„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków
Vilcabamba – Święta Równina, czy też Równina Duchów. Jeden z najbardziej tajemniczych i niedostępnych rejonów na ziemi. Choć położona zaledwie sto mil od Cuzco, głównego miasta peruwiańskich Andów i siedziby liczącego kilkaset lat uniwersytetu, wciąż pozostaje niezbadana. Pierwsi śmiałkowie zaczęli się zapuszczać w te rejony dopiero z początkiem ubiegłego wieku, mozolnie odkrywając i wydzierając dżungli kolejne, imponujące ślady dawno zapomnianej cywilizacji.
Roman Warszewski – dziennikarz, pisarz, znawca Ameryki Łacińskiej – od lat niestrudzenie przybliża swoim czytelnikom krainy niezwykłe. Krainy, do których większość z nas nigdy nie miałaby okazji się zapuścić. Szczyty najwyższych gór, dzikie ostępy dżungli, rejony niemal nietknięte ludzką stopą. Nie inaczej jest w przypadku albumu „Zielone Pompeje. Drogami Inków do Machu Picchu i jeszcze dalej”, właśnie wydanego nakładem wydawnictwa Fitoherb.
To rarytas nie lada – pierwszy nie tylko w Polsce, ale i na świecie, album poświęcony inkaskiemu królestwu Vilcabamby.
Towarzyszem wyprawy Warszewskiego po tych niezwykłych terenach jest Arkadiusz Paul, współautor tego albumu – pasjonat kultur prekolumbijskich i zapalony fotografik. To jemu zawdzięczmy dużą część zdjęć, które bogato ilustrują opowieść o „zapasowym kraju” Inków.
Dlaczego zapasowym? Bo ta południowa część inkaskiego imperium, pokryta gęstą, upalną i trudną do przebycia dżunglą,
"W Machu Picchu całość góruje nad każdą pojedynczą jej częścią składową. I właśnie to czyni obiekt ten tak niepowtarzalnym" - mówi w rozmowie z PAP Life Roman Warszewski, pisarz, podróżnik, współautor albumu "Machu Picchu. Sto lat po godzinie zero".
PAP Life: - 24 lipca obchodzimy 100 lat od dnia odkrycia Machu Picchu. Co się wtedy wydarzyło?
Roman Warszewski: - Doszło do jednej z największych sensacji archeologicznych XX wieku. 24 lipca 1911 roku Amerykanin Hiram Bingham poprowadzony przez indiańskiego przewodnika wspiął się na zbocze wąwozu rzeki Urubamby i na skalnym grzbiecie między szczytami Machu Picchu i Huayna Picchu natknął się na zarośnięte dżunglą inkaskie ruiny. Indianie o ich istnieniu wiedzieli od dawna, ale dla białych stanowiły one niespodziankę. Ruiny okazały się bardzo rozległe, stosunkowo dobrze zachowane i były świetnie wkomponowane w otoczenie. Wkrótce okrzyknięte zostały najważniejszym inkaskim zabytkiem w Andach - w moim przekonaniu jak najbardziej słusznie.
PAP Life: - Czy jest powód do świętowania? Setną rocznicę odkrycia Machu Picchu zdaje się obchodzić nie tylko Peru, ale cała Ameryka Południowa...
R.W. - Powód jest. Machu Picchu w ciągu minionych 100 lat stało się rozpoznawalnym na całym świecie symbolem kultury Inków i jednym z nowokreowanych cudów świata. Stało się też ważnym elementem tożsamości kontynentu; takim, który przypomina o prekolumbijskich korzeniach tego regionu.
PAP Life: - Jak dziś Hiram Bingham, człowiek, który
Machu Picchu – miasto-legenda, miejsce które dotyka nieba. Położone w Peru, niemal po przeciwnej stronie ziemskiego globu, na samym szczycie Andów, od stu lat budzi marzenia, rozpala wyobraźnię, przyciąga obietnicą wielkiej przygody.
W 2011 roku minie dokładnie sto lat od odkrycia tego niezwykłego miasta Inków. Do dziś położone „na końcu świata”, tajemnicze Machu Picchu przyciąga podróżników z całego świata. Stało się jednym z siedmiu nowożytnych cudów świata. Jest też żywym symbolem dawnej Inkaskiej cywilizacji. Niegdyś celowo ukryte wysoko w górach, by nie rzucało się w oczy hiszpańskim konkwistadorom, dziś istnieje w oczach i umysłach ludzi na całym świecie.
Z jednej strony to dobrze – opowiada bowiem wciąż od nowa historię swojego ludu. Z drugiej jednak ciągnącym do niego rzeszom turystów może wkrótce udać się to, co nie udało się hiszpańskim najeźdźcom: tak jak krople drążą skałę, tak ciągnące każdego dnia na szczyt tłumy powoli, ale skutecznie przyczyniają się do zniszczenia tego miejsca. Już dziś ściany kamiennych świątyń zaczynają pękać, a strome górskie zbocza osuwają się. Codziennie też okolice inkaskiego miasta oczyszczać trzeba z ton porzuconych przez turystów śmieci. Tak więc nie wiadomo ile ten cud świata będzie jeszcze w stanie wytrzymać.
O mieście z chmur we właśnie wydanym albumie zatytułowanym „Machu Picchu. Sto lat po godzinie zero” opowiadają dwaj polscy podróżnicy: Roman Warszewski i Arkadiusz Paul. Ten pierwszy bywał w Ameryce Południowej tak wiele razy, że zna ten kontynent jak
Książka Romana Warszewskiego i Arkadiusza Paula właśnie trafia na księgarskie lady
Machu Picchu – miasto-legenda, miejsce które dotyka nieba. Położone w Peru, niemal po przeciwnej stronie ziemskiego globu, na samym szczycie Andów, od stu lat budzi marzenia, rozpala wyobraźnię, przyciąga obietnicą wielkiej przygody.

W 2011 roku minie dokładnie sto lat od odkrycia tego niezwykłego miasta Inków. A właściwie nie od odkrycia, bo rok 1911 to data wielce umowna i dyskusyjna. To właśnie tego roku amerykański naukowiec i odkrywca Hiram Bingham wyruszył z Cuzco na kolejną już ekspedycję badawczą – tym razem w górę biegu Urumbamby. Bingham miał dwa cele: jego wyprawa, której patronował Uniwersytet Yale miała przez odpowiednie pomiary udowodnić, że najwyższym szczytem kontynentu jest peruwiański wulkan Nevado Coropuna. A niejako „przy okazji” Amerykanin zamierzał też odnaleźć ruiny ostatniej inkaskiej stolicy – Vilcabamby. Ostatecznie goniąc za jednym i drugim celem zupełnie przypadkowo i niespodziewanie natknął się na trzeci. I co ciekawe – o mało go nie ominął.
23 czerwca 1911 roku, kilka dni po opuszczeniu Cuzco, ekspedycja zatrzymała się w miejscu zwanym Mandor Pampa, tuż obok domostwa Metysa Melchora Arteagi. Ten, kiedy dowiedział się, że naukowców interesują budowle Inków, rzucił od niechcenia, że jest kilka takich właśnie całkiem niedaleko. Żeby je zobaczyć trzeba jednak wdrapać się na szczyt góry Huayna Picchu i Machu Picchu.
Następnego dnia Bingham podjął mozolną wspinaczkę