Warszewski: Nie wszyscy Indianie są dobrzy
U nas funkcjonuje legenda o dobrych Indianach, oczywiście Indianie są dobrzy, ale nie wszyscy, a zamordowani podróżnicy nie zdawali sobie chyba sprawy z niebezpieczeństwa, które im zagrażało - twierdzi Roman Warszewski, podróżnik i pisarz.
PAP: - Małżeństwo polskich kajakarzy Celina Mróz i Jarosław Frąckiewicz zostało zamordowane w Peru przez Indianin. Jest pan zaskoczony?
Roman Warszewski: - W ogóle. Niedawno jeden z najbogatszych ludzi w Polsce namawiał mnie, żebym pojechał ich szukać. Gdy odpowiedziałem, że szanse na odszukanie ich żywych są bliskie zeru, odstąpiono od tego projektu.
Płynęli rzeką Ukajali, dopływem Amazonki. Dlaczego odnalezienie ich żywych uznał pan za niewykonalne? Teren jest za rozległy, czy relacje między miejscowymi, a białymi zbyt napięte?
- W ten region nie należy zapuszczać się w pojedynkę. Szczególnie odcinek od Atalaya do Bolognese należy do najmniej przyjaznych obszarów dla białych w Peru. Żyjący tam Indianie nie lubią białych. Było tam wiele przypadków, że biali byli zabijani, a wyprawy, ruszające od rzeki w głąb lądu, zawracane.
Dlaczego?
- Ta niechęć wynika z zaszłości historycznych, które biorą swój początek już w czasach kolonizacji. Tam mieszkają takie plemiona jak: Machiguengowie, Ashaninkowie, Pirowie i szczególnie niebezpieczni Pokapakori. Indianie stamtąd uważają, że to oni strzegą miejscowych tajemnic i biali nie powinni wchodzić na ich terytorium.
- Ponadto Indianie na tym terenie mają coś na wzór autonomii. Twierdzą, że to są ich terytoria, których nie można przekraczać bez wyraźnej zgody naczelników wiosek. Jeżeli nie ma się takiej autoryzacji, to miejscowi uważają, że mogą z intruzami zrobić, co im się podoba. Mają prawa półpaństwowe na swoich terenach, a taki stan respektuje także państwo peruwiańskie.
Czy pana zdaniem pijany Indianin, który strzelał, może w związku z tym liczyć na łagodny wyrok?
- Chyba tak, nie jest to wykluczone. Ponadto warto dodać, że Indianie, którzy żyją nad samą rzeką są zdegenerowani. Z Indianami z głębi lądu można negocjować, ci znad rzeki są szczególnie niebezpieczni - z nimi nie ma rozmowy. Oni mają większy kontakt z cywilizacją i łatwy dostęp do alkoholu, przez co są bardziej agresywni.
Uważa się, że do takiej tragedii, jaka spotkała polskich turystów, mogło dojść wszędzie?
- I tak i nie. To pewne uproszczenie. U nas funkcjonuje legenda o dobrych Indianach. Oczywiście Indianie są dobrzy, ale nie wszyscy. Przy kontaktach z ludnością tubylczą trzeba zachować ostrożność. Warto mieć upominki, drobne prezenty, jakąś żywność, którą można rozdać. Gdy przekracza się granicę jakiegoś plemienia, to te podarki trzeba zostawić. Jeżeli zostaną odebrane, to znak, że tubylcy są nastawieni do nas przychylnie. Jeżeli w miejscu prezentów napotkamy złamaną strzałę czy wbitą dzidę, trzeba się szybko wycofać.
A legendy i miejscowe wierzenia? Czy one mogły mieć w tej tragedii jakieś znaczenie?
- Mogły. Legend jest dużo i są typowe. Biali występują w nich zawsze jako ludzie, którzy chcą pozbawić Indian bogactw ukrytych w dżungli. Animozje między rasami są bardzo głębokie, a najbardziej - ze wszystkich krajów Ameryki Południowej - widać je w Peru.
Ile razy był pan w tamtej części świata?
- W Peru 20 razy, a w Atalaya raz, 11 lat temu. Znam ten region, znam te problemy i wiem, że wyruszanie bez przewodnika w tamte miejsca jest kardynalnym błędem. Czytałem bloga tych państwa i z przerażeniem odkrywałem, co pisali. Moim zdaniem byli absolutnie nieprzygotowani do penetracji tego terenu. Chyba zupełnie nie zdawali sobie sprawy, na ile to ziemia dla nich nieprzyjazna.
Zamordowani, to przecież turyści z dużym doświadczeniem...
- Mieli doświadczenie jako kajakarze, świetnie wiosłowali, ale podróżowanie w tak niebezpieczne tereny, wymaga nie tylko sprawności fizycznej. Ponadto nie rozmawiali tamtejszym językiem i w związku z tym, nie mogło dojść do porozumienia z miejscowymi. Posługiwanie się przez nich rozmówkami w dżungli, jak gdzieś przeczytałem, jest czymś kuriozalnym.
Odwiedzając Amerykę Południową, spotkały pana jakieś niemiłe sytuacje?
- Nagminne są tam kradzieże, czekają też inne pułapki. Trzeba być bardzo ostrożnym. Sam staram się podróżować w miarę rozsądnie. To, co zrobili kajakarze, do rozsądnych nie należało. Pogwałcili wiele podstawowych zasad i niech to będzie przestroga dla innych. Mamy dziś olbrzymią łatwość podróżowania do wszelkich zakątków, ale zanim wylądujemy warto poznać lokalne uwarunkowania. To, że jest gdzieś ładnie, nie znaczy, że jest bezpiecznie.
Roman Warszewski - dziennikarz i podróżnik, autor kilkunastu książek poświęconych Ameryce Łacińskiej. Ma 51 lat. Mieszka w Gdyni.
wywiady