niż szukanie igły w stogu siana.


1.
Góry. Góry porośnięte dżunglą. Jakby pokryte skłębioną, zieloną sierścią – niektóre szczyty bliżej, inne dalej. Jedne wierzchołki strzeliste, inne kopulaste. Otaczają nas ze wszystkich stron. Tu i ówdzie owiewa je mgiełka, będąca forpocztą nisko przesuwających się chmur. W dole, kilkaset metrów niżej, szumi rzeka.
Gdzie to może być?
Mówienie w dżungli „gdzieś tu” nie ma sensu. W selwie, w gąszczu liczą się i mają jakąś wartość tylko stwierdzenia typu: „chodzi nam o ten, a nie inny kamień” i to pod warunkiem, że ów kamień znajduje się w zasięgu ręki. Ręki – nie wzroku. Bo w dżungli – oprócz gęstwiny – dosłownie nic nie widać. Można przejść w odległości jednego metra od zarośniętego muru i go wcale nie zauważyć. Można frustrować się, że nie jest się w stanie odnaleźć poszukiwanych ruin (namierzonych na przykład okiem kamery z kosmosu) i... – nic o tym nie wiedząc – stać w samym ich centrum.
Nam satelity – niestety – nie pomagają. To, czym dysponujemy, to tylko nieco eksplorerskiego doświadczenia i intuicja. Z globtroterem i pisarzem, Jarkiem Molendą, przedzierając się do ostatniej inkaskiej stolicy – Vilcabamby – byliśmy już tu przed rokiem. To, co wtedy zaobserwowaliśmy

Grobowiec Cheopsa


Jedyna zachowana podobizna Cheopsa
Wiele osób, które wieszczą koniec świata w 2012 roku, poszukuje grobu faraona Cheopsa, co – ich zdaniem – ma odwrócić klątwę wiszącą nad Ziemią. Mam dla nich bardzo złą wiadomość. Nie będące Wielką Piramidą miejsce spoczynku mumii słynnego faraona, dawno już zostało odnalezione.

Już w epoce Ramessydów (XIX dynastia) trzy wielkie piramidy w Gizie pozostawały puste i nie było w nich królewskich mumii. Dla Egipcjan było to nie mniej irytujące niż dla współczesnych pasjonatów starożytności: do tego stopnia, że w okresie saickim (XXVI dynastia), w którym ze szczególnym pietyzmem odnoszono się do wszystkiego, co zostało stworzone w okresie Starego Państwa (a więc w czasach wznoszenia największych piramid), posunięto się do tego, że do piramidy Menkaurego wstawiono całkiem nowy sarkofag.
Można się domyślać, że – w związku z nieobecnością mumii jej prawowitego gospodarza, sarkofag ów zaopatrzono także w jakiś substytut ciała. Gdy w XIX wieku ta wielka kamienna trumna została odnaleziona, zawierała bardzo urozmaicony zestaw ludzkich szczątków – parę nóg, dolną część tułowia, czyjeś żebra i jeszcze jakieś wnętrzności. Ich wiek – metodą radiowęglową – określono na Okres Rzymski. Wydaje się więc, że konsternacja z powodu braku właściwej mumii trwała dalej i szczątki z epoki saickiej w czasach rzymskich jeszcze raz zastąpiono całkiem innym ciałem.

Piramidy – jednak grobowce?
Fakt,

najnowsze < > najstarsze
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków