Waldemar Gabis o "Boliwii 1966-1967". Lekarz z karabinem na ramieniu
Ernesto Guevara de la Serna, Che Guevara albo po prostu Che. Bojownik, rewolucjonista, legenda, mit. Z tym mitem oraz jego swoistym życiem po życiu mierzy się Roman Warszewski w swojej najnowszej książce „Boliwia 1966-1967”.
Zacznę od tytułu najnowszej książki Romana Warszewskiego (20 w dorobku tego autora), który w porównaniu z tym, co znajdujemy w środku, jest nieco mylący. Zwyczajnie niepełny. „Boliwia 1966-1967” to bowiem nie opowieść o walkach partyzanckich w tym kraju na przestrzeni dwóch tytułowych lat (dokładnie 11 miesięcy w ciągu 1966 i 1967 roku), które tak naprawdę są jedynie punktem zaczepienia na temat Che Guevary. „Boliwia 1966- 1967” to opowieść właśnie o życiu Największego z Rewolucjonistów, jego wpływie na historię nie tylko Ameryki Południowej lat 50. i 60. XX wieku, ale całego świata, w końcu o jego legendzie oraz naśladowcach i kontynuatorach.
Che Guevara dziś to ikona pop kultury, obecna na t-shirtach. Jest jak Jimmy Hendrix czy Jennis Joplin, legendarni muzycy, którzy odeszli zbyt wcześnie. Che Guevara był inteligentny, przystojny, nawet uroczy – jak zauważył jeden z jego rozmówców - no i miał ideę, którą chciał wcielać w życie. Znakomity kandydat na idola, szczególnie w latach 60. minionego wieku, gdy na polityczną kontestację z jednej strony a wyzwolenie a la „dzieci kwiaty” z drugiej było zapotrzebowanie.
Tak dziś Che Guevarę można postrzegać. Nie o tym jednak pisze Warszewski, jeden z największych w naszym kraju specjalistów i znawców Ameryki Południowej.
Autor w swej opowieści sięga głęboko dalej niż tytułowe lata 1966-1967. Najpierw poznaje nas z przodkami Che Guevary, potem pokazuje nam jego drogę życiową poprzez edukację szkolną i akademicką, spotkania z ludźmi, którzy mieli na niego większy bądź mniejszy wpływ, działania rewolucyjne, w końcu śmierć, która tak naprawdę nie była jego końcem.
Wszystko co pisze Warszewski w „Boliwii 1966-1967” jest szalenie ciekawe. Nie, nie szalenie. W tym opisywaniu chegerowskiej rzeczywistości nie ma ani grama szaleństwa. Wszystko jest rzeczywiste, rzeczowe, oparte na wspomnieniach innych i dziennikach głównego bohatera.
Autor „Boliwii 1966-1967” jest bardzo skrupulatny, podaje daty, nazwiska, wydarzenia. Nie omija chyba nikogo i niczego. I co ważne pokazuje Che Guevarę z krwi i kości, z jego problemami, słabościami, błędami, życiu z kobietami.
Widzimy go w domu, gdzie będąc chłopcem a potem młodzieńcem, spędza większość czasu, bo choruje na astmę. Dzięki temu czyta wiele książek, m.in. Juliusza Verne’a, rodzi się miłość do literatury.
W Che Guevarze budzi się chęć poznawania świata (dzięki książkom Verne’a?) przyszły rewolucjonista jawi się, jako jeden z najsłynniejszych globtroterów swoich czasów. Podróżuje najpierw z przyjacielem motocyklem po Argentynie, potem odwiedza pozostałe kraje Ameryki Południowej (oczywiście w różnych celach, najpierw poznawczych, potem rewolucyjnych – Kuba, Boliwia), jest w Meksyku (tu zaczyna się fascynacja komunizmem), jedzie do Konga (tutaj walczy, ale ponosi klęskę), jest w Europie, m.in. Jugosławii, Czechosłowacji (leczy się z depresji) i Związku Radzieckim (naiwnie wierzy, że podobnie, jak komunistyczni dygnitarze, także ubodzy Rosjanie jadają z porcelanowych talerzy), trafia do Indonezji i Japonii.
Podróże pod względem ideowym doprowadzają go w końcu do Chin.
„Idee, które Guevarze były szczególnie bliskie, od bardzo dawna stanowiły credo chińskich komunistów. Ponadto Chiny były daleko, jeszcze dalej niż Moskwa. A dla Che coś takiego stanowiło niezwykle cenny walor. Wszak już od dawna była zafascynowany wszystkim co obce, odległe, egzotyczne. W czym można pokładać nadzieje, nie dostrzegając – z dystansu – jego wad i niedostatków” – pisze Warszewski.
Z kart „Boliwii 1966-1967” dowiadujemy się też m.in., że:
- Che Guevara nie posiadał tak wielkich militarnych umiejętności, jak niekiedy się uważa: „W rzeczywistości bowiem w Santa Clarze – dzięki wykolejeniu pociągu – w ogóle nie doszło do bitwy. O tym, że pozostający w wagonach żołnierze dobrowolnie złożyli broń, zadecydowały… pieniądze! Ich dowódcy, pułkownikowi Rossetowi, Che zaoferował za poddanie się 350 tys. dolarów”.
Kulisy tego epizodu - z dnia 28 grudnia 1958 roku – nie były wówczas znane, dzięki czemu legenda Che Guevary mogła rosnąć w siłę.
- nie miał pojęcia o ekonomii: „Chciał w każdym mieście małą walcownię i fabrykę samochodów. Mówiliśmy mu, że Kuba jest za mała, by rozwijać w niej gospodarkę przemysłową. Potrzebowali twardej waluty i mogli ją zdobyć tylko w jeden sposób produkując cukier. On jednak nie przyjmował tego do wiadomości. Wydawało mu się, że wszystko wie lepiej”
To cytat z wypowiedzi Anatolia Dobrynina, ambasadora radzieckiego w USA.
- skąd wziął się przydomek Che: „Guevara do każdego zwracał się, zaczynając każde zdanie od „che”. W Ameryce Południowej, zwłaszcza w Cono Sur, gdzie znaczy to mniej więcej „słuchaj”, nikogo to nie dziwiło, bo na Południu prawie wszyscy zaczynają zdanie od „che”. Ale dla Kubańczyków, którzy mówią zawsze „pst, mira”, owo „che” było osobliwością. Dlatego zaczęli zwracać się do niego Che. I tak już zostało. Zaakceptował ten przydomek i używał go nawet jako prezes Banku Narodowego, sygnując owym Che banknoty”.
Było to w 1954 roku podczas pobytu w Meksyku.
Horoskop Che
Powyższe informacje fanom i znawcom Che Guevary są zapewne doskonale znane. Ale Warszewski daje też sporo od siebie, stawia tezy, szuka odpowiedzi na różne pytania.
Pisze m.in. o AIDS i podejrzeniu, jakoby Che Guevara podczas walk w Boliwii cierpiał na tę chorobę, którą miałby zarazić się w Kongo w 1965 roku. Pisze, że Che Guevara był apatyczny, niezdolny do fizycznego podjęcia walki, że wielu jego towarzyszy z tamtej afrykańskiej wyprawy zmarło w dziwnych i niewyjaśnionych okolicznościach. „Czy […] nie należy poważnie zastanowić się, że Che w Boliwii cierpiał na… AIDS i to właśnie jego kongijski oddział był ogniwem, które tę chorobę jako pierwszy przeniósł z Afryki do Nowego Świata (na następnie via Haiti do USA)?”.
Oczywiście nie ze wszystkimi tezami (także tą o AIDS) czy porównaniami autora trzeba się zgadzać. Warszewski dowodzi m.in. o tym, że Fidel Castro bywał zmienny w poglądach w zależności od potrzeb i sytuacji politycznej (m.in. w latach 90 po rozpadzie Związku Radzieckiego). Che Guevara był niezmienny. To prawda, mnie jednak takie porównanie zupełnie nie przekonuje, choćby z dwóch powodów: Fidel Castro był politykiem z krwi i kości, rządził Kubą pół wieku, z kolei Che Guevara był przede wszystkim ideowcem, który z prawdziwym rządzeniem miał niewiele wspólnego. No i żył ledwie 39 lat (Fidel Castro nadal żyje a gdy rezygnował z funkcji szefa państwa w 2008 roku miał 82 lata).
Nie zmienia to faktu, że książkę Warszewskiego czyta się znakomicie. Na dodatek ma ona coś jeszcze, coś naprawdę niezwykłego. Autor dotarł do towarzyszy broni Che Guevary, którzy walczyli w Boliwii w 1966 i 1967 roku. To oni osobiście – Pombo i Benigno – opowiadają o ostatnich godzinach spędzonych w oblężeniu, ucieczce z kraju i powrocie w chwale na Kubę. Dzięki temu cała historia nabiera dodatkowych smaczków i rumieńców.
Książka Warszewskiego powinna zostać przetłumaczona na bardziej wpływowe języki (angielski, hiszpański), dzięki czemu znajdzie szersze grono odbiorców a potem – mam nadzieję – zainteresują się nią spece od filmów: scenarzyści, producenci, reżyserzy. Może Che Guevara widziany oczyma Warszewskiego trafi do Hollywood a może do Argentyny, bo przecież Che Guevara był Argentyńczykiem, gdzie także potrafią robić filmy, czego przykładem znakomity „Sekret jej oczu”, nagrodzony Oscarem w 2010 roku w kategorii najlepszy film obcojęzyczny.
Takie opowieści, jak „Boliwia 1966-1967” powinny trafiać na ekran, czy to kinowy czy telewizyjny. Są tego warte.
Waldemar Gabis
„Boliwia 1966-1967”, Roman Warszewski, Wydawnictwo Bellona, 2012
Historyczne BitwyChe GuevaraBoliwia 1966-1967recenzje