Spotkanie
Fragment z niepublikowanej książki Romana Warszewskiego „Cholula 1519”


Z powodów całkowicie ode mnie niezależnych, opóźnia się publikacja mojej książki „Cholula 1519”, która od około roku czeka w wydawnictwie Bellona. Zwłokę trudno zrozumieć, bo Wydawca, rozciągając w nieskończoność czas między publikacją kolejnych tytułów swoich współpracowników, zabija swoich autorów, którzy też mają przecież jakieś rachuby związane z rytmem ukazywania się ich prac. Żeby choć trochę subiektywnie skrócić tę zwłokę, poniżej prezentuję jeden z pierwszych rozdziałów tej książki, opowiadający o historycznym spotkaniu dwóch kuzynów Hernana Cortesa i Francisca Pizarra. Mając nadzieję, że książka w końcu się ukaże, zapraszam do lektury.

Usiedli przy ciężkim drewnianym stole, pod ścianą.
W tawernie panował zgiełk, trudno było znaleźć jakieś zaciszne miejsce. Wokoło tłoczyło się mnóstwo ludzi: żołnierze, piechurzy i oficerowie; jacyś pomniejsi pomocnicy z królewskiego dworu; także – choć Toledo leżało daleko od morza – marynarze i majtkowie; tu i ówdzie widać było bardziej dystyngowane zamyślone postacie, pragnące w miejscu, gdzie jak zwykli mówić Kastylijczycy „spotkał się cały świat”, zawrzeć pożyteczną znajomość, będącą w stanie utorować im drogę na dwór króla, cesarza, od którego jednego skinienia, jednego słowa, albo uśmiechu, mogło zależeć tyle, a częstokroć wszystko...
Odsunęli od blatu ciężkie zydle i gdy już na nich zasiedli pobrzękując przytroczonymi do pasa szpadami z, a jakże, miejscowej słynnej toledańskiej stali, spojrzeli sobie głęboko w oczy.
– Widzę radość na twojej twarzy, kuzynie – pierwszy zaczął Cortes, uśmiechając się pod starannie przystrzyżonym wąsem.
Pizarro potwierdził kilkukrotnym skinieniem głowy.
– A jakże, kuzynie – odrzekł. – Jestem wielce kontent i winny ci jestem wdzięczność. Dzięki tobie udało się to, co dla mnie zdawało się niewykonalne. Sekretarz władcy, na jego własne polecenie, wysłuchał mnie przed tygodniem i dziś, przez posłańca, otrzymałem z dworu wiadomość, że mimo iż cesarz jest już w drodze do Italii, zaakceptował mój projekt. Ponoć tylko dlatego, iż to ty szepnąłeś mu do ucha, że warto podjąć tę próbę; że warto mi zaufać...
– Taka wszak była umowa między nami – Cortes uśmiechnął się jeszcze szerzej. – A ja zwykłem dotrzymywać danego słowa. Zwłaszcza gdy pada ono między krajanami i krewniakami.
Pizarro zadumał się na chwilę. Bo czy rzeczywiście byli krewnymi? (Historycy później wielokrotnie mieli to przecież kwestionować.) Ludność półwyspu na początku XVI wieku liczyła niecałe 5 milionów i wśród jego niearabskich mieszkańców trudno było w tamtym czasie znaleźć jakieś co bardziej znaczące osoby, które nie byłyby ze sobą w w jakiś sposób powiązane, czy to więzami krwi, czy też, poprzez małżeństwa, politycznie. Ten drugi to był właśnie ich przypadek. Babka Francisca Pizarra była siostrą Gonzala Pizarra Starszego1, którego żona Juana Sanchez (tzw. „La Pizarra”) była matką Hernana Cortesa, a żoną Martina Cortesa, jego ojca.2
Prócz tej odległej parenteli Francisca I Hernana wszystko zdawało się dzielić: Hernan był słynnym konkwistadorem, który w 1521 roku podbił w Meksyku państwo Azteków i który spowodował, że z Nowego Świata do Kastylii – do Toledo, Burgos i Madrytu zaczynała płynąć szeroka rzeka bogactw, a przede wszystkim złota, natomiast Francisco był prawie nikomu nieznanym obywatelem Nowego Świata, który już dwukrotnie, w 1524 i w 1526 roku wypływał z Panamy na ocean na południe od niej w poszukiwaniu legendarnego Królestwa Biru, mającego, zgodnie z pochodzącą z 1522 roku relacją Pascuala de Andagoyi, opływać w złoto w równym stopniu jak ziemie podbite przez Cortesa, ale do tej pory ze swych wypraw nadal powracał z pustymi rękoma; Hernan przybył z Meksyku na królewski dwór, chcąc uświadomić władcy i jego ludziom wielkość swych zasług dla Korony (i – w związku z tym – uzyskać dla siebie nowe, jeszcze większe przywileje), natomiast Francisco pragnął Koronę dopiero przekonać do swej trzeciej wyprawy, mającej – według niego – zakończyć się sukcesem bardzo podobnym do tego, jaki w Meksyku osiągnął Cortes; Hernan był starannie ubranym szlachcicem, mogącym uchodzić w dworskich kręgach za przykładnego eleganta, natomiast Francisco, z powodu skromności swego stroju, przez niejednego za plecami mógł być nazywany oberwańcem; Hernan był elokwentny i obyty z dworską etykietą, natomiast Francisco – małomówny i ze sporym trudem przyswajał sobie zasady poruszania się na królewskich salonach buzującym od plotek i intryg; Hernan, choć już sławny i zasłużony, był o całe siedem lat młodszy od Francisca, poza tym nosił nazwisko, które wiele mówiło: Cortes, czyli kulturalny, uprzejmy, wzniosły; z kolei nazwisko Pizarro co najwyżej mogło kojarzyć się z „la pizarrą” – prostą, drewnianą tablicą, na której miejscy przekupnie kredą pisali ceny oferowanych przez siebie towarów.
– Wbrew temu, co możesz sądzić kuzynie, to co uczyniłem, wcale nie było takie trudne – Hernan pragnął nieco zbagatelizować swoje zasługi. – Wszak sam też już poprzednio rozmawiałeś z cesarzem i z tego co wiem, zrobiłeś na nim spore wrażenie.
– Naprawdę?
– Tak, hrabia Osorno powiedział mi, że twoje przekonanie do swoich planów i racji oraz twój entuzjazm naszemu władcy dużo dały do myślenia. Więc to, co ja uczyniłem można porównać ledwie do położenia ostatniego retuszu na obrazie, który w dużej mierze był już gotowy. Gotowy dzięki tobie!
– Doprawdy, twoja łaskawość jest ogromna...
– Nieprawda, kuzynie. – ciągnął Cortes. – To twoja skromność jest zbyt wielka. Poza tym musisz wiedzieć, że miałem mocne argumenty: to, co przywiozłem na królewski dwór z Meksyku i co tam pokazałem, mówiło samo za siebie: złoto, srebro, klejnoty, turkusowe pióra quetzala...
– Kecala?
– Tak, quetzala, tamtejszego wspaniałego ptaka, nieznanego w Kastylii. (Z jego piór Indianie robią ozdoby do włosów, a także królewskie korony...) Wszyscy patrzyli na te rzeczy z niekłamanym podziwem i z zazdrością. A cesarz sam mi ułatwił zadanie: bo chciał wiedzieć, na ile lat wystarczy tamtejszych bogactw, by mógł wypełniać skarbiec. Wtedy powiedziałem, że na wiele lat, a gdy one się skończą, nie ma problemu, bo – jak mówią wieści z Istmo, z Panamy – na południu jest jeszcze inne podobnie bogate królestwo. I – dodałem – jest człowiek, który mi o tym wszystkim szczegółowo opowiadał, człowiek, który prawie już tam dopłynął i wie jak owe ziemie dla Korony zdobyć. Na dodatek – on jest moim kuzynem! Ta sama krew, ta sama odwaga, ta sama determinacja – tak cię zareklamowałem. „Warto, Wasza Wysokość, go wykorzystać, zatrudnić, zwłaszcza nic przecież nie ryzykując, bo kto wie jakie plany powoli zaczynają mu chodzić po głowie...”. Wtedy cesarz, jakby sobie ciebie przypominając, zwrócił się do starego Osorno i przez chwilę coś szeptał mu do ucha; przypuszczam, że mówił, iż ten powinien z tobą porozmawiać i to jak najszybciej, żebyś przypadkiem nie pojechał gdzieś dalej. Na przykład do Lizbony, do do Luzytanii.
– Nawet nie przyszło mi to do głowy! – Pizarro, wniebowzięty tym, co słyszał, po raz drugi wypełnił winem kielich Cortesa.
– Wiem. Nie szkodzi. Ale wiedziałem, co w danej chwili należało zasugerować – Hernan wciąż się uśmiechał. – Żeby nie mówić za dużo, by nie wyglądało to na jakąś naszą rodzinną zmowę, ale, jednocześnie, aby odniosło to zamierzony skutek. Przez lata na Kubie, w Meksyku i teraz tu, na dworze, jak widzisz, sporo się nauczyłem.
Na środku tawerny tłumek się nieco przerzedził i zza kotary zwisającej w jednym z jej narożników, wyszła młoda Cyganka. Nisko, nieco przesadnie, skłoniła się zebranym i, przywoławszy zza kontuaru ospowatego gitarzystę, zaczęła tańczyć. Jej ruchy były szybkie, rytmiczne i przykuwające uwagę. Po kilku chwilach na na jej ciemnej skórze pojawił się perlisty pot, a wielobarwny klosz jej sukni począł coraz szerzej wirować, ukazując smukłe nogi...
– Dlaczego właściwie to zrobiłeś? – Pizarro bardzo chciał wiedzieć dlaczego prawie nieznany mu kuzyn tak dalece zaangażował się w jego sprawy.
– Bo jesteśmy rodziną, kuzynie! A kuzyni powinni się wspierać! Poza tym jestem przekonany, że odniesiesz sukces, a wtedy ja będę mógł powiedzieć: „a nie mówiłem; czyż nie miałem racji?”. Będę miał jakąś zasługę, kiedy już sam nie będę w stanie nic osiągnąć. Na królewskim dworze zawsze warto mieć coś w zanadrzu!
– Naprawdę wierzysz w mój sukces? – Pizarro znów sięgnął po dzban.
– Wierzę. Bo sam przeszedłem drogę, na którą ty teraz chcesz wejść, a właściwie, na której już jesteś. I wiem, że jeśli nie popełnisz jakiegoś wielkiego błędu, twoje szanse są duże. Oczywiście pod warunkiem, że Królestwo Biru naprawdę istnieje i że jest tam złoto.
– Jest! – oczy Francisca w jednej chwili zapłonęły. – Widzieliśmy je na własne oczy! Niedużo, ale jednak! Mieli je Indianie na drewnianych tratwach, które dwukrotnie zatrzymaliśmy u brzegu kontynentu rozciągającego się na południe od Panamy.3
– A więc, kuzynie, masz przed sobą wielką przyszłość! Jak tylko możesz, korzystaj z moich doświadczeń.
– W jaki sposób?
– Koniecznie przeczytaj moje „Listy”!4
Pizarro z lekkim zakłopotaniem wbił wzrok w blat stołu.
– Nic z tego – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Bo... nie umiem czytać!
– Ach tak... – Cortes stropił się nieco.
– Ale staram się, na ile mogę, mimo to wzorować na tobie – Pizarro złapał się pierwszej myśli, która przyszła mu do głowy po krępującym wyznaniu. – Na przykład, słyszałem, że ty, by zmobilizować ludzi do walki i uświadomić im, że nie ma drogi odwrotu, kazałeś spalić wszystkie statki.
– To prawda! – Hernan z zainteresowaniem spojrzał na Francisca. – Ale ty statków nie spaliłeś, prawda? Nic mi przynajmniej o tym nie wiadomo.
– Mnie też! – Pizarro szeroko się uśmiechnął. – Ale, zamiast tego, na piasku czubkiem szpady narysowałem grubą ciągłą linię i tym, którzy chcieli wracać do Panamy zamiast płynąć dalej, kazałem zostać po jednej stronie, a odważnym, którzy pragnęli wyprawę kontynuować, nakazałem przejść poza tę kreskę, poza tę wyrysowaną na piasku granicę. I wyobraź sobie, że na tych, którzy zdecydowali się ze mną zostać, podziałało to tak samo, jak twoje spalenie okrętów.5
– Doskonale! – Cortes aż klasnął w dłonie. – Intuicja cię nie zawiodła! A więc bacz na nią alej i kieruj się nią dalej! To ważne, by potrafić wsłuchać się w jej głos nie tylko w skupieniu i spokoju, ale także w bitewnym zgiełku i wśród katuszy śmiertelnego strachu!
Gitara, towarzysząca tańczącej Cygance nagle umilkła i ta z przytupem zakończyła swój występ. Rozległy się gromkie brawa, a wielu mężczyzn, rzucając nieprzyzwoite komentarze w kilkunastu językach, zaczęło sięgać po sakiewki. Cyganka wiedziała, że jej taniec w wielu z wzbudził pożądanie i teraz będzie mogła licytować, wybierać. Który zaoferuje więcej? Ten? Tamten? A może jeszcze inny? Od kilku lat, od momentu, gdy z Meksyku na Półwysep coraz szerszym strumieniem poczęło docierać złoto, zaczęły się naprawdę dobre czasy. Także dla niej. Czy jej wzrok sięgał ciężkiego stołu pod ścianą, przy który dwóch mężczyzn – dwóch dalekich kuzynów – rozmawiało akurat o tym, co należy uczynić, by czasy te nie skończyły się zbyt szybko i by mogły jeszcze trwać dekadę, dwie, trzy, aż ona na dobre się zestarzeje, a może nawet dłużej?
– To co teraz będzie, kuzynie, skoro cesarz podjął już decyzję? – w słowach Francisca słychać było pewne zniecierpliwienie.
– Przede wszystkim musisz zachować zimną głowę – odrzekł Hernan. – Tu, w Toledo tak jak na polu bitwy, ważna jest sztuka czekania i wyczekiwania; kto wie, czy tu nawet nie jest ważniejsza?6
– A co nastąpi najpierw? – Francisco nie dawał za wygraną.
– Najpierw, zapewne, cesarz nada ci godność rycerza Zakonu Świętego Jakuba, bo Jakub, Santiago, jest patronem wszystkich zdobywców i krzewicieli wiary.
– A potem?
– Potem Rada Indii zatwierdzi, że zostaniesz gubernatorem wszystkich zdobytych przez siebie ziem, no a przedtem, oczywiście, mianują cię głównodowodzącym walczących tam wojsk.
Teraz to Cortes nalał wina Franciscowi.
– Ale – kontynuował – oczywiście musisz wiedzieć, że nie możesz liczyć na zbyt dużą szczodrość władcy. Bo całą pracę musisz wykonać ty, ty też musisz zadbać o to, by unieść wszystkie, niebagatelne przecież, koszty podboju. Co najwyżej możesz liczyć na niezbyt wielką pensję, na którą jednak sam będziesz musiał sobie zarobić i na uzyskanie zezwolenia na zakup kilku dział w Panamie; podobnie cesarz najpewniej wyrazi zgodę na przekazanie ci kilkunastu, (może dwudziestu?) koni, zapewne pochodzących z Jamajki. Także, jak sądzę, wyprawie przydzieli, jako pomoc, grupę czarnych niewolników, jak przypuszczam z Kuby (tak właśnie było w przypadku mojej ekspedycji). Możesz też, jeśli poprosisz, uzyskać pewną zaliczkę na pokrycie części kosztów ekspedycji; ją jednak będziesz musiał oddać, jak tylko z podbitych ziem zaczniesz osiągać zyski. No i najważniejsze: zobowiążesz się do oddania Koronie jednej piątej wszystkich dochodów, jakie uzyskasz z konkwisty. Nie miej wątpliwości – dla władcy właśnie ten punkt będzie najważniejsze.
– A co z krzewieniem wiary?
– Dobre pytanie – nawet bardzo dobre. Bo to dla cesarza rzecz prawie tak samo ważna jak jedna piąta dochodów. I nie dlatego, by cesarz był aż tak żarliwym katolikiem, ale dlatego, by łatwiej było mu rozmawiać papieżem, gdy do Watykanu zaczną wpływać pierwsze skargi.
– Skargi? – Francisco się zdziwił. – Skargi na co?
– Nie na co, ale na kogo, mój drogi – Cortes się uśmiechnął.
– Na mnie?
– Oczywiście, że na ciebie; na kogóż by innego?: że niepotrzebnie przelewasz krew tubylców.
– Ale ja niepotrzebnie przelewać nie będę! – Pizarro aż uderzył się w piersi.
– Tak ci się tylko wydaje – Cortes nie miał wątpliwości. – Bo jak rozstrzygniesz, kiedy jest to potrzebne, a kiedy niepotrzebne? Jak poczujesz się zagrożony, będziesz po prostu zabijał. Gdzie drwa rąbią, tam lecą wióry.
Pizarro zasępił się na chwilę. Tak, Hernan miał rację. W czasie dwóch wypraw z Tierra Firme7 na południe, on i jego ludzie już kilkakrotnie atakowali tubylców, i to nie tylko z konieczności, ale z obawy, że sami zostaną zaatakowani. I krew się lała. Wielokrotnie. A teraz, w czasie kolejnej ekspedycji, na pewno poleje się jej jeszcze więcej.
– Ale krwi się nie bój – Cortes zdawał się czytać w myślach kuzyna. – Jeśli jest to krew miejscowych, nie staraj się jej oszczędzać. Im więcej krwi przelejesz na samym początku, tym lepiej. Tym łatwiej będzie ci złamać opór i sprzeciw. Ważne jest tylko jedno: to ma być ich krew, nie wasza. Bo was będzie niewielu, a ich będą krocie. I to niezależnie od tego, jak wielką załogę zdołasz skompletować, was zawsze będzie za mało.
– Jest na to jakaś rada? – w głosie Pizarra słychać było powątpiewanie.
– Na wszystko jest rada. Na wszystko być musi! – dla podkreślenia wagi tych słów Cortes uderzył pięścią w stół.
– Jaka?
– Ty musisz dowodzić, podobnie twoi towarzysza. A walczyć powinni tubylcy. Po przybyciu na miejsce musisz jak najszybciej posiąść wiedzę na temat miejscowych sojuszów i antypatii. I uczynić wrogów twoich przeciwników swymi przyjaciółmi. Następnie napuścić jednych na drugich, a samemu, jeśli się da, z bezpiecznej odległości tylko się temu przyglądać. Powinieneś zdobywać nowe ziemie rękoma miejscowych wojowników.
Znów rozległy się oklaski. Nikt już jednak nie tańczył. To Cyganka skończyła licytację wśród chętnych na jej wdzięki. W ręce trzymała niewielki woreczek ze złotymi monetami, który najbardziej szczodry ich entuzjasta rzucił w jej stronę. I ona teraz pokazywała na niego mówiąc „ty, ty chodź do mnie i chodź ze mną”, na co otaczający ją tłumek mężczyzn eksplodował wiwatami.
– To jak będzie z tym krzewieniem wiary? – Francisco chciał koniecznie zakończyć poprzednio podjęty wątek.
– Będziesz musiał zabrać na pokład kilku księży – Hernan nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
– Korona zapłaci za ich podróż?
– Ależ skąd! Ty będziesz musiał za nich zapłacić. Ale nawet chwili się nie wahaj. Bo bez tego wyprawa na pewno nie dojdzie do skutku. To rodzaj twojego ubezpieczenia.
– Jest jeszcze jedna kwestia – Pizarro przeszedł do sprawy, która od dawna go trapiła. – Mam w Panamie wspólnika, Diega de Almagro, z którym jestem związany ustną umową, i chciałbym, by on w takim samym stopniu jak ja, został głównodowodzącym.
– W takim samym stopniu? – Cortes był zdumiony. – To przecież jakiś absurd.
– Absurd?
– Tak, absurd. Poza tym nikt na to nie wyrazi zgody. Bo w czasie podboju dowódca może być tylko jeden. Tylko to gwarantuje skuteczność i odpowiednią szybkość podejmowania decyzji.
– A czy jest coś, co twoim zdaniem, jest szczególnie istotne i co koniecznie powinienem jeszcze wiedzieć?
Cortes się zamyślił, a Pizarro z wielką intensywnością przez chwilę wpatrywał się w jego twarz. Pomyślał: „To prawda, co o nim mówią. On jest naprawdę urodziwy.”
– Powinieneś wiedzieć – Hernan zaczął z emfazą – że na pewno, raz, czy drugi, dojdzie do sytuacji, gdy doznacie klęski i będzie się wam wydawać, że już po was i że już wszystko stracone. Ale wtedy nie wolno wam zwątpić, nie wolno wam się poddawać. Musicie, niezależnie od strat, jakie poniesiecie, przetrwać i to w takiej formie, by po pewnej pauzie i przegrupowaniu, móc znowu uderzyć i odzyskać utracone pozycje. Jeśli tak się stanie, zwyciężycie. Bo w ten sposób dzikim udowodnicie, że potraficie się odrodzić. A oni wtedy zwątpią i ogarnie ich przerażenie. I pod waszym naporem, zaczną się znów wycofywać.
– W Meksyku byłeś kuzynie w takiej sytuacji?
– A jakże. I to nie raz – Cortes się zasępił. – Najgorsze była to, co potem, po chwili refleksji, nazwaliśmy Smutną Nocą – „La Noche Triste”, a co zdarzyło się w lipcu 1520 roku. W ich stolicy, w Tenochtitlanie, doszło do skierowanej przeciwko nam rebelii i nocą musieliśmy uciekać groblą przez jezioro. (Wszak Tenochtitlan, jak zapewne wiesz, położony był na wyspie po środku jeziora, które Mexikowie zwali Texcoco.) I na tej grobli nas dopadli! Od tyłu i od przodu! I z obu flank – z prawej i lewej, bo podpływali do nas na łodziach i tratwach. Co to była za rzeź! Ilu ludzi wtedy potraciliśmy! Ale mimo tej sromotnej klęski, podnieśliśmy się z tego. I wkrótce znów znaleźliśmy się w Tenochtitlanie. Tym razem, by już nigdy go nie opuścić.
– Zapamiętam to sobie, ale obym nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji – było widać, że na Pizarze słowa Hernana zrobiły wrażenie.
– Nie łudź się, kuzynie! W takim przedsięwzięciu jak twoje, to nieuchronne, tak jak krwawiące dziąsła na oceanie i brak tchu we wchodzeniu na stromą górę.8
– A jaki powinien być, twoim zdaniem, początek moich działań po wylądowaniu w Biru? – Francisco chciał wyciągnąć z kuzyna jak najwięcej praktycznych wskazówek. – Co ty, tak utytułowany konkwistador, byś uczynił?
– Utytułowany? – było widać, że ta uwaga Hernanowi sprawiła szczególną satysfakcję. – Skoro tak mówisz, to muszę ci zdradzić, że właśnie otrzymałem wiadomość, iż nasz król, nasz cesarz (oby panował wiecznie!) nadał mi tytuł markiza!
– Ależ to wspaniała wiadomość! – Pizarro aż podskoczył z wrażenia. – Serdecznie ci gratuluję! Bo moim zdaniem, po tym wszystkim co dokonałeś w Meksyku, już dawno sobie na tę godność zasłużyłeś!
– A więc napijmy się z tej okazji! – Cortes przywołał obsługującego chłopaka wymownie wskazując na pusty dzban. – Taka chwila przecież już nigdy się nie powtórzy!
Po chwili znów mieli pełne kielichy.
– Już szumi mi w głowie – przyznał Francisco. – Doprawdy, nie wiem, jak trafię do mojego zajazdu.
– Spokojnie! Trafisz! – Cortes był coraz bardziej rozochocony. – Jak będzie trzeba, poprosimy kogoś o pomoc, czyż nie? A teraz pijmy! Bo, kuzynie, jestem przekonany, że dziś ja zostałem markizem, a ty zostaniesz nim jutro, no, może pojutrze, po tym, jak wrócisz na cesarski dwór po podboju Biru...
– Niczego bardziej bym nie pragnął. Lecz czy rzeczywiście będę w stanie tego dokonać?
Ich kielichy znów uderzyły o siebie i chwilę smakowali wino.
– By tak mogło się ewentualnie stać, powiedz mi: od czego powinien zacząć? – Francisco koniecznie chciał powrócić do myśli przerwanej przed chwilą. – Co powinno być moim pierwszy znaczącym ruchem, po tym jak już wyląduję w Biru i zacznę zmierzać ku jego stolicy?
– Początek jest bardzo ważny – Cortes odrzekł po chwili namysłu. – Od niego może bardzo wiele zależeć. Masz rację, że o to pytasz. Rzecz w tym, że jak najwcześniej musisz postarać się przetrącić kark przeciwnikowi. Z tym nie wolno zwlekać. Im szybciej, tym lepiej, jeszcze zanim ktokolwiek zorientuje się, że tak naprawdę jest was bardzo niewielu i że w rzeczywistości jesteście słabi. A gdy to wam się uda, wasza słabość i ograniczoność środków, którymi będziecie dysponować, może nigdy w pełni nie wyjść na jaw. I o to by chodziło. Bo coś takiego od samego początku postawić was w uprzywilejowanej sytuacji.
– A więc przede wszystkim zaskoczenie? – Pizarro chciał wiedzieć, czy dobrze zrozumiał to, co usłyszał.
– Oczywiście. Ale samo zaskoczenie to jeszcze za mało – ciągnął Cortes. – Ponadto musicie sprawić wrażenie, że posiadacie siłę, której... tak naprawdę mieć nie będziecie.
– Nie rozumiem...
– Winniście przekonać waszych przeciwników, że mimo, iż jest was tak niewielu, jest z wami bóg, który jest silniejszy od ich wszystkich bogów razem wziętych...
– Dlatego mówiłeś o księżach jako o gwarancji, zabezpieczeniu?
– Owszem. Ale sami księża niewiele ci pomogą. Co najwyżej tyle, ile zmarłemu kadzidło... – Cortes znów się uśmiechnął.
– Czyli? – Pizarro powoli tracił rezon. Wydawało mu się, że rozumie coraz mniej.
– Musicie na samym wstępie zaatakować ich bóstwa (co oczywiście będzie łatwiejsze niż atakowanie ich armii) i oni muszą zobaczyć, że mimo to pozostajecie bezkarni. Że ich bogowie nic wam nie robią i nie są w stanie pomścić zadanej im zniewagi.
– I nic nam rzeczywiście nie zrobią? – było widać, że Pizarro nie do końca jest o tym przekonany.
– Ich bogowie? – Cortes że zdziwieniem uniósł swoje zadbane brwi. – Czyżbyś był zabobonny? Oczywiście że nie! Przecież to tylko bałwany!
– W Meksyku właśnie tak uczyniliście?
– Właśnie tak! I bardzo nam to potem pomogło! Tubylcy do dziś o tym pamiętają.
– Tak to sobie z góry zaplanowałeś?
– Nie, zadziałała intuicja i jak była okazja, tak zrobiłem. Ale ty – co gorąco ci doradzam – możesz uczynić tak w pełni świadomie. Możesz mieć coś takiego w zanadrzu i z zanadrza wyciągnąć w odpowiednim momencie.
– Gdzie doszło do tego ważnego zdarzenia? W Tenochtitlanie?
– Nie, znacznie wcześniej. Gdy z gór zaczynaliśmy schodzić ku dolinie Anahuac. W Chollan – w Choluli.
– Jak mówisz? Chyba nigdy tej nazwy nie słyszałem...
– W Choluli. Cho-lu-li. Jak chcesz, możesz to sobie zanotować... – z popełnionej niezręczności Cortes zdał sobie sprawę dopiero, gdy sam usłyszał swoje słowa.
Pizarro spuścił głowę i tylko się uśmiechnął.
Czy potem potoczyła się opowieść? Opowieść o bitwie w Chollan – w Choluli?
Tego, niestety, historycy nie odnotowali. Faktem jest jednak, że Pizarro z tawerny „Pod krzywym łabędziem” do swego zajazdu na Calle de los Caballos wrócił dopiero nad ranem. Podobnie Cortes. By o tak późnej (wczesnej?) porze dostać się do pokoju gościnnego przy cesarskim dworze, musiał odźwiernemu dać całe dwa marawedi. Zaczynał się szesnasty dzień lipca 1529 roku.9

Fragment książki Romana Warszewskiego pt. „Cholula 1519”, przygotowywanej do druku w wydawnictwie Bellona, w serii Historyczne Bitwy
____
(1) Zastrzeżenie „starszego” ma znaczenie, ponieważ Francisco Pizarro miał również przyrodniego brata Gonzala Pizarra, a jego ojciec na imię też miał Gonzalo (przez co, dla odróżnienia, nazywano go „El Alto”, czyli Wysoki.)
Warto też zaznaczyć, iż z linii Juany Sanchez („La Pizarry”) wywodził się też inny znakomity hiszpański konkwistador, Francisco de Orellana – człowiek, który jako pierwszy przepłynął Amazonkę.

(2) Zaznaczenie, że matka Cortesa była żoną jego ojca jest o tyle istotne, że matka Francisca Pizarra (Francisca Gonzales) nigdy nie była żoną jego ojca, co w społeczeństwie XVI-wiecznej Hiszpanii był dość istotne i co pokazuje różnicę stanową dzielącą Pizarra od Cortesa.
(3) Do spotkań z bogato wyekwipowanymi w różne towary (w tym w złote precioza) indiańskimi tratwami doszło w czasie drugiej wyprawy Pizarra z 1526 roku, gdy on sam, wraz z częścią ludzi, przebywał na Wyspie Koguciej, a dalej na południe popłynął dowodzący jednym ze statków Bartolomeo Ruiz. To wtedy Ruiz jako pierwszy Europejczyk przekroczył równik na tzw. Oceanie Południowym (późniejszym Oceanie Spokojnym). Por. Thor Heyerdahl, „Z kontynentu na kontynent”, tłum. Maria Moszkowska-Kozakiewicz, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk1983
(4) Chodzi o pisane przez Cortesa z myślą o cesarzu Karolu W w latach 1520-1526 „Cartas de relacion” – „Listy o zdobyciu Meksyku”.
(5) To słynne zdarzenie miało miejsce w czasie drugiej wyprawy Pizarra z Panamy na południe, w roku 1527 na Wyspie Koguciej (Isla del Gallo).
(6) Cortes wiedział co mówi. Pobyt Pizarra na królewski dworze trwał w sumie blisko rok.
(7) Tierra Firme – Panama
(8) Przypuszczenia Cortesa okazały się prorocze. W podobnie dramatycznej sytuacji ludzie Pizarra (bo on sam wtedy znajdował się na wybrzeżu) znaleźli się w 1535 roku, gdy Cuzco doszło do antyhiszpańskiego powstania.
(9) Por. Stuart Stirling, „Pizarro – pogromca Inków”, tłum. Maciej Nowak-Kreyer, Amber, Warszawa 2005, s. 16-18
Historyczne BitwyCholula 1519
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków