„Gra w klasy” po nowemuczyli co zawdzięczamy wdowom po pisarzach
Zbliżający się zwolna ku końcowi rok 2013 na niwie literackiej przejdzie do historii jako ten, w którym wielokrotnie na bardzo wielu łamach odnotowywano, iż właśnie minęło pół wieku od pojawienia się klasycznego już dziś dzieła pióra Julia Cortazara – słynnej Gry w klasy. I rzeczywiście Rayuela – bo tak brzmi oryginalny tytuł tej książki – opublikowana została w odległym roku 1963. Nie do wiary! Kiedy to było! Ile rzeczy od tego czasu się zmieniło! Ile wody w Wiśle i w Sekwanie przepłynęło i ilu pisarzy od tamtego czasu zmarło i osierociło swoich Czytelników!
Miłośnikom prozy latynoamerykańskiej (a w Polsce wciąż jest ich jeszcze co najmniej kilku) nie trzeba przypominać, czym była Gra w klasy. Jednak tym, którzy do tego ginącego plemienia nie należą, podpowiem, iż Rayuela (alias Gra w klasy) to blisko pięćsetstronicowa powieść przepełniona bardzo głębokim egzystencjalnym smutkiem, którą czytać można tak, jak została wydrukowana, albo – jeśli ktoś posłuży się kluczem zaproponowanym przez autora – skacząc z jednego rozdziału do drugiego, podobnie jak czynią to dzieci, gdy ma ulicy grają w klasy (stąd polski tytuł tego dzieła). I nie muszę chyba dodawać, iż treść książki czytanej według pierwszego wariantu i podług wariantu drugiego jest całkiem inna. Jedyne, co te dwie wersje łączy, to tożsame imiona bohaterów.
W latach sześćdziesiątych było to objawienie. Rayuela niemalże z dnia na dzień stała się wielkim literackim wydarzeniem i odkryciem. Czarno na białym pokazywała, jak względne i płynne może być dosłownie wszystko; jak – w zależności od podejścia do niej – różna może być nawet ta sama książka. Nic więc dziwnego, że dzieło Cortazara szybko stało się pozycją, której po prostu nie wypadało nie znać. Zwłaszcza jeżeli ktoś brał udział w rewolucji dzieci kwiatów i strajkował na przykład na słynnym paryskim uniwersytecie Nanterre. (Cortazar,
Argentyńczyk urodzony w Brukseli, a wychowany w Buenos Aires, od lat mieszkał wtedy w Paryżu.) I oto w pięćdziesiątą rocznicę opublikowania Rayueli polski Czytelnik otrzymał wielce niespodziewany prezent. Dostał nową książkę Julia Cortazara! Nową książkę, choć jej autor od roku 1984 już nie żyje. Jak to możliwe?
Wszystko przez wdowę po wielkim Juliu – o sporo lat od niego młodszą Aurorę Bernardez. Tak pisze autor przedmowy do Niespodziewanych stronic, do tej książki-niespodzianki, Carles Alvarez Garriga „W przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia w 2006 roku, około północy, po trzech (...) dniach nieprzerwanego gadania (...), Aurora Bernardez, wdowa po nim, wykonawczyni testamentu i jego jedyna spadkobierczyni, powiedziała (...), że ma coś jeszcze, jakieś skrawki papieru, na które z pewnością zechciałbym rzucić okiem. Zeszliśmy na pierwsze piętro (...); podeszła do komody (...), z wysiłkiem otworzyła przepełnioną szufladę, wyciągnęła garść stronic o najróżniejszych rozmiarach i kolorach i powiedziała: «Czytałeś to kiedyś? A... to? A może to?». Na dużym drewnianym stole, na którym napisana została Gra w klasy, położyła stertę oryginalnych rękopisów i maszynopisów (...) nigdy niepublikowanych”. Następnie „jakieś pięć razy powtórzyła chwyt z przeładowaną szufladą (...), a ja przeląkłem się, że komoda ma podwójne dno”.
Dalej czytamy: „O świcie cała podłoga słana była tekstami nigdy niepublikowanymi w formie
książkowej. Jak to możliwe, że ten skarb nie został dotąd uporządkowany, poklasyfikowany, zinwentaryzowany i zmikrofilmowany? (...) «Jak Pani mogła trzymać to wszystko tutaj?», oburzyłem się. «No dobrze – przystała po chwili, gdy zuchwała przemowa najwyższymi tonami wytrysnęła z moich ust (...) – być może nadszedł (...) moment, by zacząć naprawdę to porządkować»”.
I tak też się stało, a na porządkowaniu się nie skończyło. Bo trzy lata później, w 2009 roku, to niespodziewane znalezisko przerodziło się w nową, tym razem już chyba ostatnią pośmiertną
książkę Julia Cortazara. I to jeszcze jaką! Wbrew temu, co można by sądzić, wcale nie przypadkową, chaotyczną i brulionowo-odpadkową, lecz taką, która wręcz zasługuje na miano nowej wersji Rayueli. Odbiór Niespodziewanych stron bardzo ułatwia fakt, iż Cortazar w wielu swych książkach przyzwyczaił nas do ich mozaikowości. A ta książka – składając się z tekstów najróżniejszych, bo pochodzących zarówno z jego lat najwcześniejszych, jak i z czasów jego najbardziej dojrzałej twórczości – pokazuje niezliczoną liczbę jego pisarskich twarzy. Przy czym kolejność lektury poszczególnych rozdziałów może być całkowicie dowolna. Podczas gdy Rayuelę można było czytać na dwa określone sposoby, Niespodziewane stronice, bez szkody dla ich treści, przyswajać sobie można na sposobów kilkadziesiąt! I w sumie to jest chyba w nich najbardziej niespodziewane.
Jak pisze wydawca, „każdy, kto sięgnie po Niespodziewane stronice, będzie miał rzadką okazję jednoczesnego obcowania z tekstami Cortazara na początku literackiej drogi i pisarza już w pełni świadomego. Zobaczy twórcę w pełni zaangażowanego, niegodzącego się na świat podzielony podług prawa siły i żądającego sprawiedliwości dla swej ukochanej Ameryki Łacińskiej. Zobaczy również poetę, który w najbanalniejszym okruchu rzeczywistości odnajduje ślady tego, co przybywa «z tamtej strony». Artystę powracającego do własnych utworów, by odnaleźć ich alternatywne rozwiązania, oraz do własnych postaci, by toczyć z nimi kolejne dialogi”. Choć dziś wydawcy chętnie przesadzają, akurat w tych słowach przesady nie ma. Bo Niespodziewane stronice Cortazara zdają się na grunt literacki przenosić starą archeologiczną prawdę mówiącą, że najciekawsze eksponaty odnaleźć można... na starożytnych śmietnikach i wysypiskach. Potwierdzają też – jakby to nie brzmiało makabrycznie – że gdy tylko jest taka możliwość, należy dociekliwie szperać w pisarskich wnętrznościach. Wcześniej uczyły nas tego wiersze Wisławy Szymborskiej, które opublikowano wraz z ich wersjami roboczymi, skreśleniami i odręcznymi uzupełnieniami autorki, czy udostępniony także przez wdowę po pisarzu, a okrzyknięty sensacją dekady intymny dziennik Gombrowicza Kronos (najprawdopodobniej do publikacji w ogóle nieprzeznaczony). Akurat z tego ostatniego przypadku, jak i z tu omawianego casusu Niespodziewanych stronic wynika jeszcze jedna istotna prawda: że dobrze się dzieje, iż po pisarzach, oprócz ukrytych manuskryptów, pozostają sporo młodsze wdowy. Bo jeśli nie one, to kto przez długie lata w zapomnianych zakamarkach pielęgnowałby literackie esencje, którymi po ich ujawnieniu długo można się delektować?
Roman Warszewski
PS: W Niespodziewanych stronicach, książce-kuli, w której żaden fragment nie jest w jakiś sposób wyróżniony, akurat dla Polaków jest pewna część szczególna. To krótki esej z 1982 roku zestawiający sposób relacjonowania sytuacji politycznej w Polsce i w Salwadorze. Patrz str. 276. Za inny potencjalny początek książki uznać mozna fragment pt. Nawiązując do „Gry w klasy”, bo – tak jak starałem się to udowodnić – właściwie cała książka jest takim nawiązaniem.
Julio Cortazar, Niespodziewane stronice, tłum. Marta Jordan i Iwona Krupecka, Muza,
Warszawa 2013
recenzje