ZDROWIE W SERCU DŻUNGLI


(Korespondencja własna z Peru)

Francuski lekarz Jacques Mabit należy do grona najbardziej konsekwentnych zwolenników fitoterapii amazońskiej i andyjskiej.W Tarapoto – miejscowości położonej w sercu peruwiańskiej selwy– stworzył wzorcową klinikę, w której dyplomowani lekarze do spółki z „curanderos” leczą amazońskimi preparatami roślinnymi cukrzycę, nowotwory, alkoholizm i narkomanię. Z jednej strony wzbudzają entuzjazm i uznanie pacjentów, dla których są często ostatnią deską ratunku, z drugiej – potępienie i zdumienie wielu kolegów po fachu.

Ośrodek położony jest na brzegu strumienia, w tropikalnym lesie,który na przedpolu Tarapoto przypomina coś pośredniego między ogrodem a parkiem. Powietrze przesyca tu słodkawy aromat dojrzałego mango, a zewsząd dochodzi szum wielostrunowego instrumentu, jakim jest amazońska dżungla. Wszystko wibruje i drga – dźwiękiem i przesączającym się przez pokrywę liści światłem – jak ogromne pudło rezonansowe, które sięga od Andów aż po położony o tysiące kilometrów dalej Atlantyk. Także muzyką. Bo klinika nazywa się „Takiwasi”. W języku keczua, języku dawnych Inków, oznacza to „Dom Śpiewu” albo „Dom Pieśni”.– Gdy przyjechałem tutaj przed dwunastu laty, wokół rosła dzika dżungla – wspomina doktor Mabit. – Zaczynaliśmy od zera, od karczowania drzew. Wcale mnie to jednak nie zniechęcało. Przeciwnie. Dostrzegłem wręcz w tym swoją wielką szansę.Miał już wtedy za sobą doświadczenia zebrane i w Azji, i w Afryce. Jako członek organizacji „Lekarze bez Granic” przez lata praktykował w najbardziej niedostępnych zakątkach globu. Wyniósł z nich wiele bezcennych nauk i doświadczeń. Najważniejsze z nich to chyba to, iż nie należy lekceważyć i dyskredytować zdobyczy, które przez tysiąclecia zbierała medycyna poszczególnych egzotycznych ludów. Że każda z takich medycyn lokalnych posiada niepowtarzalne osiągnięcia, a jedyny problem polega na tym, by potrafić oddzielić ziarno od plew.Nim zdecydował się osiąść w Tarapoto, przez kilka lat terminował u indiańskich szamanów, dzięki czemu specyfikę ich leczniczych metod poznał z pierwszej ręki.

– Zaczynałem nie jako entuzjasta, lecz jako sceptyk. Wciąż myślałem,że niewiele znajdę tu dla siebie, że to nie dla mnie. Ale im głębiej –w przenośni i dosłownie – wchodziłem w ten las, tym bardziej byłem zdumiony. Niezawodność poznanych tu wielu indiańskich leków, które w dżungli rosną dosłownie w zasięgu ręki, wprost zachwycała.

Nie miał o nich wcześniej zielonego pojęcia. Wcześniej to znaczy dopóki nie zamieszkał wśród Indian i nie zaczął wsłuchiwać się w to, co mają do powiedzenia, a przede wszystkim – do pokazania.Zdaniem doktora Mabita główną zaletą preparatów z amazońskiej apteki jest ich duża siła oddziaływania oraz brak skutków ubocznych, co jest największą wadą leków chemicznych. Są to jednocześnie środki bardzo tanie, a więc dostępne dla wszystkich.

O istnieniu „Takiwasi” chorzy najczęściej dowiadują się z internetu albo z telewizji. Przede wszystkim dowiadują się o stosowanych tam metodach leczniczych, jakie proponuje się pacjentom, których gdzie indziej skazano na niebyt i „wystawiono na ulicę”.

– „Takiwasi” to bardo specyficzna klinika – mówi Jacques Mabit. –Specjalizujemy się w leczeniu uzależnień, ponieważ uważamy, iz jest to jeden z najpoważniejszych problemów współczesności. Na zajmowanie się innymi dolegliwościami często – szczerze mówiąc – nie starcza nam po prostu czasu. Alkoholicy i narkomani zwykle czują się bezradni, bo nikt się nimi nie interesuje i są powszechnie odrzucani. To współcześni niedotykalni, naznaczeni, trędowaci. Metody, którymi my się posługujemy, oferują im – po pierwsze – wysokie prawdopodobieństwo wyleczenia; po drugie – możliwość znalezienia sobie miejsca w życiu.Usuwamy bowiem nie tylko objawy, lecz sięgamy głębiej: do przyczyn.Pomagamy wyrwać złe korzenie, a w to miejsce przenieść nowe i lepsze.Liczba sukcesów sięga u nas 40 proc. To – w tej dziedzinie – bardzo dużo. To, prawdę mówiąc, rekord świata!

Wizja lokalna – wizja wewnętrzna
W małym drewnianym szałasie panuje półmrok. Tylko wątłe światłokilku zapalonych świeczek rozświetla twarze dwóch osób. Andres siedzina ziemi ze skrzyżowanymi nogami, słuchając chóru ptaków i szumudrzew rozkołysanych wiatrem wiejącym nad dżunglą. „Curandero” –

uzdrowiciel nuci „icaro”. Magiczną pieśń mającą służyć koncentracji przywołaniu „ducha rośliny” – melodię, od której pochodzi nazwa ośrodka „Takiwasi” – „Domu Pieśni”. Natomiast owa roślina to ayahuaska, tzw. pnącze duchów, gatunek występujący w amazońskiej selwie wywołujący wizje i mistyczne przeżycia. Andres wypija sporządzony z niej odwar i pogrąża się w oczekiwaniu. Choć przez procedurę tę przechodził już kilkanaście razy, zadaje sobie pytanie: „Co będzie dalej?”

Po kilkunastu minutach „duch rośliny” bierze Andresa w swoje władanie. Przed jego oczami pojawiają się najdziwniejsze zjawy – słonie kołyszące się w koronach drzew i girlandy lśniące blaskiem klejnotów izłota. Pojawia się też ogromna puma o ciele tak elastycznym, jakby było zrobione z gumy i zielony karzeł wykonujący przedziwne ćwiczenia gimnastyczne. Niektóre halucynacje są całkiem niewinne, inne – jak np.obrazy gnijących części ludzkiego ciała – przerażające.

Andres jest przekonany, że obrazy te pełnią funkcję terapeutyczną. –Nagle zaczynasz obcować ze swoją ciemną stroną – opowiada potem.– Z tym, co na co dzień, nieświadomie, nieustannie cię męczy i drążyod środka. Taka konfrontacja jest konieczna. Bez niej nie ma mowy, byuciec przed nałogiem. To rodzaj psychoanalitycznego seansu, na któregokońcu odnajdujesz wyzwolenie, katharsis. Rolę psychoanalityka pełniroślina i szaman-mistrz ceremonii – który cały czas czuwa nad tym,czego doświadczasz; który dba o to, byś w danej chwili za daleko sięnie posunął i byś z tego labiryntu potrafił odnaleźć drogę powrotną napowierzchnię.

Życiorys Andresa – Peruwiańczyka z Iquitos – jest typowy dla tych,którzy po wielu nieudanych próbach skończenia z nałogiem trafiajądo „Takiwasi”. W wieku 13 lat uzależnił się od kokainy, co w tym krajunie jest zbyt trudne, bo w dżungli i na jej obrzeżach biały, zabójczyproszek dostać można wszędzie. W ostatniej klasie szkoły średniejjuż bez umiaru brał kokę i środki psychotropowe. Bywały okresy,gdy przez pięć dni w tygodniu był na haju. Wtedy rozpoczął pierwszeeksperymenty z heroiną. – Z czasem zabrnąłem tak daleko, że beznarkotyków czułem się kompletnym zerem – wspomina. – Psychiatra,do którego się udałem, zapisał mi środki antydepresyjne, ale zamiastlepiej, było coraz gorzej. Moje staczanie się nabrało jeszcze większego przyspieszenia, jeszcze większego tempa. Gdy już byłem na samymdnie, zgłosiłem się do „Takiwasi”. Początki były trudne, ale miałem świadomość, że jest to dla mnie ostatnia deska ratunku, że – jeśli chcężyć – muszę poddać się opracowanym tu procedurom.

Po kilku tygodniach zaczął dostrzegać różnicę. W jego duchowym,mrocznym krajobrazie, który cały czas nosił w sobie, pojawiać się zaczęło coraz więcej światła. Teraz, po 10 miesiącach pobytu w ośrodku– jak mówi – jest całkiem innym człowiekiem. Na początku czuł się,jakby był amebą; teraz znów ma kręgosłup podtrzymujący ciało i kości.– – Mam nadzieję, że za kilka tygodni mam nadzieję będę mógł opuścićtę niezwykłą klinikę i że już tu nie powrócę. Albo – że wrócę, gdy sam będę chciał, kiedy zapragnę spotkać ludzi, którzy mi pomogli i którymtyle zawdzięczam, a nie wtedy, gdy zmusi mnie do tego nałóg.

Algorytm wyleczenia
– Nasza procedura lecznicza jest w zasadzie prosta – mówi doktorMabit. – Polega na nieustannym żonglowaniu elementami, na któreskładają się: odosobnienie, oczyszczenie, przeżywanie katharsis podwpływem ayahuaski oraz terapia zajęciowa. Na wszystko to potrzebanaturalnie czasu. Procesy psychologiczne zapuszczają w nas korzeniewolniej niż zjawiska czysto chemiczne. Pacjenci, jeśli chcą mieć realnewidoki na trwałe wyleczenie, powinni przebywać u nas minimum 9miesięcy. W innym przypadku ich sukces będzie mało prawdopodobny.

Najważniejszym elementem tej leczniczej mozaiki są seanse piciaodwaru z „pnącza duchów”. Pod jego wpływem następuje rozerwaniepsychicznej klatki, w której znajduje się pacjent. Można powiedzieć,że każdy ma swoja własną klatkę, która go więzi. W przypadkunarkomanów i alkoholików jest to klatka szczególnie niebezpieczna iciasna, bo prowadząca do autodestrukcji. Dlatego pracownicy klinikikoncentrują się na ich dolegliwościach. Ale potencjalne zastosowaniaayahuaski są znacznie szersze: za jej pomocą można wyzwalać sięz wielu kolejnych klatek, w których się znajdujemy, niezależnie odpoziomu rozwoju naszej świadomości i osobowości. Niezależnie odtego, czy jesteśmy zdrowi, czy chorzy.

– Moim zdaniem – mówi dr Mabit – ayahuaska z czasem stanie sięjednym z najważniejszych leków. To, co my proponujemy, to ledwiedrobny procent jej zastosowań. Być może w przyszłości posuniemy siędalej w tym co robimy i – przy jej pomocy – zaczniemy nie tylko walczyćz negatywnymi procesami zachodzącymi w ludzkiej psychice, leczpokusimy się o katalizowanie i stymulowanie procesów jak najbardziejpozytywnych. Na razie – stosując ayahuaskę – oferujemy uzależnionymprzeżycia znacznie silniejsze niż te, których doznają po wypiciu alkoholuczy zażyciu narkotyków. Silniejsze przeżycie ma wyprzeć, przykryć,przesłonić przeżycie słabsze. Co ważne – i co zawsze podkreślam –nie istnieje niebezpieczeństwo, że w ten sposób jeden nałóg zastąpimynałogiem nowym, bo ayahuaska – mimo halucynacji i wizji – w żadnymstopniu nie uzależnia. Na tym m.in. polega jej ogromna zaleta.

Entuzjazm i perspektywy

Przekonanie o tym, że roślinne leki psychotropowe u osób uzależnionychmogą wywoływać pozytywne skutki terapeutyczne, coraz szerzej jestakceptowane w świecie psychologów i psychiatrów. W hospicjachnieuleczalnie chorym – by podnieść komfort ich ostatnich tygodni –coraz częściej podaje się marihuanę, extasy czy psylocybinę. Wynikizdają się być obiecujące. W ten sposób zmniejsza się ich lęk przedśmiercią i umożliwia się im otwarcie na transcedentalne wartości, któreczęsto oczywiste stają się dopiero na ostatniej prostej: w obliczu śmierci.Niewykluczone, że w tej sferze zastosowań ayahuaska w przyszłościtakże stanie się bardzo przydatna. Doktor Jacques Mabit – kontynuatordzieła amerykańskiego psychiatry czeskiego pochodzenia, StanisłavaGrofa, który już w latach 70. w leczeniu depresji zaczął stosować LSD– niewątpliwie zaszedł najdalej w badaniach nad terapeutycznymiwłaściwościami halucynogenów. Od 1992 roku program terapiiuzależnień w „Takiwasi” przeszło ponad 500 osób, w tym większośćskierowana przez lekarzy, którzy – w ich leczeniu – wyczerpaliwszystkie dostępne środki. Trzy czwarte pacjentów pochodziło z Peru,pozostali z USA i z Europy. Jednorazowo w swoim ośrodku Mabitprzyjmuje nie więcej niż 15–20 osób. Stawia na jakość, nie ilość. Dziękitemu każdym pacjentem zespół lekarzy i personel pomocniczy może sięzajmować indywidualnie. Wielokrotnie zwiększa to szanse powodzeniaproponowanej terapii.

Odwar podawany narkomanom przez Mabita składa się z dwóchaktywnych składników. Pierwszym jest kora ayahuaski – Banisetriopsiscaapi – zawiera harminę działającą jak lek antydepresyjny – zwiększapoziom przekaźnika serotoniny w mózgu. Drugi to toe – Psychotriaviridis, inna roślina z selwy, zawierająca DMT – dwumetylotryptaminę,bardzo silny halucynogen. Substancja ta przyjęta z harminą ulega worganizmie wolniejszemu rozkładowi, wywołując wiele długotrwałychwizji. Doktor Mabit uważa, że ich sugestywność i wielka namacalnośćsprzyjają przebudowie przebiegu wielu procesów psychicznych,zmieniając ich koloryt z ciemnych na jasne, z destrukcyjnych nakonstruktywne.

– Po detoksykacji i oczyszczeniu, którym poddajemy pacjentów,ayahuaska działa w sposób spotęgowany i umożliwia dokonanieintuicyjnego wglądu we własną nieświadomość – mówi Jacques Mabit.– Stan ten można porównać do intensywnego śnienia odbywającego sięw stanie czuwania. Dzięki temu wizje są przeżywane całkiem świadomiei nie giną po przebudzeniu. Przez to można je omawiać i analizować wczasie sesji terapeutycznych. Proces ten trzeba powtarzać wielokrotnie.Introspekcja następuje krok po kroku, aż do znaczącej poprawy, ażdo wyzdrowienia. O takie poszerzenie i przebudowę świadomościchodzi. Problemy z jakimi pacjenci przybywają tu na początku, tracą naznaczeniu i stają się wręcz banalne.

Jeszcze jeden i jeszcze następny

Jorge, Antonio i Marco wierzą mu na razie na słowo, bo ich terapiadopiero się rozpoczęła. Tym chętniej sięgają do księgi, gromadzącejrelacje pacjentów, którzy już po opuszczeniu ośrodka w listach opisują,jak udało im się wtopić w codzienność po powrocie z kliniki w Tarapoto.Świadectwa te są bardziej niż zachęcające.

– Czuję się znakomicie i nie myślę o tym, co było przed przyjazdem do Tarapoto – pisze pacjentka, która do dżungli trafiła aż zeSztokholmu. „Jestem całkiem wolny” – pisze młody pacjent, którydo „Takiwasi” dotarł z Limy. „Minęły już dwa lata, jak od waswyjechałem i nadal wszystko jest w najlepszym porządku” – można przeczytać w jeszcze innym liście.

– Oczywiści, mamy nie tylko sukcesy – zastrzega Jacques Mabit – alenasze metody wciąż wzbogacamy i na temat mechanizmów działania ayahuaski wiemy coraz więcej. Jestem przekonany, że już wkrótce procent naszych wyleczeń uda się podwoić, a wtedy, w obliczu takich statystyk, nikt, nawet największy sceptyk, nie będzie mógł nas zignorować.

Wtedy, w sąsiedztwie „Takiwasi”, najpewniej będzie musiał powstać następny, większy ośrodek. A potem jeszcze jeden i kolejne.

Tekst i zdjęcia: Roman Warszewski
ayahuasca
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków