Zanim ukaże się w Polsce.
Najnowsza ksiażka Mario Vargasa Llosy.Bohaterowie dnia powszedniego


Mario Vargasa Llosy, peruwiańskiego pisarza w 2010 roku uhonorowanego literacką Nagrodą Nobla, przedstawiać nie trzeba. On i jego książki gościli tu niejednokrotnie. Zadziwiające jest to, że mimo 78 lat (rocznik 1936) MVLl nie zwalnia, nie odpoczywa i nie ogranicza się do odcinania kuponów od sławy. Tworzy nadal tak jak w czasach, gdy miał 30–40 lat. Z regularnością godną Tomasza Manna, średnio raz na trzy lata, jego pracownię opuszczają kolejne powieści. Ostatnia z nich, „Marzenie Celta” (o której też swego czasu pisaliśmy), światło dzienne ujrzała tuż po Noblu, w 2011 roku.

Czy to znaczy, że wkrótce na księgarskie półki trafi nowe dzieło Llosy?


Jakże inaczej – już nawet trafiło. I od kilku miesięcy bije rekordy sprzedaży w Ameryce Łacińskiej, a – jak wynika z zapowiedzi Wydawnictwa „Znak” – jeszcze tej jesieni wyjdzie też po polsku. Rzecz nosi tytuł „El heroe discreto”, co – jak się łatwo domyślić – należy tłumaczyć jako „Dyskretny bohater”. Książka opowiada jakby o każdym z nas. Nie o bohaterach ze spiżu i stali, lecz o przeciętnych zjadaczach chleba powszedniego. O bardzo przeciętnych ludziach stających w pewnym momencie życia przed niebagatelnymi wyzwaniami, które krzesają w nich zaskakującą dzielność i brawurę. I czynią prawdziwych bohaterów. Cichych bohaterów dnia powszedniego.
Tak jak już kiedyś pisałem, twórczość Llosy rozwija się w dwóch odrębnych nurtach. Na jeden z nich składają się dzieła bardzo poważne (np. „Rozmowa w Katedrze”, „Miasto i psy”, „Wojna końca świata”, „Święto kozła”, czy wspomniane już „Marzenie Celta”), te, które zadecydowały o tym, iż MVLl wyróżniono literackim Noblem. Drugi nurt jest bardziej rozrywkowy, żeby nie powiedzieć – frywolny i krotochwilny. W opinii samego pisarza jest on równie ważny, jak nurt pierwszy. Pozwala mu na urozmaicenie tematyki, którą podejmuje w swych książkach. Zapobiega też zmęczeniu samego autora, który z typową dla siebie regularnością po ukończeniu dzieła bardzo poważnego może zabrać się za książkę nieco lżejszą i bardziej rozrywkową (choć pod względem literackim równie doskonale dopracowaną, jak dzieła składające się na pierwszy nurt jego twórczości).
Powieść „El heroe discreto” zdecydowanie należy do tego lżejszego nurtu, tworzonego przez takie powieści Llosy, jak „Pantaleon i wizytantki”, „Pochwała macochy”, „Zeszyty don Rigoberta”, czy „Zielony dom”. Na jej kartach spotykamy zresztą wielu bohaterów, którzy już poprzednio gościli w tomach tego nurtu. Jest więc i słynny żołnierz Lituma (teraz policjant), i don Rigoberto, jego żona Lucrecia oraz nastoletni jej pasierb, niesforny Fonchito. Tak, widać fascynację Llosy literaturą francuską. Widać, iż przez kolejne lata, a teraz już dziesięciolecia – niczym Honoriusz Balzac – próbuje pisać swą własną wersję „Ludzkiej komedii”.
Co składa się na treść „Dyskretnego bohatera”? W książce naprzemiennie (co dla Llosy także bardzo typowe) opowiadane są dwie różne historie, które w finale książki niespodziewanie spotykają się i splatają. Pierwsza historia to opowieść o skromnym przedsiębiorcy Felicito Yanaque, właścicielu firmy transportowej w północnoperuwiańskim mieście Piura, który z godnym podziwu uporem przeciwstawia się szantażowi tajemniczej organizacji przestępczej, podpisującej się rysunkiem pająka, próbującej zniszczyć cały dorobek jego życia. Druga historia to przypadki Ismaela Carrery, emerytowanego człowieka interesu, który na przekór czyhającym na jego życie synom (chcącym odziedziczyć jego fortunę), ku ich rozpaczy żeni się z... własną służącą (co w perspektywie pozbawia ich lwiej części przyszłego spadku!).


Zarówno Felicito Yanaque, jak i Ismael Carrera przez całe życie nie mieli okazji wykazać się szczególną odwagą czy hartem ducha. Wiedli uporządkowane życie wyrobników z zapamiętaniem oddających się pielęgnowaniu zagonów swej codzienności: w jednym wypadku – przedsiębiorstwa transportowego, w drugim – finansowych operacji bankowych. Ale gdy dochodzi do próby zakwestionowania autonomii obu bohaterów, każdy z nich podejmuje rękawicę i zaczyna walkę. I choć walczą w pojedynkę, na dodatek z siłami, które zdają się ich przerastać, i jeden, i drugi ostatecznie odnosi sukces.
Z jednej strony to bardzo budująca historia, bo namawia do tego, by pod żadnym pozorem nie rezygnować z siebie i z praw, jakimi się dysponuje. Z drugiej – to historia dość deprymująca. Bo – jak się ostatecznie okazuje w przypadku Felicita Yanaquego – także jego przeciwnikiem nie jest jakaś anonimowa organizacja, lecz... jego własny syn!
To pierwsze ogniwo łączące dwie równolegle rozwijające się historie, tworzące fabułę tomu „El heroe discreto”. Rozpad więzi, nie tylko społecznych, ale nawet rodzinnych w świecie zdominowanym przez pieniądz i korupcję. Drugim ogniwem wiążącym te dwie równoległe historie jest osoba służącej, którą poślubia Isamel Carrera, będącej krewną bohaterów drugiego wątku książki i w pewnym momencie szukającej u nich schronienia. Trzecim elementem scalającym jest język: prześwietny, doskonale dobrany i zdradzający niezwykły słuch autora. Soczysty język tryskający życiem i wyrastający z lokalnej specyfiki miejsc związanych z osobami obu głównych bohaterów – prowincjonalnej Piury i kosmopolitycznej Limy. Język, przez swój żyzny koloryt, niemożliwy do pomylenia. Choć w wielu miejscach ocierający się o wokabularz półświatka i subkultury, w wersji Llosy nadający się do wprowadzenia na salony.
Jedyną kroplą dziegciu, jaką trzeba dodać do tego miodu, jest postać Edilberta Torresa. Właściwie do końca książki nie wiadomo, kim on jest. To człowiek, na którego co jakiś czas natyka się nastoletni Fonchito, syn don Rigoberta, a pasierb doni Lucreci. Rzecz jednak w tym, że nie wiadomo, czy chłopcu to się tylko wydaje, czy rzeczywiście takie spotkania mają miejsce. Na przestrzeni całej książki przedziwna postać Torresa (w pewnym momencie porównana nawet do Jezusa Chrystusa) bardzo intryguje i wprowadza frapujący element tajemnicy i niepokoju. W finale książki brak jednak jakiejś jednoznacznej konkluzji na jego temat. Nie wiadomo, czy opowiadając o Edilbercie Torresie, Fonchito kpił sobie po prostu ze swych opiekunów, czy też zdradzał początki schizofrenii. Można odnieść wrażenie, że ten element narracji Llosie z powodzeniem służył do pchania akcji książki do przodu, ale w jej finale autor nie do końca wiedział, co z nim zrobić.
Jest oczywiście jeszcze jedna możliwość. Że Edilberto Torres w przyszłości ponownie pojawi się w którejś z kolejnych książek w lżejszym nurcie twórczości MVLl. Czyli – najwcześniej za sześć lat (wszak za trzy lata Llosa najpewniej znów wyda książkę, którą będzie można włączyć do poważniejszego nurtu jego prozy). Czy jestem zbyt dużym optymistą? Niekoniecznie. Gdy z MVLl rozmawiałem w Sztokholmie w 2010 roku tuż przed wręczeniem literackiej Nagrody Nobla, zdradził, że zamierza żyć i pisać co najmniej do setki.

Roman Warszewski

Mario Vargas Llosa, „El heroe discreto”, ALFAGUARA, Buenos Aires 2013.

Mario Vargas Llosa
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków