Czy Kolumb był... Polakiem?


Powraca obrazoburcza teza, po raz pierwszy sformułowana przez Romana Warszewskiego już przed 15 laty

Czy Kolumb był... Polakiem?

Międzynarodowy zespół naukowców zakończył 20-letnia pracę badawczą nad życiem odkrywcy Ameryki – Krzysztofa Kolumba. Wyniki badań są sensacyjne – Krzysztof Kolumb miał z pochodzenia być Polakiem!


Nowe dowody w sprawie pochodzenia odkrywcy Ameryki w książce „Kolumb: nieopowiedziana historia” wysunął Manuel Rosa z Duke University w Stanach Zjednoczonych. Według autora pracy poświęconej życiu Kolumba, odkrzwca Ameryki był synem króla Władysława III Warneńczyka. Wprawdzie Kolumb urodził się siedem lat po śmierci Władysława III, ale, według naukowca, informacje o śmierci polskiego króla w czasie bitwy pod Warną, są nieścisłe. Dowodem na to ma być fakt, iż nigdy nie odnaleziono ciała ani zbroi króla.
Według Rosy, polski król miał przeżyć i uciec na Maderę. Tam rzekomo ożenił się z portugalską szlachcianka i był znany jako Henrique Alemao (Henryk Nimiec).
- Informacje o ty, że Kolumb pochodził z rodziny biednych włoskich tkaczy z Genui jest niedorzeczna – mówi Rosa. – Tylko głupiec przy tym będzie się upierał.
Naukowiec twierdzi, że jedynym sposobem na przekonanie hiszpańskiej rodziny królewskiej do sfinansowania planowanej podróży przez Ocean Atlantycki, było królewskie pochodzenie Kolumba.
Autor książki ostatecznego dowodu na potwierdzenie swych obrazoburczych tez upatruje w badaniach DNA. Obecnie chce zdobyć materiał genetyczny Jagiellonów z królewskich sarkofagów znajdujących się na Wawelu w Krakowie. Z materiałem genetycznym Kolumba problemu nie ma: w Hiszpanii jego potomkowie żyją do dziś.

Osobiście już 15 lat temu zwracałem uwagę na dające wielce do myślenia pokrewieństwo duchowe Władysława Warneńczyka i Kolumba. Poniżej in extenso przypominam tekst, który na ten temat w listopadzie 1995 roku ukazał się w miesięczniku „Nieznany Świat”:

Czy Krzysztof Kolumb był ezoterycznym uczniem Władysława Warneńczyka?

Obaj interesowali się mistyką oraz wiedzą tajemną. i obaj – jak twierdzi kilku autorów – sfingowali własną śmierć.

Tytułowa teza na pierwszy rzut oka może wydać się niezwykle karkołomna. Jak bowiem wiadomo, urodzony w 1424 roku syn Władysława Jagiełły, Władysław Warneńczyk, poległ w czasie bitwy z Turkami pod Warną w roku 1444. Krzysztof Kolumb natomiast urodził się w 1451 roku w Genui, a więc gdy ten pierwszy dawno już nie żył. Oba życiorysy pozornie nie miały zatem szansy ani przez moment zazębić się ze sobą. skąd zatem dziwaczna sugestia, że Kolumb mógłby być uczniem polskiego króla z dynastii Jagiellonów?

Na początku winien jestem pewne zastrzeżenie. Nie prowadziłem własnych badań na temat ewentualnych związków, jakie mogą istnieć między Krzysztofem Kolumbem i Władysławem Warneńczykiem. Tak się jednak składa, że w trakcie swych reporterskich wędrówek, w odstępie kilkunastu miesięcy, zetknąłem się z dwiema osobami, z których jedna odbyła (i nadal odbywa) dogłębne studia nad zawiłościami życiorysu Warneńczyka, a druga przesiedziała kilkanaście miesięcy nad słynnym „Kodeksem z Puri”, na podstawie którego można pokusić się o zasadniczą rewizję losów Krzysztofa Kolumba. Moja teza o ewentualnym bliższym związku (zaznaczam: nie o przypadkowym „otarciu się o siebie, lecz o istotnym wpływie) obu tych historycznych postaci wypływa ze zderzenia poglądów owych dwóch badaczy i dostrzeżenia kilku zadziwiających paralelizmów w zrewidowanych życiorysach Kolumba i Warneńczyka. Także ze skojarzenia paru – moim zdaniem – pozornie tylko nieistotnych faktów. Jakich – o tym za chwilę.
Pierwszym ze wspomnianych badaczy jest Zbigniew Święch z Krakowa, który od wielu lat niestrudzenie tropi zagadki polskiej przeszłości. To on przed laty wylansował słynną „klątwę Jagiellończyka”, która na wawelskie wzgórze przyciąga dziś niezmierzone rzesze turystów. On jest autorem książki „Klątwy, mikroby, uczeni”, która przez kilka sezonów biła rekordy poczytności, a nie tak dawno znalazła swoją kontynuację w tomie „Wileńska klątwa Jagiellończyka”. Od kilkunastu miesięcy Z. Święch niestrudzenie zajmuje się postacią kolejnego z Jagiellonów, Władysława Warneńczyka. Podążając śladem nieżyjącego historyka Leopolda Kielanowskiego, próbuje podjąć rewizję encyklopedycznego życiorysu Warneńczyka.
Zdaniem Kielanowskiego – wbrew temu co przyjęło się mniemać w historii – król Władysław III wcale nie zginął pod Warną w starciu z Turkami w 1444 roku, lecz żył jeszcze przez wiele lat, tułając się po rubieżach ówczesnego świata i odwiedzając najpierw Bałkany, potem klasztor św. Katarzyny na Synaju, a następnie – u schyłku swego „życia po śmierci” – portugalską wyspę Maderę.
Książka Zbigniewa Święcha o Władysławie III Warneńczyku „Ostatni krzyżowiec Europy” jest od niedawna dostępna w księgarniach. W tym miejscu ograniczę się więc tylko do przypomnienia jej głównych tez, a ściślej mówiąc tych spośród nich, które mają jakieś znaczenie dla ewentualnego powiązania życiorysu Warneńczyka z życiem Krzysztofa Kolumba.

Mistrz krystalomancji
Zdaniem Z. Święcha, Władysław Warneńczyk został ukształtowany przez atmosferę, jaką w ówczesnej epoce roztaczała krakowska alma mater, będąca – o czym wie bardzo niewielu – centrum europejskiej myśli tajemnej. Szczególnie interesował się on krystalomancją, czyli sztuką wróżenia z kryształu i różnych szlachetnych kamieni. Młody król był ezoterykiem i mistykiem czystej wody; był głęboko przekonany o istnieniu wielu nieznanych sił, aktywnie wpływających na los każdego człowieka, niezależnie od tego, czy chodziło o prostego rycerza, czy jak on – króla. Pewnie właśnie dlatego tak bardzo wziął sobie do serca fakt, iż uległ namowom Watykanu i, mimo licznych wątpliwości, złamał pokój zawarty z Turkami w Segedynie. Zdaniem Święcha, właśnie mistyczny strach przed karą za złamanie złożonej przysięgi kazał mu zbiec z pola bitwy pod Warną i stworzyć pozory własnej śmierci z rąk Turków. Jak twierdzi krakowski pisarz i badacz, młody król dobrowolnie zrezygnował z korony i do końca życia próbował odkupić swą winę, wiodąc żywot legendarnego i wielokrotnie opiewanego w eposach „ostatniego krzyżowca Europy”.
W swej książce autor historii o „oddychającym sarkofagu króla-astrala” przytacza kilkanaście różnych dokumentów, z których wynika, iż w epoce wojen z Turkami przekonanie o tym, jakoby król Władysław przeżył bitwę pod Warną, było dość szeroko rozpowszechnione i że w Koronie jego powrotu oczekiwano przez co najmniej trzy lata. Święch utrzymuje przy tym, że Warneńczyk z pola przegranej bitwy pod Warną najpewniej wydostał się przy pomocy franciszkanów i w ich habicie. Następnie poprzez Bośnię, Konstantynopol, dotarł do monastyru chrześcijańskiej męczenniczki św. Katarzyny u podnóża Góry Mojżesza na Synaju, by – poświęcając się bez reszty idei walki z niewiernymi – żywota swego dokonać w Portugalii, na Maderze.
Krakowski dziejopis powołuje się m.in. na mało znany list Mikołaja Florisa z roku 1452 (8 lat po domniemanej śmierci Warneńczyka w starciu z Turkami!) do wielkiego mistrza krzyżackiego na temat pobytu króla Władysława na wyspach portugalskich. „ Z faktem tym – pisze Święch – współbrzmi relacja Leona Rożmitala, który w 1466 roku spotkał w Hiszpanii, w okolicy Composteli, pustelnika, którego powszechnie uważano za polskiego króla, pokutującego za złamanie przysięgi danej Turkom”. Król miał zostać rozpoznany po rzeczy wielce charakterystycznej – szóstym palcu u nogi, co w zasadzie wykluczało pomyłkę.
- Czy więc istniało „życie po życiu” króla Władysława i to całkowicie na tej ziemi: - zapytuje Z. Święch, niestrudzenie podążający śladami Leopolda Kielanowskiego, który twierdził, że na Maderze odkrył kamień z grobu Warneńczyka przyozdobiony napisem VLADISLAUS i... koroną Jagiellonów.

Ścigany przez trzy wywiady
Teraz na chwilę musimy przeskoczyć do życiorysu najsłynniejszego Genueńczyka – nieszczęśliwego odkrywcy Ameryki, Krzysztofa Kolumba. Jak już pisał o tym „Nieznany świat” w 1984 roku w Indiach, w stanie Orissa (a jeszcze dokładniej: w nadmorskim Puri) w słynnej z niezgłębionego archiwum świątyni Dżagannath Mandir, odkryto manuskrypt, który w całkiem nowym świetle stawia dzieje wielkiego żeglarza. Przypomnijmy, że z zapisu wykonanego w archaicznym języku kastylijskim wynikało, że Kolumb wcale nie umarł w roku 1506 w Valladolid (jak chce oficjalna historia), lecz jedynie sfingował wtedy swą śmierć. Dlaczego? To proste – odpowiada drugi ze wspomnianych na wstępie badaczy, dr Jan Witold Suliga, który „Kodeks z Puri” spolszczył i udostępnił przed kilku laty polskiemu czytelnikowi. – By niespostrzeżenie wymknąć się z rąk trzech ścigających go średniowiecznych wywiadów, z którymi Kolumb, chcąc realizować swe żeglarskie zamierzenia, przez wiele lat mniej lub bardziej dobrowolnie współpracował.
Jak wynika z „Kodeksu”, po roku 1506 Kolumb miał przedsięwziąć piątą, nieznaną dotąd wyprawę w kierunku zachodnim, która ostatecznie doprowadziła go do upragnionego celu – Indii.
- W swą ostatnią wyprawę popłynął on tradycyjnym szlakiem pasatowym – powiedział mi w obszernym wywiadzie J. W. Suliga – bo wbrew temu, co się przypuszcza, czuł, że ziemia do której poprzednio dopłynął, nie była Azją i że legendarne Cipangu musi leżeć gdzieś jeszcze dalej na zachodzie. Po przepłynięciu Atlantyku i bezskutecznym poszukiwaniu cieśniny wiodącej na zachód, gdzieś w okolicach ujścia Orinoko, zawrócił na północ i przenosząc na barkach załogi rozłożony na części statek, pieszo pokonał Przesmyk Panamski! Tam, już na brzegach Pacyfiku, założono fort Sao Tome, a w 6 miesięcy później wyprawa ruszyła dalej, pokonując przed Magellanem! – Pacyfik! Następnie Kolumb dopłynął do Indii, do Puri, gdzie w świątyni Dżagannath Mandir podyktował swoje z niej wspomnienia.
Sądzi się, że jeszcze później Kolumb powrócił do Europy i nie mogąc pojawić się w Hiszpanii (gdzie uchodził za osobę zmarłą), udał się do Norymbergii, do Niemiec. Chciał tam odszukać Martina Beheima – konstruktora pierwszego globusa, by odwieść go od zamiaru nazwania odkrytego przez siebie lądu Ameryką, na cześć konkurenta – Amerigo Vespucciego.

Dwa portrety i nie tylko
To zresztą nie wszystko jest bowiem coś, co można nazwać cieniem dowodu na poparcie wspomnianej tezy. Otóż na podstawie danych, jakimi dysponujemy na temat wyglądu Genueńczyka oraz uwzględniając fakt, że Kolumb cierpiał na artretyzm i chorobę zwaną poliarthitis, Hermanowi Venzkyۥemu udało się w 1980 roku przy pomocy komputera zrekonstruować domniemany wizerunek Admirała (opuchnięta, skurczona bólem twarz o wykoślawionym nosie i podkrążonych, głęboko osadzonych oczach). W kilka lat potem portret do złudzenia przypominający ową rekonstrukcję i przedstawiający starego człowieka odzianego w bury, podszyty futrem płaszcz i trzymającego w dłoniach różaniec, odnaleziony został w Lichtenstein Galerie, w Augsburgu (niecałe 200 km od Norymbergii!). Datuje się go na lata 1510-1515. W związku z uderzającym podobieństwem do hipotetycznego portretu Venzkyۥego, niektórzy są skłonni przypuszczać, iż obraz ten, którego autorstwo przypisuje się Ulrichowi Aptowi Starszemu, przedstawia Kolumba po jego powrocie do Europy po wyprawie do Indii, co byłoby jeszcze jedną poszlaką mogącą wskazywać na prawdziwość relacji zawartej w „Kodeksie z Puri”.
Istnieją bowiem jeszcze inne dowody, które to rewelacyjne znalezisko czynią w pewnej mierze wiarygodnym. W hiszpańskich rejestrach udało się zidentyfikować kilku członków piątej wyprawy Kolumba, wymienionych w „Kodeksie”, a w Sao Tome w Panamie natrafiono na ruiny małego osiedla, które dokładnie odpowiada opisowi warowni, jaką Kolumb miał ponoć wznieść w czasie tej wyprawy. Natomiast archeolog – amator, miłośnik Kolumba i żeglarz, który wielokrotnie podążał szlakami wypraw Admirała – Mortimer Wilson przeprowadził w ośrodku NASA wielce interesującą komputerową analizę słownikowi dokumentu z Puri. Zastosował on „metodę synopsy” zbliżoną do tej, do jakiej często odwołują się bibliści. Wychodząc z założenia, że każdy człowiek operuje określonym słownictwem i używa pewnych powtarzających się schematów stylistycznych, porównał zawartość „Kodeksu” ze wszystkimi historycznymi pismami Genueńczyka. I co się okazało? Otóż pod kątem filologicznym manuskrypt z Puri nie wykazywał żadnych istotnych różnic w stosunku do innych rękopisów Admirała i niepodważalnej autentyczności...

Na skrzyżowaniu życiorysów
A teraz do rzeczy. Oczywiście zarówno koncepcja Święcha-Kielanowskiego, dotycząca „pośmiertnych” losów Warneńczyka, jak i fakty opisane w tajemniczym kodeksie z Orissy, stawiające w całkiem nowym i sensacyjnym świetle dzieje Kolumba, są wielce dyskusyjne. Jak dotąd nie dysponujemy jednoznacznymi i niepodważalnymi dowodami mogącymi potwierdzić je lub obalać. Wszystko obraca się jedynie w sferze poszlak i domysłów. Wydaje mi się jednak, że jest wielce pożyteczne, by oba te życiorysy w ich zrewidowanych wersjach ze sobą zestawić i skonfrontować. Wnioski, jakie mogą z tego wyniknąć, zdają się być nadzwyczaj zastanawiające.
Jeśli przyjąć, że Warneńczyk – tak jak tego chcą Święch i Kielanowski – rzeczywiście przeżył niesławną bitwę z Turkami na Bałkanach i poprzez Synaj, jako „rycerz św. Katarzyny” trafił na Maderę, wydaje się wielce prawdopodobne, iż zetknął się tam z Kolumbem, który w talach siedemdziesiątych piętnastego wieku, na około 20 lta przed swoją pierwszą wiekopomną wyprawą przez Atlantyk, regularnie odwiedzał tę wyspę. W Funhal, największym mieście archipelagu, przez wieki pokazywano „Casa del colon” – „Dom Kolumba”, w którym Genueńczyk miał ponoć zatrzymywać się w czasie swych licznych pobytów na wyspie.
O możliwości spotkania Kolumba z Warneńczykiem Zbigniew Święch w swojej książce wspomina, czyni to jednak mimochodem, niejako na marginesie i nie wyciąga z tego żadnych daleko idących wniosków (nic dziwnego, ma dosyć innych kwestii do rozważenia). Tymczasem jeśli sfingowaną śmierć Władysława Warneńczyka spod Warny z roku 1444 zestawić z równie sfingowaną śmiercią Kolumba z roku 1506 w Valladolid, opisaną w „Kodeksie z Puri”, podobieństwo okazuje się wprost uderzające! Pomysł identyczny – tylko wykonanie nieco odmienne. Czyżby przyszły pomysł Kolumba zaaranżowania własnej upozorowanej śmierci mógł czerpać swoje źródło z opowieści polskiego króla, którego Genueńczyk miał szansę poznać na Maderze?

Kryształ i „Imago Mundi”
Ale i to nie wszystko. Prawdopodobieństwo tego staje się większe, jeśli przypomnimy sobie, że Warneńczyk, który zaczyna nam się rysować jako ewentualne alter ego Kolumba, był mistykiem i ezoterykiem. Podobne zainteresowanie – nie tylko na podstawie „Kodeksu z Puri” – dość powszechnie przypisuje się Kolumbowi. Jest bardzo możliwe, iż owe mistycznej skłonności zbliżyły ich do siebie w czasie pobytu na Maderze. Te zaś opowieści o zaaranżowanej własnej śmierci króla Władysława pod Warną, czyni jeszcze bardziej wiarygodnymi. Czyni też bardziej możliwym, że ich słuchaczem był jeszcze niespełna trzydziestoletni Kolumb; Warneńczyk musiałby być wtedy już po pięćdziesiątce, czyli w wieku, który niejako predysponowałby go do odegrania roli mistrza i mentora w stosunku do o wiele młodszego żeglarza.
I jeszcze jedno. Zbigniew Święch odkrył wielką pasję króla do krystalomancji. Prawdopodobnie to właśnie owa mistyczna pasja zawiodła uciekiniera spod Warny n Synaj – do kraju, który od czasów biblijnego Salomona słynął z niezwykłej obfitości różnych odmian kryształów i kamieni szlachetnych. Tymczasem, jak wynika z „Kodeksu z Puri”, w czasie swej piątej wyprawy Kolumb, w celu określenia pozycji statków, zwykł posługiwać się jakimś bliżej niesprecyzowanym kryształem o tajemniczych własnościach. Czyżby był to jakiś kryształ, który przed laty otrzymał on na Maderze od innego miłośnika wiedzy tajemnej – króla Władysława Warneńczyka; kryształ, który pozwolił mu na znaczne wyprzedzenie wiedzy nawigacyjnej jego współczesnych?
Ale, jakby i tego było mało, chcę zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt. „Kodeks z Puri” wspomina o tym, że w czasie swej piątej wyprawy Kolumb posługiwał się tajemniczą mapą „Imago Mundi”, która pod wieloma względami przypominała osławioną mapę tureckiego korsarza Piri Reisa. Tymczasem Warneńczyk jako „rycerz św. Katarzyny” szczególnie dobre stosunki miał z Zakonem Chrystusowym, który był spadkobiercą templariuszy, ukrywających się po pogromie we Francji właśnie w Portugalii. Templariusze natomiast dysponowali obfitym zbiorem map z Biblioteki aleksandryjskiej, z których wiele pochodziło jeszcze z czasów Fenicjan. Czyżby któraś z nich, właśnie za pośrednictwem Władysława Warneńczyka, polskiego króla, trafiła w ręce przyszłego odkrywcy Ameryki?
***
Jak było więc naprawdę?
Czy - w świetle wspomnianych na wstępie dociekań Manuela Rosy – między Kolumbem a Władysławem Warneńczykiem istniało jednak coś więcej niż tylko pokrewieństwo duchowe? Czy też ewentualne pokrewieństwo mentalne wynikło z tego, iż Kolumb – w sensie najbardziej dosłownym – był po prostu synem tego polskiego króla?
Na to pytanie wiążącą odpowiedzieć będzie mogła dać genetyka. Choć, zdaniem prof. Ryszard Pawłowskiego, genetyka-kryminologa z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego nie będzie to wcale proste. – Żeby uzyskać w pełni wiążący werdykt w tak ważnej sprawie – mówi profesor - z grobów Jagiellonów trzeba by pobrać próbki materiału genetycznego o bardzo wysokim stopniu czystości. To natomiast jest bardzo trudne. Może się więc okazać, że pokrewieństwa genetycznego nie będziemy mogli jednoznacznie wykazać, lub że określimy je tylko z pewnym prawdopodobieństwem. A wtedy... nadal byśmy byli skazani tylko na domysły i spekulacje - kwestia wciąż pozostałaby otwarta.
Roman Warszewski
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków