Polaków wizerunek przygodny
(czyli rozważania na marginesie książki Tomasza Pindela „Za horyzont”)


Tomasz Pindel jest znawcą Ameryki Łacińskiej. To tłumacz z języka hiszpańskiego, biograf Mario Vargasa Llosy, badacz latynoskiej Polonii. Rezultatem tych ostatnich jego zainteresowań jest reportersko-eseistyczny tom „Poza horyzont. Polaków latynoamerykańskie przygody”, który nie tak dawno (w interesującej i niebanalnej szacie graficznej) ukazał się nakładem wydawnictwa „Znak”.

Jest to lektura, nad którą na pewno warto się pochylić. A rezultat owego pochylenia może okazać się wielce intrygujący. Bo „Poza horyzont” to w pewnym sensie bardziej książka o Polsce, niż o Polakach w Ameryce Łacińskiej.

Autor pokazuje Polonię w Chile, w Brazylii, w Argentynie, w Meksyku, w Gwatemali i na Haitii. Stara się odnaleźć cechy charakterystyczne Polaków w poszczególnych krajach. I tak dowiadujemy się, że, że do Chile z Polski emigrowali w zasadzie indywidualiści. Do Brazylii – chłopi, do Argentyny – robotnicy. Do Meksyku – głównie polscy Żydzi. Na Haitii – żołnierze wcieleni do napoleońskich sił interwencyjnych, mających zwalczyć powstanie czarnoskórych niewolników. Natomiast w Gwatemali autor zajmuje się tylko jedną osoba – pisarzem (i modelarzem) Andrzejem Bobkowskim.

Zacznijmy od tego ostatniego. Pindel pokazuje, w jaki sposób Bobkowski trafił za ocean i jak – kładąc podwaliny pod tak przedziwną dziedzinę jak gwatemalskie modelarstwo – zbudował tam zręby swojej egzystencji. Podkreśla podziw i fascynacje Bobkowskiego gwatemalską przyrodą, a jednocześnie pokazuje jego jakże zaskakujący rasizm i pogardę dla samych Gwatemalczyków. Tylko jeden cytat z listu Bobkowskiego pisanego z Gwatemali (mogłoby być ich znacznie więcej): „Na tych krajach (…) mszczą się dwa kardynalne błędy: 1. że Hiszpanie nie wybili Indian, a 2. że potem nikt nie wybił Hiszpanów. Wskutek tego błędu powstały miliony ludności rastakwerskiej, nieuleczalnych ≪rasta≫, gatunkowo podłych, z którymi właściwie nie wiesz co począć. Jedyne wyjście wziąć za pysk”. Czy tłumaczenie, że było to kilkadziesiąt lat temu i że jakby Bobkowski żył dziś, zapewne inaczej by o tym pisał i mówił, brzmi wiarygodnie?

Wielce interesujący jest też pokazany w książce portret mieszkającego przez wiele lat w Meksyku Teodora Parnickiego (całkowicie wyizolowanego i nieprzemakalnego na otaczająca go meksykańskość), doskonale współgrający i rymujący się z przypadkiem Sławomira Mrożka, który po kilku latach spędzonych w kraju na południe od Rio Grande, najnormalniej w świecie stamtąd uciekł. Czy w obu tych przypadkach zadziałała artystyczna chimera, czy też nagle na wierzch wypłynęło polskie poczucie odrębności, lepszości, odmienności? A może jedno i drugie?

Najpełniej obraz latynoskiej Polonii autor „Za horyzont” kreśli na przykładzie Brazylii. I jest to portret wielce intrygujący, bo inny od tego, którego można by się spodziewać po emigrantach – ludziach jakby można przypuszczać odważnych i otwartych na to co inne i nowe. Nic z tych rzeczy! Brazylijscy Polacy na tyle opornie integrowali się z miejscowymi, że poważnie rozważali wzniecenie rebelii i odłączenie południowej części Brazylii w celu ustanowienia czegoś w rodzaju Polski Półkuli Południowej! Nie chcieli zostać Brazylijczykami o polskich korzeniach, lecz pozostać Polakami, którym przyszło żyć w Brazylii. Opornie uczyli się języka, za wszelką cenę chcieli uczęszczać do polskich szkół, a w kościołach słuchać tylko polskich księży. W rezultacie w Brazylii określenie „polaco” - Polak nabrało bardzo negatywnych konotacji, a słowo „polaca” – Polka na długi czas stało się synonimem… prostytutki! Potem, przez długie lata walczono o to, by zastąpić je innymi słowami „polones” i „polonesa”, nie rodzącymi takich skojarzeń – ale tylko z połowicznym sukcesem.

Można powiedzieć, że pisząc o Polonii w dalekich krajach Tomasz Pindel – na obcym terenie i obcym tle – pokazał wiele polskich cech i przywar, których na co dzień w całej ich krasie albo nie chcemy, albo nie jesteśmy w stanie dostrzec. Tą najważniejszą i najbardziej dokuczliwą przywarą jest brak otwartości, hermetyczność i prowincjonalność. Przekonanie o tym, że to co nasze jest najlepsze, że inni do nas się nie umywają i są nam właściwie do niczego niepotrzebni…

Jak dobrze w tak ustawione zwierciadło co jakiś czas spojrzeć! Jak dobrze, że powstają takie książki jak „Poza horyzont”! Wtedy łatwiej zrozumieć, że jest jak jest i że nad Wisłą rządzą ci, co rządzą.

Myślę, że sam Tomasz Pindel może być zaskoczony tym, co wynika z jego dociekań.
Roman Warszewski
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków