OKULARY


Oto fragment pochodzący z właśnie przygotowywanej przeze mnie do druku książki pt „Kuba 1958/1959”, która ma się wkrótce ukazać nakładem Bellony w serii Historyczne Bitwy.

Wszystko przez to, że Fidel zgubił okulary.26 lipca 1953 roku, w niedzielę, około piątej nad ranem, kolumna szesnastu zdezelowanych samochodów przejechała przez chrapiące jeszcze w najlepsze centrum Santiago de Cuba i pospiesznie skierowała się w kierunku obsadzonych z górą czterystuosobową załogą koszar Moncada. Powodów do pośpiechu było co najmniej kilka. Dookoła już szarzało, a stu dwudziestu trzech pasażerów owych kilkunastu samochodów liczyło na to, że żołnierzy z Moncada uda im się zaskoczyć. Po drugie - samochodową kolumnę popychała do przodu obawa i niecierpliwość. Z przekonaniem, że w wreszcie należy coś uczynić, żeby sytuację polityczną na Kubie zmienić i w końcu od władzy oderwać Fulgencia Batistę chodzili (a często przenosząc ulotki i tajne meldunki) biegali już bowiem od bardzo dawna. Poza tym wreszcie - bez względu na wynik właśnie podejmowanej akcji - chcieli się przekonać, czy mieli rację. Czy rzeczywiście, tak jak uważali, reżim z Hawany już dożywał swych dni i wystarczało jedno co mocniejsze dmuchnięcie, by rozpadł się jak przysłowiowy domek z kart. Także - czy zgromadzone przez nich siły i środki są na to wystarczające. Bo było ich przecież zaledwie stu dwudziestu trzech, a nie stu pięćdziesięciu, tak jak pierwotnie planowali. Ale tak jak zwykle przy tego rodzaju okazjach, w ostatniej chwili pod co niektórymi ze strachu zaczęły uginać się nogi, inni mieli akurat coś znacznie ważniejszego do zrobienia, a niektórzy - życie! - po prostu zaspali. Był jeszcze jeden niebagatelny powód pośpiechu: Nie tak dawno, w końcu maja, w Kanadzie, w dalekim Montrealu, a więc na neutralnym, bezpiecznym terenie, spotkali się przywódcy kubańskiej Partii Ortodoksyjnej i Partii Autentycznej i doszli do wniosku, że powinni połączyć swe siły i zdwoić swoje wysiłki mające doprowadzić do obalenia Batisty. A byli to ludzie o nieporównanie większych politycznych możliwościach niż bojownicy Ruchu, na którego czele stał Fidel Castro. Na dodatek ci, którzy zebrali się w Kanadzie doskonale znali Fidela. Znali i nie zamierzali z nim współpracować. Dlaczego? Bo z pamięci mogliby wyliczyć jego wszystkie szaleństwa. Znali jego fanfaronady i wybujałe ego. Jego wypracowany przez lata i znaczony politycznymi zabójstwami(1) "brak zdolności koalicyjnej" i niepoprawną chęć stawiania zawsze siebie na pierwszym miejscu i planie. Bez względu na wszystko, a nade wszystko bez względu na to, co w danej chwili dyktował zdrowy rozsądek.Tak więc Ruch na pewno nie mógł liczyć, że "Kanadyjczycy" zechcą go włączyć do swojej antybatistowkiej koalicji. To natomiast groziło tym, że pasażerowie kolumny szesnastu samochodów z Santiago de Cuba w najlepszym razie znajdą się na marginesie historycznych zdarzeń, które już wkrótce miały (musiały?) zacząć rozgrywać się na Kubie. A do tego w żadnym razie nie chcieli dopuścić. Nie chcieli na to pozwolić. Kto jak kto, ale oni? Tacy młodzi? Tak szaleni? Tak rewolucyjni i wspaniali? Nigdy w życiu! Przenigdy! Nie po to przecież konspirowali od lat - od pierwszych lat studiów, tych sformalizowanych, uniwersyteckich, i tych całkowicie nieformalnych, podziemnych, sprowadzających się do drukowania i rozrzucania ulotek oraz do zgłębiania przemycanej z zagranicy wywrotowej marksistowskiej "bibuły".Właśnie dlatego teraz jechali i było im tak spieszno. Właśnie dlatego w większości byli przebrani w mundury żołnierzy armii kubańskiej. Niepokój, w myślach, mieszał się im zapewne z radością. Być może, chcąc dodać sobie odwagi, w duchu nucili nawet "Guantanamerę" - kubańską ludową odę do radości lub inny hawański przebój w stylu "son". Najpierw mieli zaatakować posterunek numer 3. Zdaniem ośmiu ludzi z mercury'ego - pierwszego samochodu w kolumnie - było rozbrojenie dwóch strażników stojących na niedzielno-nocno-porannej warcie u wejścia do koszar i otwarcie dostępu do nich reszcie samochodów. Zgodnie z planem miano tego dokonać możliwie jak najciszej, jak najszybciej i jak najdyskretniej - zanim ktokolwiek się zorientuje. W koszarach stacjonowały bowiem bez mała cztery setki żołnierzy. Ich przewaga liczebna była przygniatająca. Jedyną szansą zmachowców był więc czynnik zaskoczenia.Ten miał być natomiast podbudowanym faktem, że była niedziela i że większość żołnierzy o tej porze jeszcze bardzo głęboko spała. I że był to sen niespokojny, niezdrowy. Sen po tradycyjnej piątkowej nocnej alkoholowej libacji, tak charakterystycznej dla kubańskiej armii w początku lat 50. -tych, w epoce Fulgencia Batisty. Cicho, szybko, dyskretnie. I najpierw wydaje się, że rzeczywiście tak będzie. Ramiro Valdes i Renato Guitard - zamachowcy z pierwszego samochodu - bezbłędnie wywiązują się ze swego zadania. Strażnicy zmyleni umundurowaniem przybyłych i przyczepionymi do ich pagonów wysokimi dystynkcjami, zamiast się bronić, prężą się i salutują. Jednak zanim zdążą opuścić rękę od daszka czapki, już zostają powaleni na ziemię i są zakneblowani. Pięknie, przepięknie. Co się dzieje? Nie musiał paść ani jeden strzał! Otwarcie bram koszar dokonuje się w ciszy - skrzypią tylko od dawna nieoliwione zawiasy olbrzymich wrót. Pierwszy samochód bez przeszkód wjeżdża na dziedziniec. Wysypują się z niego dalsi zamachowcy. Zgodnie z planem przygotowują się do jednoczesnego sforsowania drzwi wiodących do żołnierskich sypialni.Ale do tego już nie dochodzi. Na tym bowiem 26 lipca 1953 roku w Santiago de Cuba skończyły się sukcesy atakujących. A wszystko przez "El Caballo"(2), Fidela najważniejszego i najwspanialszego z nich wszystkich. A raczej przez to, że - jak już wspominałem - Fidel Castro w bardzo ważnym momencie swego życia (i historii w ogóle), zgubił okulary.Rzecz w tym, że - jak pisze Serge Raffy, jeden z biografów Castry - akurat "tego niedzielnego ranka koło godziny piątej Fidel nie był (...) w najlepszej formie".(3) Cały poprzedni dzień spędził za kółkiem, tocząc się złą, wyboistą kubańską drogą z Hawany do Santiago de Cuba i gdy tam dotarł był do cna wyczerpany. Na domiar złego, w stolicy, w domu Melby Hernandez, zostawił swoje okulary, natomiast te, które kazał sobie naprędce sprawić u przypadkowego optyka, w którego zakładzie zatrzymał się po drodze w Santa Clara, były okularami całkowicie przypadkowymi i źle dopasowanymi. Takimi, które do niczego się nie nadawały.Dlatego gdy do akcji przy wjeździe do koszar miał wkroczyć drugi z samochodów - buick prowadzony przez Fidela, doszło do katastrofy. Dostrzegłszy nieprzewidziany dwuosobowy patrol zbliżający się do bramy koszar, Castro postanowił go staranować, w tej chwili stracił jednak kontrolę nad samochodem i z całym impetem wpadł na chodnik. Żołnierze z patrolu, którym udało się uskoczyć w bok, w buicka wymierzają broń. Serge Raffy: "Castro próbuje ruszyć, ale motor gaśnie. Unieruchomiony buick blokuje wejście do koszar. Jakby tego było Podczas tych manewrów Gustawo Arcos, jeden z ludzi jadących w samochodzie prowadzonym przez Fidela, zostaje wyrzucony na ulicę. Jeden z żołnierzy celuje do niego, wówczas ktoś z trzeciego auta strzela, aby ocalić Arcosowi życie."(4) Rozlega się wystrzał, krótka sucha seria. Już nie jest cicho, już nie jest dyskretnie. Nie jest już też pięknie, a tym bardziej przepięknie. Choć wszystko to trwa ledwie sekundy, katastrofa w jednej chwili przeradza się w dramat. Słynny atak na koszary Moncada, z którym młodzi konspiratorzy wiązali takie nadzieje, a o którym wiele lat później nastoletni, kubańscy pionierzy będą śpiewać patriotyczne piosenki, kończy się zanim zdążył się zacząć. Ktoś z załogi włącza syrenę alarmową. Całe Santiago zostaje poderwane na nogi. Nie, to nie mogą być ćwiczenia, jakieś wojskowe wygibasy, manewry! Nikt czegoś takiego nie urządzałby przecież tak wcześnie w niedzielę! Dla wszystkich od razu jest jasne, że musi dziać się coś ważnego. Że nikt tak rozpaczliwie zawodzącej syreny nie włączałby bez jakiegoś naprawdę dramatycznego powodu.W ślad za syreną, rozlega się przeciągłe tra- ta-ta-ta-ta-ta. To przebudzili się żołnierze śpiący na dachu koszar, w dwóch gniazdach karabinów maszynowych. Ogień kierowany jest najpierw na oślep, ale już po chwili, gdy zaspani strzelcy zaczynają rozróżniać napastników, staje się coraz bardziej precyzyjny i celny. Do długiej kolumny samochodów, która utknęła przed wjazdem do koszar, można strzelać jak do kaczek! Castro, zanim eksploduje wściekłością, wpada w panikę. Mimo że stara się wydawać jakieś rozkazy, mające zaprowadzić porządek w szeregach zamachowców, jego ludzie, wśród których jest coraz więcej rannych, momentalnie idą w rozsypkę. W końcu sam rzuca się do ucieczki. Nie czeka nawet na grupę Guitarda i Valdesa, uwięzioną na dziedzińcu koszar i nie mającą pojęcia, po począć z co najmniej setką wyrwanych ze snu żołnierzy, przypuszczających najpewniej, że to tylko jakiś koszmarny, bardzo realistyczny sen, bezwiednie pchających się im pod muszki karabinów. Fidel ,w jednej chwili zapomina o koszarach i o tym, do czego miało doprowadzić ich zdobycie. Za wszelką cenę chce się teraz dostać do Siboney, małej miejscowości oddalonej od Santiago o dwadzieścia kilometrów, gdzie, na wypadek niepowodzenia akcji (myśli: "jaki też byłem przewidujący"), wynajął Granjillę, niewielki domek letniskowym, w który teraz chce znaleźć schronienie. Proszę, ile nieszczęść może się zdarzyć przez jedne zgubione okulary! (Notabene istnieje jeszcze jedna wersja zdarzeń - w niej jednak okulary także odgrywają ważną rolę. Zgodnie z nią, Fidel okularów wcale nie zgubił, lecz po prostu, z kokieterii i z typowej dla siebie próżności, celowo zdjął je i nie chciał w nich dowodzić akcją, bo - spodziewając się sukcesu i zdjęć, do których będzie musiał pozować po jej zakończeniu, bez okularów chciał po prostu wyglądać bardziej "macho".) Choć zdaniem Enrique Oltuskiego, kubańskiego rewolucjonisty o polsko-żydowskich korzeniach, było jeszcze inaczej. W roku 1991, w Hawanie, w czasie blisko dwugodzinnej rozmowy rozbawiony Oltuski mi powiedział: - Według tego, co wiem, klęska ataku na Moncada to wcale nie była sprawa okularów. Kluczowe było to, że Arcos wyleciał z samochodu. A stało się to dlatego. że Fidel był na niego wściekły za to, że ten, jeszcze w przededniu ataku na Moncada, poddawał w wątpliwość szanse powodzenia tej akcji. On po prostu specjalnie przyhamował zbyt ostro, gdy Gustawo otwierał drzwi buicka. Chciał wszystkim pokazać, że ten, który śmiał go publicznie krytykować i w wątpliwość poddawać jego plany, to niezguła i niezdara.Co dzieje się dalej?Choć atak trwa dopiero kilka minut, na samym wstępie pada w nim ośmiu zamachowców. Pięćdziesięciu sześciu innych, w ciągu kilku następnych godzin, wpada w ręce (Fidel: "w łapy") ludzi Batisty i bez sądu ginie albo od kul, albo od ciosów zadanych im kolbami karbinów. ("Zostają po prostu zatłuczeni".) Jednak o ile to tylko możliwe, uciekinierzy odpowiadają ogniem . Niektóre strzały są bardzo celne. W sumie zabijają dwudziestu dwóch żołnierzy. Ale to tylko pogarsza sytuację tych, którym udaje się umknąć i przeżyć. Gdy wycieńczeni upałem i umorusani błotem w końcu trafiają w ręce policji, do więzienia, tym wyższe grożą im wyroki w procesach, na myśl o których Batista już zaciera ręce. Bo... paradoksalnie ten atak - tym bardziej że tak niegroźny, tak nieudany! - był mu bardzo na rękę. Od co najmniej kilku miesięcy dyktator szukał pretekstu, by opozycji bardziej skoczyć do gardła, a prasie założyć kaganiec - wprowadzić cenzurę. Teraz Fidel dostarczył mu argumentów, których mu brakowało. Takiej okazji nie zamierzał zmarnować. "Kochany ten Fidel" - myśli potem Batista w chwili rozrzewnienia. Castrę zna osobiście; Kuba to w sumie niewielka wyspa. Był przecież nawet na jego weselu, a młodym podarował srebrną paterę. Mirta, żona "El Caballo", to jego daleka krewna. - Jest jeszcze inne wytłumaczenie niepowodzenia ataku na Moncada - mówił dalej Enrique Oltuski. W swej biografii Fidela Castro wspomina o nim zresztą także Serge Raffy: "Podobno - pisze - pierwszy strzał oddany przez stojącego blisko Fidela Israela Tapanesa, [go po prostu] ogłuszył (...)".(6) - Ogłuszył? - zaśmiał się Oltuski. - Raczej przestraszył, bo Fidel miał zajęcze serce! Ale niezależnie od tego, która z tych wersji jest prawdziwa, żadna z nich jej bohaterowi nie przydaje splendoru!Podczas gdy w Santiago trwa wielogodzinna obława na Raula Castro, który w momencie szturmu na koszary, z innym oddziałem miał zaatakować znajdujący się w centrum miasta gmach sądu, Fidelowi jakoś udaje się dotrzeć do Siboney. Nie zabawia tam jednak długo. Po tym jak do Granjilli przybywa jeszcze kilku innych jego przerażonych towarzyszy, czym prędzej ucieka w pobliskie góry - w stronę dobrze mu znanego masywu Gran Piedra. Ku zdumieniu innych uciekinierów, doznana klęska zdaje się go wcale nie przerażać Przeciwnie. "El Caballo" najwyraźniej jest zadowolony. Uważa, że tak naprawdę konspiratorzy odnieśli sukces. O zamachu napisały wszystkie kubańskie gazety, cały czas mówi się o nim w radiu. Ludzie wreszcie dowiedzieli się, że na Kubie istnieje opozycja, która nie tylko jest skłonna spierać się i gadać, ale jest w stanie chwycić za broń i realnie zagrozić dyktatorowi. Swych dziewiętnastu towarzyszy niedoli stara się podnieść na duchu. Mówi, że nawet jeśli wpadną w ręce wojska, Batista nie odważy się ich uśmiercić. Że co najwyżej wytoczy im pokazowy proces i skaże na kilka lat więzienia, skąd - na pewno - uda im się wyjść przed terminem na mocy jakiejś amnestii.Ten optymizm - choć podszyty charakterystyczną dla Fidela fanfaronadą - nie do końca był pozbawiony podstaw. Bo przerażona zdjęciami zamordowanych pierwszego dnia po zamachu konspiratorów rodzina Castry postanawia pomóc zbiegom i w te pędy szuka dojścia do Batisty. Na Kubie, w latach 50.-tych, nie jest to w zasadzie trudne. Bo tu w zasadzie wszyscy się znają. Zwłaszcza wąskie elity. A w tym wypadku dochodziło jeszcze to, co w Ameryce Łacińskiej najważniejsze - choć dalekie to jednak rodzinne koligacje.Oltuski ujął to następująco:- Tak naprawdę Kuba w czasach rządów Batisty była jednym niezbyt dużym grajdołem. Ludzi wykształconych było stosunkowo niewielu (choć na pewno więcej niż w innych krajach latynoskich). Ludzi, którzy chcieli coś osiągnąć było jeszcze mniej. Więc ci, którzy byli czynni, niezależnie czy po prawej, czy po lewej stronie sceny politycznej, stale stykali się ze sobą, rozmawiali, a często do siebie się nawet uśmiechali. Można powiedzieć, że czuli dla siebie pewien szacunek i respekt. Doskonale wiedzieli, że gdy jednego dnia jedni są na górze, a drudzy na dole, to już następnego ranka wszystko może się zmienić. Ten trudny do uchwycenia element, który niełatwo odnaleźć na kartach suchych dokumentów, na Kubie był niezwykle istotny. Natomiast analitycy sytuacji na wyspie przed i w trakcie rewolucji bardzo często o nim zapominają i w ogóle nie biorą go pod uwagę. Tymczasem bez jego uwzględnienia kubańska rewolucja w wielu momentach (...) może przywodzić na myśl trudną do pojęcia farsę, stworzoną ręką niezbyt utalentowanego dramaturga.Tak więc Mirta, żona Fidela, udaje się się do swego brata Rafaela, który jest doradcą Batisty. Błaga go, by spowodował, aby dyktator nie chciał się mścić na jej mężu. - Fidel, to fakt, jest bardzo porywczy - przekonuje Mirta. - Ale w gruncie to bardzo dobry chłopak i ma gołębie serce. - Kłamie w żywe oczy, bo ma świadomość, że co jak co, ale to to akurat nieprawda. Ale wie co robi. Liczy na sukces. Chce w ten sposób zdobyć nowe zasługi u Fidela, który od dłuższego czasu nie chce mieć z nią nic wspólnego i zdradza ją z nową, młodą kochanką, Natą Revueltą.Ta jednak - równie przerażona - także nie zamierza zasypiać gruszek w popiele. Nie próbuje sobie nawet wyobrazić, co może spotkać jej ukochanego (czasopimo "Bohemia" opublikowało właśnie kolejne zdjęcia zmasakrowanych ciał zamachowców spod Moncada) i koniecznie chce mu pomóc. Tym bardziej, że nie ma wątpliwości, iż jej konkurentka, Mirta, dołoży wszelkich starań, by w tej krytycznej sytuacji okazać się przydatna Fidelowi. Wie, że jeśli w tej konkurencji chce być gór, a jednocześnie ocalić Fidela, nie może przebierać w środkach. Musi IŚĆ na całość. I Idzie. Najpierw pędzi do politycznej opozycji. Zwraca się z prośbą o interwencję w intencji Fidela do Pelayo Cuervo z Partii Ortodoksyjnej. Ten jednak szybko wyprowadza ją z błędu i pozbawia złudzeń. Fidel - ów znarowiony "Koń" - wszystkim legalnie działającym opozycjonistom zanadto zaszedł za skórę, by ci teraz chcieli nadstawiać za niego karku. Próbując szturmować Moncadę, popełnił niebotyczną głupotę. Obawiając się tego co mogło wyniknąć z porozumienia zawartego przez opozycję w Montrealu, porwał się z motyką na słońca. Chciał ich wszystkich ubiec - znów zapragnął być pierwszy i lepszy. Więc teraz za to zapłaci. A że głową? Cóż, trudno...- Ale może nie będzie aż tak źle... - widząc rozpacz w oczach Naty, Cuervo stara się ją nieco pocieszyć na odchodnym.- Jak pan sądzi, kto ewentualnie mógłby mi jeszcze pomóć? - Nata pyta szlochając.Cuervo kręci głową:- Nie mam pojęcia - odpowiada. Po czym, wiedząc kim jest dla Fidela i chcąc jej jeszcze dokuczyć, woła za nią przez okno:- Może biskup?Ona, choć doskonale rozumie kpinę zawartą w tym zawołaniu, rzeczywiście udaje się do biskupa.Enrique Perez Serantes, zwierzchnik kościoła w Hawanie, ku jej wielkiemu zdumieniu, przyjmuje ją bez zwłoki.- Ekscelencjo - Naty woła od progu - proszę i błagam: niech ekscelencja ratuje Fidela!- To pani brat, siostro? - pyta biskup, który nie do końca orientuje się w koligacjach hawańskiej socjety.- Nie, ekscelencjo, to mój... kochanek.- Kochanek? O, to interesujące! - biskup zamyśla się. Na chwilę wychodzi z pokoju i przez ścianę słychać, że gdzieś telefonuje. Gdy wraca, razem z Natą zmawia "Ojcze nasz", po czym mówi:- Postaram się ci pomóc, siostro.I następnego dnia, skoro świt, biskup udaje się do Santiago de Cuba. Gdy na miejscu dowiadeje się, że Fidel wraz z garstką uciekinierów ukrywa się gdzieś w masywie Piedra Grande, jedzie jeszcze dalej. Ma szczęście. Dogania oddział żołnierzy, którzy poszukują konspiratorów. Nie musi się przedstawiać, jego twarz na Kubie jest wszystkim doskonale znana. Poza tym ma na sobie sutannę (w wielu miejscach już solidnie umazaną błotem). Mówi im, że nie wie, jakie mają rozkazy, ale w jego przekonaniu uciekinierów nie powinno się zabijać. Powinno się ich pojmać, traktować humanitarnie i postawić przed sądem. A o reszcie winni zadecydować sędziowie...Tak, to była jedna z najbardziej niesamowitych (i wciąż czekających na wyjaśnienie) misji kiedykolwiek podjętych przez pojedynczego duchownego. Co kierowało biskupem Hawany? Co skłoniło go do niespodziewanej, a tak brzemiennej w skutki wyprawy do Santiago de Cuba i w pobliskie góry? Czysty przypadek? Sympatia, jaką w ciągu kilku chwil potrafiła wzbudzić w nim zapłakana Naty Revuelta? Czy może zaważyło tu coś całkiem innego? Tego już nigdy się nie dowiemy, bo Enrique Perez Serantes od wielu lat już nie żyje, a w jego wielokrotnie pośmiertnie przeszukiwanym w intencji tych wydarzeń biurku, na żadne zapiski na ten temat nie natrafiono. Podobnie, niestety, już nigdy najpewniej nie będziemy wiedzieć, z kim biskup rozmawiał przez telefon, gdy w drugim pokoju na jego powrót czekała przerażona Naty Revuelta. Z kimś bardzo ważnym? Czy z kimś całkowicie nieistotnym i przypadkowym? Czy chciał się może dowiedzieć, kto stoi na czele oddziału tropiącego uciekinierów z Santiago? A może łączył się z samym Batistą? Wszak w tym czasie, to właśnie on na Kubie był władzą najwyższą - był panem życia i śmierci.Bo gdy 1 sierpnia 1953 roku w górach okalających Santiago wojskowi w końcu osaczyli oddział uciekinierów dowodzony przez Fidela Castro, wbrew obawom, wcale nie doszło do rzezi i masakry. Wypowiedziane dwa dni wcześniej słowa biskupa Serantesa zdawały się działać cuda. Mimo że w momencie pochwycenia zbiegów, żołnierze natychmiast chcą rozstrzelać Fidela, dowodzący nimi czarnoskóry porucznik Pedro Manuel Sarria własnym ciałem zasłania lufę wymierzoną w "Konia" i w ostatniej chwili zapobiega samosądowi. (Wiele lat później - co sporo tłumaczy - historycy dojdą do wniosku, że Sarria zasiadał w tej samej loży masońskiej, do której należał... biskup Serantes!) Niesamowity ciąg wydarzeń, wyzwolonych jednym przypadkowym zgubienie okularów (dając kolejny asumpt do rozważań nad rolą przypadku i pojedynczego detalu w historii), zaczynał biec coraz szybciej i co raz to głębiej i bardziej nieomylnie wyżłobionym torem. Bo gdyby nie te zapodziane (czy z próżności schowane do kieszeni) okulary, wydarzenia u wrót koszar Moncada na pewno potoczyłyby się całkiem inaczej (co wcale nie oznacza że zakończyłyby się sukcesem zamachowców).Fidel Castro nie trafiłby do więzienia w Boniato nieopodal Santiago.Nie przygotowałby tam swojej słynnej mowy obrończej "Historia mnie uniewinni".We wrześniu 1953 roku nie zostałby skazany na wieloletnie więzienie i nie zostałby osadzony w betonowej izolatce na odległej, malarycznej wyspie Pinos.Nie skorzystałby (tak jak przewidywał) z amnestii, którą - będąc przekonanym, że jego dyktatura jest niczym nie zagrożona - wkrótce potem ogłosił Batista.Nie wyjechałby do MeksykuW 1955 roku nie poznałby tam przybywającego z ogarniętej rewolucyjnym wrzeniem Gwatemali argentyńskiego lekarza Ernesto Guevary.Gdyby nie te okulary, rok później, wraz z nim i 81 kubańskimi emigrantami w meksykańskim porcie Tuxpan nie wsiadłby na motorowy jacht "Granma" i - chcąc wzniecić rewolucję - nie wylądowałby na Kubie w okolicach Niquero, na plaży Las Coloradas.Inaczej niż pod Gran Piedra, nie umknąłby stamtąd cudem wojskom Batisty i nie zaszyłby się w położonych daleko na wschodzie górach Sierra Maestra.Nie zacząłby stamtąd powolnego, acz upartego i systematycznego wyzwalania Kuby, co trzy lata później, w końcu grudnia 1959 roku, swą kulminację znalazło w tym, że z Hawany, w kierunku centralnie na wyspie położonego miasta Santa Clara wyruszył pociąg, który dla jego pasażerów miał być Pociągiem Zwycięstwa, a stał się Pociągiem Śmierci, natomiast dla tych, którzy nań na południu czekali, okazał się Pociągiem Wielkiego Triumfu.

Fragment większej całości. Pochodzi z książki Romana Warszewskiego pt. „Kuba 1958-1959”, która wkrótce ma się ukazać nakładem wydawnictwa Bellona w serii Historyczne Bitwy
________
(1) O patologicznej skłonności Fidela Castro do rozwiązywania swych jawnych i utajonych politycznych porachunków przy pomocy dymiącegp pistoletu obszerniej piszę w książce "Kongo 1965"

(2) "El Caballo" (hiszp.) - koń. Jedno z najpopularniejszych przezwisk Fidela Castro, wiążące się z jego wysokim wzrostem i... szaleńczym galopem przez życie, nie uwzględniającym tego, co myślą i robią inni.

(3) Raffy, Serge, "Fidel Castro. Czy reżim przerwa dyktatora?", Warszawa 2006, s. 72

(4) Jak wyżej

(5) Op. cit. s. 73


Historyczne BitwyKuba 1958-1959
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków