Caral – najstarsze miasto


W mieście starszym od egipskich piramid, jeszcze zanim zaczęto wznosić mury obronne, już stosowano rośliny lecznicze
Caral – najstarsze miasto Ameryki prekolumbijskiej
Korespondencja własna z Peru

Zawsze chciałem dotrzeć do Caral. Bo zawsze chciałem ujrzeć najstarsze miasto w Ameryce Łacińskiej. Nawet wtedy, gdy jeszcze nie miałem pojęcia, że jest nim właśnie Caral; gdy nie wiedzieli tego jeszcze najbardziej biegli archeologowie. Potem, gdy stało się jasne, iż tymi najstarszymi ruinami jest właśnie Caral, nie było już odwrotu. Po prostu musiałem tam pojechać – koniec, kropka. Choćby miało to być przedsięwzięcie karkołomne.


1.

Caral położone jest jakieś 250 km na północ od Limy. Leży w sercu absolutnej pustyni. Nie jest to pustynia piaskowa – taka jak Sahara, lecz pustynia kamienista, skalista. Pofałdowana połać na wskroś wyschniętego ugoru, pokrytego niezliczonymi odłamkami skał, odłupujących się od okolicznych, równie pustynnych wzgórz. Ostatnie miejsce, w którym mógłby chcieć osiedlić się człowiek. I właśnie z tej niegościnności wynikały kłopoty, które miała dr Ruth Shady – peruwiańska archeolog, która wiedziona nieomylną intuicją jako pierwsza w 1994 roku zainteresowała się tym terenem.

Mieszkająca w Limie Ruth Shady właśnie wróciła z USA, gdzie przez jakiś czas pracowała w Dumbarton Oaks – w centrum archeologii prekolumbijskiej nieopodal Waszyngtonu. Wróciła i zaczęła szukać jakiegoś stanowiska wykopaliskowego dla siebie; takiego, które byłoby zlokalizowane możliwie jak najbliżej Limy. Nie interesowały ją tereny już częściowo tknięte łopatą archeologów, poszukiwała czegoś całkowicie dziewiczego i nieznanego. Jednocześnie – położonego niezbyt daleko od peruwiańskiej stolicy. Nie dysponowała znacznymi funduszami na prowadzenie badań, więc od razu stało się jasne, że będzie musiała skorzystać z nieodpłatnej pracy swoich studentów. Chodziło o to, by z uczelni mieli oni jak najbliżej na miejsce zamierzonych wykopalisk...

W 1994 roku Ruth samochodem wyruszyła z Limy na północ i zaczęła dokładnie przypatrywać się wszystkim kolejno mijanym nadbrzeżnym dolinom. Była to prawdziwa archeologiczna ziemia obiecana. W przeszłości, w bardzo dalekiej przeszłości, w każdej dolinie rozwijała się pradawna kultura, po której pozostały jakieś cenne ślady. Archeologowie teren ten eksploatowali więc od bardzo dawna i prawie każdy z nich coś tutaj odnajdywał. Bo mimo że teren był pustynny i niegościnny, nieprzebranych zasobów dostarczał pobliski ocean. Morskie wody były tu nadzwyczaj zimne, bo przybrzeżny prąd morski swój początek brał aż u wybrzeży Antarktydy. Był zimny, a więc bogaty w tlen; bogaty w tlen, a więc niosący wraz z sobą nieprzebrane ławice ryb... Wystarczyło tylko trochę oddalić się od brzegu i zarzucić sieci...

Pradawni mieszkańcy tych ziem właśnie tak czynili. To rybołówstwo stanowiło cywilizacyjny zaczyn w nadpacyficznym Peru. To dzięki bogactwu przybrzeżnych wód człowiek mógł zacząć myśleć tu o jakimkolwiek rozwoju. Polami dawnych Peruwiańczyków, którzy zdecydowali się na osiedlenie w tych rejonach, było morze. I nieprzeliczone rybne zasoby, które w sobie kryło.

W tym rejonie świata, zanim wynaleziono najprymitywniejsze narzędzie do spulchniania ziemi, stworzono rybackie sieci i żagle. Jedno i drugie na przestrzeni wieków zaowocowało rozwojem najwspanialszego na świecie staroperuwiańskiego tkactwa. Na samym początku jednak siatki o niezbyt dużych okach umożliwiały łatwe zdobywanie pożywienia – ryb. Były cywilizacyjną trampoliną, istniejącą na długo zanim zaczęło tu rozwijać się rolnictwo.

2.

Doktor Ruth Shady, jadąc swym terenowym samochodem na północ od Limy, o tym wszystkim oczywiście wiedziała. Wiedzieli o tym także wszyscy inni archeologowie, którzy interesowali się tym terenem. Dlatego w każdej mijanej przez nią dolinie już coś się działo. Już ktoś kopał, odnajdywał, coś nowego wyciągał na światło dzienne. Ruth Shady zastanawiała się, czy będzie w stanie znaleźć jeszcze jakieś miejsce dla siebie...

– Caral było pierwszą doliną na północ od Limy, w której nie było archeologów – opowiadała później dziennikarzom, gdy jej odkrycie stało się wielką sensacją. – Natrafiłam na nią dopiero po przejechaniu 250 kilometrów. Dalej szukać już nie chciałam, bo mogłabym się znaleźć bliżej położonego na północy Peru Trujillo niż Limy. Mój pomysł, by w przyszłości skorzystać z pomocy studentów archeologii, spaliłby na panewce.

A więc Ruth Shady zatrzymała się w Caral. Zrobiła to tym chętniej, że okoliczne wzgórza nie do końca wyglądały na naturalne. Czy mogły być prastarymi, zniszczonymi strukturami piramidalnymi? Tego na pewno nie można było wykluczyć. Na razie Ruth nie zaprzątała sobie jednak tym głowy, bo od razu zwietrzyła kłopoty. Niemałe. Po pierwsze – miejsce położone było znacznie dalej od oceanu niż inne konkurencyjne stanowiska archeologiczne (co sugerowało, że wzgórza to tylko wzgórza, a nie stare piramidy). Ponadto – nigdzie nie było żadnych śladów ceramiki (co wskazywało, że w przeszłości raczej nikt nie mógł się tu osiedlać).

Cóż było jednak robić? Ambitna pani archeolog nie miała wielkiego wyboru. Jeśli chciała kopać możliwie blisko Limy, pozostawało jej tylko Caral. Alternatywą było zawrócenie z drogi i skierowanie się w przeciwną stronę: na południe od Limy. Ale tam nadbrzeżne tereny spenetrowane były w jeszcze większym stopniu niż na północy.

3.

Żeby w Limy dotrzeć do Caral, najpierw musiałem dojechać liniowym autobusem do Huacho – niewielkiego, rybackiego miasteczka, które rozsiadło się na zamglonym klifie, nad Pacyfikiem. Potem trzeba było odbić w głąb lądu i liczyć na szczęście i przychylność losu. Bo dalej drogi już właściwie nie było – mimo że od celu podróży, od Caral, z tego miejsca dzieliło mnie jeszcze prawie 30 kilometrów. Trzeba było wynająć samochód – pojazd o bardzo silnym zawieszeniu i o jak najwyżej osadzonej misce olejowej. Taki, który byłby w stanie zmierzyć się z bezdrożem usianym niezliczonymi skalnymi odłamkami i sięgającymi do połowy osi zwałami żwiru i kurzu.

Szlak najpierw wiódł wzdłuż kanału irygacyjnego, potem odbijał od niego i stopniowo coraz bardziej wgryzał się w kamienistą pustynię. Ta była całkowicie bezludna. Mieszkały na niej tylko kurczaki. Tysiące, dziesiątki, a może nawet setki tysięcy kurczaków pozamykanych w gigantycznych, przewiewnych halach-fermach. To właśnie w tym gigantycznym drobiowym zagłębiu w swe ulubione mięso zaopatruje się wielomilionowa Lima. Kto jednak te fermy na co dzień obsługuje, trudno było dociec, bo nigdzie, po horyzont, nie było widać ani jednej ludzkiej duszy.

Nawet szlabany, które co jakiś czas przegradzały bezdroże, trzeba było samemu podnosić. Bo pustkowie na przestrzeni wielu kilometrów poprzegradzane było drutem kolczastym i metalową siatką. Każda z ferm miała swoje ściśle wytyczone granice. Każda precyzyjnie wyznaczała swój obszar i zazdrośnie strzegła swego terytorium. To, z czego zrezygnowali najdawniejsi mieszkańcy tych ziem (o czym już wkrótce miałem dowiedzieć się w Caral), współcześni nadrabiali z zapalczywością neofitów...

Po kilkunastu kilometrach, których pokonanie zajęło blisko godzinę, niespodziewanie pojawił się powykrzywiany wiatrem drogowskaz z napisem: CARAL. Ulga; a więc kierunek został obrany prawidłowo. Nadzieja; może ten pylny szlak kiedyś wreszcie się skończy? Ale potem – jakby na przekór – było jeszcze więcej kamieni i jeszcze więcej kurzu (który stał się drobniejszy, z jeszcze większą pasją przeciskający się do wnętrza samochodu). Pojawiła się myśl: czy ten drogowskaz nie był jakąś fatamorganą? A może to tylko jakiś żart kogoś, kto za wszelką cenę chciał sobie zakpić z samochodów błądzących po pustyni?

Ale nie – jak Caral długo nie było, tak w końcu niespodziewanie pojawiło się na horyzoncie. Z pustyni, po prostu, w pewnej chwili wyrosło kilkanaście obłych pagórków.

– To te piramidy – od niechcenia wyjaśnił kierowca i zatrzymał samochód.

Byliśmy na miejscu.

Ale czy na pewno?

Bo pustynia była tu tak samo szara, niezachęcająca i odpychająca, jak przez wszystkie poprzednio przejechane kilometry.

Gdzie ta wielka sensacja?

4.

W dr Shady musiały budzić się podobne refleksje, gdy zaczynała swoje wykopaliska. Bo bardzo długo wszystko przemawiało za tym, że podjęta przez nią decyzja o rozpoczęciu badań w Caral jest niewypałem. Ona jednak ufała swej intuicji, która podpowiadała, iż to niegościnne, pustynne miejsce nie zawiedzie pokładanych w nim nadziei i wyda plon godny jej entuzjazmu i zapału.

Już około 1996 roku, spod łopat ekipy Ruth, w Caral zaczęły wyłaniać się pierwsze kamienne struktury dotąd skrywane pod zboczami okolicznych wzgórz. Było ich nadspodziewanie dużo i były stosunkowo dobrze zachowane. Na tej podstawie już po pierwszych sezonach wykopaliskowych dało się zarysować granice tego dawnego osiedla, miasta, kompleksu, metropolii. Tak, bo im dłużej tam kopano, tym bardziej oczywiste stawało się, że nie jest to jakieś niewielkie skupisko dawnych budowli, lecz ośrodek miejski o nieprzeciętnej randze: jedno z ważniejszych centrów rozwoju na pacyficznym wybrzeżu prekolumbijskiego Peru.

Z jakich czasów pochodziło?

Było to pytanie absolutnie podstawowe. W którym miejscu prekolumbijskiej chronologii Peru należało umieścić Caral? Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, iż łatwo było dać na nie odpowiedź. Bo kamienia, z którego wzniesione były odnalezione piramidy, nie można było w żaden sposób datować. Określanie wieku kamiennych znalezisk jest bowiem możliwe tylko wtedy, gdy towarzyszą im jakieś organiczne pozostałości (tu ich nie było) albo gdy pośród kamiennych budowli znajdują się jakieś odłamki ceramiki o wzorach możliwych do chronologicznego przyporządkowania. W Caral jednak żadnej ceramiki również nie było.

Z jednej strony było to bardzo niepokojące (bo co oznaczało?; że stanowisko to, przed pojawieniem się tu Ruth i jej ekipy, już zostało dokładnie „wyczyszczone” przez rabusiów starożytności, „huaqueros”?), z drugiej jednak Shady wiązała z tym pewne nadzieje. Były one tak wielkie i tak nieoczekiwane, że początkowo nie odważała się głośno ich wypowiedzieć. Dopiero po pewnym czasie coraz bardziej oczywistym stawało się, iż mogą one być uzasadnione...

Zastanawiające było bowiem to, że w Caral, obok licznych spłaszczonych piramid, odnaleziono też duży kolisty amfiteatr. Natomiast budowle koliste w starożytnym Peru należały do wielkiej rzadkości. Tylko w Chavin de Huantar – położonej na skrzyżowaniu dróg wiodących znad oceanu i z dżungli kolebce staroperuwiańskiej kultury, zidentyfikowano tego rodzaju okrągły plac. Ale Chavin de Huantar było miejscem prastarym, przez wielu uznawanym za absolutny początek wszystkiego, co w Peru związane było z cywilizacyjnym rozwojem mającym dwa, trzy tysiąclecia później doprowadzić do pojawienia się Synów Słońca – Inków.

W pewnej chwili jednak szczęście do dr Ruth Shady szeroko się uśmiechnęło. W jednym z wykopów w Caral odnaleziono pozostałości po dawnym koszu, w którym w przeszłości transportowano kamienie do budowy piramid. Najpewniej któryś z pradawnych budowniczych był już tak znużony po całodziennej pracy, iż kosz ów postanowił pozostawić na miejscu. Bardzo wiele lat później owo zaniechanie i uchybienie okazało się... czynem wręcz opatrznościowym.

Bo ów kosz wykonany był z „shicry” – długich, wysuszonych traw. Z kolei owe trawy – jako materiał organiczny – można było datować. Doktor Ruth pobrała jego próbki i – chcąc mieć gwarancję, że analiza zostanie wykonana prawidłowo – wysłała je do analizy na ręce prof. Jonathana Haasa z Field Museum w Chicago. Akurat jego polecili jej naukowcy, których znała z Dumbarton Oaks pod Waszyngtonem.

W kilka tygodni później wybuchła prawdziwa bomba. Gdy przyszła odpowiedź z Chicago, Ruth Shady długo musiała przecierać oczy ze zdumienia. Jednak Amerykanie zapewniali, że analizę „shicry” z Caral przeprowadzili trzykrotnie. I za każdym razem wynik był taki sam.

Co mówił?

Że Caral ponad wszelką wątpliwość można datować na... 2700 lat przed naszą erą!

5.

Była to absolutna sensacja!

W jednej chwili stało się jasne, dlaczego w Caral nie odkryto żadnej ceramiki. Nie dlatego, że przed Ruth Shady byli tam wszędobylscy „huaqueros”, lecz z tego powodu, iż miasto to powstało na długo zanim w Ameryce zaczęto wyrabiać jakąkolwiek ceramikę: pochodziło z czasów preceramicznych!

Tak starego – liczącego blisko 5000 lat! – ośrodka miejskiego w Ameryce Łacińskiej jeszcze nigdy i nigdzie nie odkryto. Wspomniane Chavin de Huantar, ze swoimi 3700 latami, w konfrontacji z tym znaleziskiem uchodzić mogło za... oseska!

Caral – z dnia na dzień – stało się kolebką wszystkich kultur Ameryki Prekolumbijskiej!

Tu jednak pojawia się także ciemniejszy wątek tej historii: prof. Jonathana Haasa namówił Ruth Shady do wspólnej publikacji o Caral na łamach prestiżowego miesięcznika „Science”. Natomiast zachęcony jej zgodą prof. Haas, na stronie internetowej amerykańskiej uczelni, którą sam reprezentował, odkrycie w Caral przedstawił... jako swoje osiągnięcie! Podobnie uczyniła również jego żona, prof. Winifred Creamer.

Tego już dla Ruth Shady było za wiele. Tym bardziej że gdy doniesienia o „ich sukcesach” pojawiły się na web-sitach Creamer i Haasa, żadne z nich jeszcze nigdy w Caral nie było!

Peruwiańska odkrywczyni zagroziła procesem sądowym i międzynarodowym skandalem. I co prawda spowodowało to, iż po pewnym czasie „napompowane” doniesienia z internetu usunięto, jednak zanim do tego doszło, prof. Creamer – za odkrycia w Caral – została uznana na swojej macierzystej uczelni za „kobietę roku”. Teraz natomiast małżeństwo głodnych sukcesu amerykańskich archeologów rozpoczyna wykopaliska w bezpośrednim sąsiedztwie Caral. Oboje mają najwidoczniej nadzieję, iż w niedługim czasie uda im się zdetronizować odkrycie Ruth Shady. Pytani, dlaczego próbowali przywłaszczyć sobie cudze odkrycie, tłumaczą, iż w ten sposób chcieli tylko pomóc Peruwiańczykom w zdobyciu odpowiednich funduszów na kontynuowanie badań...

6.

Nietrudno domyśleć się, że wszystko to nie pozostało bez wpływu na atmosferę, w której w tej chwili prowadzone są wykopaliska w Caral. Pracujący tu naukowcy mają po trosze takie poczucie, jakby znajdowali się w oblężonej twierdzy. Bo z jednej strony od 2000 roku, gdy dr Ruth Shady oficjalnie ogłosiła sensacyjne datowanie tego miejsca, Caral stało się peruwiańską dumą narodową; jak głoszą plakaty, na które można natknąć się już na międzynarodowym lotnisku w Limie – urosło do rangi „matki wszystkich kultur prekolumbisjkich z obu Ameryk”. Z drugiej strony – dosłownie w sąsiedniej dolinie – działalność rozpoczęła konkurencyjna ekipa archeologiczna...

To między innymi dlatego, inaczej niż na wielu innych stanowiskach archeologicznych w Peru, nie można tego miejsca poznawać bez nadzoru. Dlatego można poruszać się tu tylko ściśle wytyczonymi ścieżkami, z których nie wolno zboczyć nawet na pół kroku. Szkoda, bo miejsce jest naprawdę imponujące i tak rozległe, iż trudno jest w całości objąć je wzrokiem. Jedynie spoglądając ze szczytów piramid, można by w pełni docenić, z czym mamy tu do czynienia. Ale... jak wszystko w Caral, wchodzenie na te niedawno odsłonięte konstrukcje jest, rzecz jasna, zabronione.

Wszystkie okoliczne wzgórza okazały się tarasowymi piramidami. Do tej pory odsłonięto ich szesnaście, choć niewykluczone, iż w przyszłości okaże się, że jest ich tu jeszcze więcej. Wyrastają z szarego, pustynnego tła i robią prawdziwie upiorne wrażenie. Wyglądają tak, jakby stanowiły na poły zniszczoną teatralną dekorację do przedstawienia o prehistorycznym mieście duchów.

– To bardzo dziwne miasto – opowiada Enrique Gonzales, który nie odstępuje mnie nawet na krok, gdy zagłębiam się w ruiny. – Przez swoją ogromną archaiczność uświadamia nam, w jak odmienny sposób kiedyś ludzie żyli i myśleli. Mimo że prace trwają tu już od 15 lat, w zasadzie nie ma miesiąca, by miejsce to nas nie zaskoczyło czymś nowym. Można nawet powiedzieć, że z czasem tych zaskoczeń i zdziwień wcale nie ubywa, lecz jest coraz więcej.

Bardzo znamienne jest na przykład to, że miasto nie ma żadnych murów. W przeszłości (całkiem inaczej niż dzisiaj!) najwidoczniej było całkiem otwarte. Sugeruje to, że jego mieszkańcy z nikim nie pozostawali w żadnym konflikcie. Czy współcześnie coś takiego w ogóle jest możliwe do wyobrażenia. Już tylko ten fakt uświadamia nam, z jak odległymi i odmiennymi czasami mamy tu do czynienia.

O wyjątkowym statusie tego miejsca świadczy również to, iż odnaleziono tu stosunkowo wiele szczątków instrumentów wykonanych z kości. Gdy skojarzyć to z faktem, iż jedną z najważniejszych centralnych budowli jest wspomniany już kolisty amfiteatr, można przypuszczać, iż różne inscenizacje, którym towarzyszyła muzyka kościanych fletów i piszczałek, były tu chlebem powszednim. Czy Caral stanowiło zatem otwarte dla wszystkich miasto muzyków i artystów?

– Wiele na to wskazuje – mówi Gonzales. – Ale nie tylko artystów. Także kapłanów, lekarzy, znachorów. Każda z szesnastu odkrytych piramid była bowiem rodzajem świątyni. A we wnękach kilku z nich odkryto rdzawe ślady po „achiote” – puszczańskiej roślinie leczniczej, z której najwidoczniej w cieniu piramid, już tysiące lat temu, przyrządzano lecznicze specyfiki.

– A może „achiote” było tu tylko silnym, czerwonym barwnikiem? Przecież do dziś w selwie jest stosowane przez Indian do malowania twarzy...

– Barwnikiem jest „achiote” w stanie czystym. Tu natomiast odkryto „achiote” wymieszane z wapieniem. Natomiast – jak wiadomo – wapień przyspiesza przyswajanie tego środka przez organizm. Z kolei „achiote” z wapieniem nie sprawdza się jako barwnik, bo kolorowy proszek traci wtedy przyczepność.

– Stąd pewność, że chodzi o „achiote” jako o substancję o właściwościach leczniczych, a nie tylko o barwnik?

– Właśnie.

– A czy datowanie proszku „achiote” potwierdza chronologię ustaloną na podstawie włókien „shicry”?

– Potwierdza. Nawet jeszcze bardziej ją cofa, co Caral czyni miejscem jeszcze starszym niż dotąd sądzono. Ale o ile, będę mógł zdradzić dopiero wtedy, gdy swoje wyniki ogłosi ekipa Haasa.

W ten sposób współczesność wciska się i odciska swe nieubłagane piętno na tym mateczniku artystów i kapłanów sprzed wielu tysięcy lat, który niegdyś był oazą pokoju.
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków