Roman Warszewski o Kapuścińskim w Gazecie Pomorskiej
Rozmowa z ROMANEM WARSZEWSKIM, pisarzem i reportażystą
- Czytał pan już książkę o Kapuścińskim. Zabolało?
- Wiedziałem, że książka od pewnego czasu jest przygotowywana, ale przyznam, że po lekturze poczułem, że lepiej byłoby, gdyby ta książka się nie ukazała. Nie mam wątpliwości, że ta publikacja odbije się na odbiorze reportażu jako gatunku.
- Ale w końcu to reportażysta sportretował reportażystę.
- Problem w tym, że pod względem warsztatowym jest to książka wręcz znakomita, świetnie napisana. Co z tego, jeśli wylewa dziecko z kąpielą...
- Zaraz, zaraz. Ktoś kto buduje swój mit musi liczyć się z tym, że znajdą się ludzie, którym mit nie wystarcza.
- Dla mnie nie ulegało wątpliwości, że Kapuściński przekraczał granice reportażu w kierunku literatury. Jego dzieła to reportaż literacki, który nie do końca musiał być zgodny z realiami. Kapuściński sam to przyznał opowiadając o genezie “Cesarza”. Z tego wyznania wynika, że “Cesarz” w dużej mierze jest dziełem fikcyjnym.
- Dla każdego, kto parał się reportażem, był to wielki znak zapytania. Jeśli Kapuściński relacjonowałby fakty, skazywałby swoich bohaterów na śmierć. Miał pan wielokrotnie okazję pisać o miejscach bardzo egzotycznych, w odległych krajach. Dziennikarz w takiej sytuacji może pozwolić sobie na fikcję. Przecież nikt go nie sprawdzi...
- Ja nigdy nie uprawiałem reportażu literackiego, więc zależało mi raczej na maksymalnej wierności i nie śmiałbym się porównywać do tego, co robił Kapuściński. Zajmowaliśmy się nieco innymi gatunkami. W gatunku, który on uprawiał element fikcji jest dopuszczalny.
- W książce Domosławskiego bulwersuje obraz pisarza uwikłanego w relacje z władzą.
- Ależ mnie to wcale nie zdziwiło. Zdawałem sobie sprawę, że dziennikarz, któremu już w latach 50. pozwolono na wyjazdy w odległe miejsca musiał mieć bliskie stosunki z władzą. Wtedy nikt, nie jeździł za granicę bez deklaracji współpracy, a zwłaszcza za państwowe pieniądze. Tu było coś za coś. Gdyby nie to uwikłanie, Kapuściński nigdy nie wyjechałby z Polski. Ale trzeba też pamiętać, że on bardzo długo uznawał PRL za swój kraj.
Nie pamięta się dziś często, że był to człowiek o bardzo lewicowych poglądach. Niektóre z nich lokowały go wręcz blisko trockizmu. A więc nie możemy mówić o Kapuścińskim jako o koniunkturaliście – on utożsamiał się tamtym ustrojem, nie musiał robić niczego, co nie wynikałoby z jego wewnętrznego przekonania. Nie pamiętam Kapuścińskiego z lat 60., ale pamiętam, jak rozmawiało się z nim w latach 80.
- Jak się rozmawiało?
- On nadal zachowywał lewicowe poglądy. A wówczas już nie głosiło się takich poglądów dla kariery. Trzeba wziąć pod uwagę, że Kapuściński większość czasu spędzał za granicą, a sprawy wewnętrzne znał raczej wyrywkowo. Przypuszczam, że właśnie ta perspektywa odciskała się na jego poglądach.
Poza tym Kapuściński był człowiekiem, który widział prawdziwą nędzę, przy której polski kryzys gospodarczy i kolejki były czymś nieporównywalnym. W krajach najbiedniejszych stawką było przeżycie kolejnego dnia. Ja po swoich pobytach w Ameryce Południowej miałem podobne uczucie – w porównaniu z biedą, którą się tam widziało, to co zastawało się Polsce mogło wydać się postępowe, a ustrój wcale nie taki zły. Chyba dlatego Kapuściński tak długo ociągał się z rozstaniem z PZPR.
- Dopiero stan wojenny przekonał Kapuścińskiego, że socjalizm jest ułudą?
- Stan wojenny nie mógł pozostawić już żadnych złudzeń co do natury socjalizmu państwowego, ale nie do socjalizmu w ogóle. Kapuściński – jak sądzę - socjalistą pozostał chyba do końca.
- O tym wszystkim uczciwie mówi Domosławski. Dlaczego więc ta książka nie powinna zostać opublikowana?
- Przede wszystkim dlatego, że rani. Jeśli reportem ryzykuje, że wyrządzi krzywdę bohaterowi swojego tekstu, zmienia na ogół jego personalia, nie pozwala na identyfikację. Tak robił Kapuściński. Nie twierdzę, że taka książka w ogóle powinna nie powstać, ale na pewno nie w czasie, gdy rani najbliższe, wciąż żyjące osoby. Poza tym jest jeszcze ważniejsza kwestia. Przyjaźń.
- Pomiędzy autorem biografii a Kapuścińskim?
- Tak, bo chyba rzeczywiście można ten związek nazwać przyjaźnią. Tyle, że u samego końca Domosławski dopuszcza się zdrady przyjaciela.
- W imię prawdy.
- Ale co to jest prawda? Każdy ma coś na kształt swojej prawdy. Zestawiając te same fakty, można opowiedzieć całkiem inne historie... Poza tym przyjaźń też jest pewną prawdą. Gdybym znalazł się w podobnej sytuacji, zrezygnowałbym z publikacji, nie wydałbym tej książki.
- Zrobiłby to ktoś inny.
- Tak. I nie wiem, czy Domosławski nie wyszedł z założenia, że lepiej, jeśli to on ja napisze. Sądzę, że biorąc sie za pisanie nie zdawał sobie sprawy na co natknie się w życiorysie Kapuścińskiego. Że będzie lepiej jeśli drażliwe fakty opisze ktoś, kto znał Kapuścińskiego, niż ktoś z zupełnie innych pozycji. To jedyny argument, który tłumaczyłby zdradę przyjaciela. Gdy będę miał okazję, zapytam o to Domosławskiego.
Ta książka uderza pana zdaniem w reportaż.
Podważy zaufanie do polskiej szkoły reportażu – co do tego nie mam wątpliwości.
A czy przy okazji skruszy pomnik wybitnego pisarza?
- Nie sądzę. Jestem przekonany, że w dłuższej perspektywie czasowej Kapuściński będzie górą.
Rozmawiał ADAM WILLMA
wywiady