Trzy wcielenia vilcacory
Ostatnio jeden z dziennikarzy zapytał mnie, jak mogłaby wyglądać moja nowa książka o vilcacorze, gdybym po raz kolejny chciał sięgnąć po ten temat. Myślę, że poniższy tekst mógłby być jej konspektem.
Lecznicze właściwości vilcacory (Uncaria tometosa) – pnącza z amazońskiej puszczy, znane są od tysięcy lat. Kiedyś vilcacora była bohaterką legend, później protagonistką opisów przedziwnych przypadków wyleczeń, obecnie – przedmiotem drobiazgowych badań naukowych. Na każdym etapie historii zadziwia i fascynuje.
Indiańska legenda
Tasurinchi był pierwszym Ashaninkiem. Był indiańskim Adamem. Nie miał jeszcze żony, bo na początku tylko on był na świecie i dlatego sam musiał i gotować, i prać, i polować. Straszne było życie Tasurinchiego. Męczył się bardzo, bo pracy miał bez liku, a nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Od ciągłej pogoni za zwierzyną bolały go nogi. Od nanizywania paciorków na naszyjniki bolały go dłonie. Od ciągłego myślenia, jak zdoła sobie ze wszystkim poradzić, bolała go głowa. Idąc, a właściwie biegnąc przez las, spotkał pumę. „Boli mnie brzuch” – poskarżył się. „Dlaczego?” – zdziwiła się puma. „Bo wczorajsza strawa była chyba nieświeża. Może wiesz, kochana pumo, co powinienem zrobić?” Puma podeszła do drzewa, sięgnęła po opłatającą je grubą lianę i pazurami zdarła z niej trochę kory. „Ssij to pod językiem” – poradziła Tasurinchiemu. „To ci pomoże”. „Co to takiego?” – zapytał. „Jak to, nie wiesz? To przecież vilcacora. Tasurinchi posłuchał pumy i już po chwili brzuch go nie bolał. Ale co z tego, kiedy nadal bolała go głowa. „Z brzuchem już jakoś sobie poradziłem, co zrobić, żeby pozbyć się jeszcze tego strasznego bólu pod czaszką?” – zastanawiał się i biegł dalej. Przebył chyba z pół kilometra, gdy spotkał kapibarę, która szła w kierunku rzeki. „Okropnie boli mnie głowa” – powiedział zamiast „dzień dobry” do gryzonia. „Nie wiesz, kochana kapibaro, co mogłoby mi pomóc?” Kapibara podeszła do pnia oplecionego jakąś rośliną i z jej mocnej łodygi, swoimi ostrymi jak noże zębami, zeskrobała trochę rdzawego proszku. „Rozpuść to w wodzie i wypij” – powiedziała. „Za chwilę zapomnisz o bólu głowy”. „Co to takiego?” – zapytał Tasurinchi. „Jak to, nie wiesz? To przecież vilcacora”. Tasurinchi sporządził wywar, tak jak radziła kapibara i wypił go, krzywiąc się, bo był gorzki. Zanim zdążył pomyśleć, że powinien znów ruszyć w drogę, poczuł że głowa już go nie boli. „To bardzo dobrze” – pomyślał. „Wyśmienicie! Fantastycznie! Ale co z tego, skoro tak piecze mnie ta rana na ręce, która wczoraj sam sobie zadałem, przedzierając się przez chaszcze...” Z naprzeciwka nadszedł tapir. „Witam cię, tapirze” – zawołał Tasurinchi. „Może mógłbyś mi przyjacielu poradzić, jak powinienem opatrzyć tę piekącą rękę?” Tapir powęszył chwilę wokół swym długim nosem, a następnie podszedł do drzewa, po którym ku górze pięło się coś w rodzaju bluszczu. Kilka razy uderzył kopytem w jego grubą łodygę, oderwał kawałek kory i podał go Tasurinchiemu. „Zrób sobie opatrunek z tej kory” – powiedział. „To na pewno ci pomoże. Ja, ilekroć zranię sobie racicę, zawsze okładam ją vilcacorą. My zwierzęta, już od dawna znamy ten wypróbowany sposób...” „To też jest vilcacora? – zdziwił się Tasurinchi. „Tak – nie poznajesz?” „Czy mógłbyś urwać dla mnie jeszcze jeden jej kawałek”? – zapytał Tasurinchi, który nagle zrozumiał, że znalazł chyba rozwiązanie na wszystkie trapiące go kłopoty. „Bardzo mi się spieszy i nie będę miał czasu, żeby się zatrzymywać, a chciałbym, bardzo bym chciał, mieć trochę tej kory na zapas...”
Biały czarownik Arturo Brell
Legendę tę w latach 40.tych XX wieku od Indian Ashaninków usłyszałł Artutro Brell – Bawarczyka, który od kilku lat w miejscowości Pozuzo mieszkał w Peru. Przybył tam gnany awanturniczą żyłką wezwany przez pewnego niemieckiego księdza, który w listach do jego rodziców skarżył się, że pozostający pod jego opieką niemieccy emigranci z prowincji Chanchamayo „niedługo zapomną swego ojczystego języka”. Wtedy Arturo (wtedy jeszcze Artur) Brell wpadł na pomysł, by jako nauczyciel niemieckiego pojechać do Peru i tam się osiedlić. Dzięki temu, w okresie II wojny światowej, trafił do dżungli, do kraju Ashaninków. Najpierw zauważył, że Indianie byli bardzo odporni na działanie dymu. „Dlaczego nie chorują na płuca?” – zastanawiał się. A potem usłyszał legendę o pumie i vilcacorze. I po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że między odpornością Indian na szkodliwe działanie dymu i „wszechstronną” rośliną z legendy może istnieć jakiś związek. Był to początek nowej pasji Arturo Brella. Został uczniem indiańskich szamanów. Nauczył się języka Ashaninków, przez co zdobył ich zaufanie, a oni – krok po kroku – poczęli wprowadzać go w świat odwiecznej wiedzy na temat działania różnych amazońskich roślin leczniczych. Z czasem okazało się, ze intuicja go nie zwiodła – że to rzeczywiście vilcacora (na którą miejscowi mówili „garbato” lub „samento”) odpowiedzialna była za dużą odporność Indian – na dym, ale nie tylko. Wskazywały na to obserwacje, które Brell poczynił w wioskach Ashaninków. Picie odwaru z kory tej rośliny było ich codziennym, bardzo pożytecznym zwyczajem. Brell został „curandero” – ludowym lekarzem. Był tani i skuteczny, toteż jego sława rosła. Z selwy wrócił do Pozuzo, gdzie otworzył coś w rodzaju szpitala, w którym leczył roślinami przyniesionymi z lasu. Któregoś dnia odwiedził go tam inny emigrant z Niemiec – Oscar Schuler. Potoczyła się opowieść...
Oscar i Luis Schulerowie
Oscar był synem Luisa Schulera, właściciela tartaku w pobliskiej miejscowości La Merced. Schulersyn ze łzami w oczach poprosił Brella o pomoc dla Schuleraojca. Bo ojciec Oscara był bardzo chory, miał raka płuc. – Leczyłem ojca w Limie – opowiadał Oscar – gdzie ojciec był naświetlany, ale ta kuracja niewiele pomogła. Stan ojca stale się pogarsza, oddycha z coraz większym trudem. Czy można by spróbować zastosować, któryś z roślinnych, indiańskich preparatów? Arturo razem z Oscarem pojechał do La Merced. Zaaplikował mu silną dawkę odwaru z Uncarii tomentosy i zalecił, by odwar z kory tej rośliny Luis pił trzy razy dziennie przez co najmniej 23 miesiące. Gdy po tym czasie Luis Schuler pojechał do Limy na badania kontrolne, prowadzący go lekarz nie chciał wierzyć, ze on wciąż żyje. A gdy go zbadał i stwierdził wyraźną poprawę stanu płuc, z zainteresowaniem począł wypytywać o środki, jakie w La Merced zaaplikował mu „biały szaman”... Wkrótce potem Luis Schuler mógł wrócić do swoich codziennych zajęć w tartaku. I – jak głosi rodzinna legenda – na kolejne badania kontrolne do Limy wybrał się... pieszo! (Szedł kilkaset kilometrów przez Andy!). W 1974 roku lekarze stwierdzili u niego całkowite cofnięcie się choroby nowotworowej! Pacjent żył jeszcze wiele lat i zmarł dopiero w wieku 91 lat. Ponoć, do ostatnich swych dni, „przed śniadaniem, z niemieckiego kufla z przykrywką, nieodmiennie sączył odwar z Uncarii tomentosy...
Vilcacora trafia na salony (czyli do laboratoriów)
Historię Arturo Brella, Oscara Schulera i jego ojca w 1998 roku usłyszałem w Limie z ust salezjanina o. Edmunda Szeligi. Ten polski duchowny, przez kilkadziesiąt lat mieszkający w Peru, po przejściu na zakonną emeryturę, w Limie utworzył instytut, w którym – podobnie jak Brell w Pozuzo – zaczął leczyć potrzebujących pomocy amazońskimi roślinami, poznanymi w czasie swej wśród amazońskich Indian. Jak łatwo się domyślić (obok maki, manayupy, achiote i jeszcze wielu innych), w tej „amazońskiej aptece” – jako najbardziej wszechstronnie działająca – prym znów wiodła vilcacora – Uncaria tomentosa. Ojciec Edmund Szeliga coraz szerzej znaną w Peru vilcacorą, starał się zainteresować świat zewnętrzny. Przez lataj jej próbki wysyłał do analizy do laboratoriów w Ameryce Północnej i w Europie. Siew ten przyniósł zamierzony rezultat. Świat nauki vilcacorą zainteresował się bardzo poważnie. Praktyczne obserwacje Indian (przekazywane w formie legend), Arturo Brella i samego o. Szeligi (w formie historii chorób poszczególnych pacjentów) poczęły przybierać formę coraz bardziej ścisłych naukowych stwierdzeń. Obecnie prace badawcze (...) prowadzone są w Peru, Stanach, Zjednoczonych, Chinach i w kilku krajach europejskich – stwierdza prof. Iwona Wawer z Uniwersytetu Medycznego w Warszawie. – Na podstawie tych badań wnioskowano, że Uncaria tomentosa może być przydatna w leczeniu niktórych postaci nowotworów (głównie przewodu pokarmowego), chorób wirusowych (półpasiec, opryszczka, HIV), chorób bakteryjnych (głównie skóry), grzybiczych (drożdżyce), dny mocznowej, reumatoidalnego zapalenia stawów, chorób o podłożu alergicznych, a także zaburzeń hormonalnych u kobiet. Uncaria tomentosa ma (też) właściwości oczyszczania przewodu pokarmowego – kontynuuje prof. Wawer dlatego jest przydatna w leczeniu choroby LeśniowskiegoCrohna, stanów zapalnych śluzówki jelit, w uchyłkach, także w hemoroidach, chorobie wrzodowej żołądka i dwunastnicy. Jest nieprawdopodobne, aby za tak różnorodną aktywnością w leczeniu chorób odpowiadała jedna substancja, lub nawet grupa związków. Logicznym jest to, że bioaktywne związki z ekstraktu mają wpływ na układ immunologiczny.(...) [Ponadto] Badania M. Sandoval’a i jego współpracowników udowodniły, że Uncaria jest efektywnym wymiataczem rodników i pełni rolę cytoprotekcyjną – chroni komórki przed stresem oksydacyjnym oraz blokuje aktywację TNF-kappaB. To, co w legendzie Ashaninków wydawało się przerysowane i przesadzone, dziś znajduje naukowe potwierdzenie.
Roman Warszewski
Vilcacora