Ukąszenie skorpiona i wydzielane w mózgu opiaty
Z Romanem Warszewskim rozmawia Dorota Abramowicz
W kwietniu 2024 r. Roman Warszewski, dziennikarz, pisarz i podróżnik przyjął z rąk wicewojewody pomorskiego brązowy medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis, nadawany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Otrzymują go osoby szczególnie wyróżniające się w dziedzinie twórczości artystycznej, działalności kulturalnej lub ochronie kultury i dziedzictwa narodowego. W tym przypadku doceniona została - na wniosek warszawskiego oddziału Związku Literatów Polskich - twórczość pisarska odznaczonego mieszkańca Gdyni.
Łacińskie Gloria Artis oznacza Chwała Sztuce. W przypadku Romana Warszewskiego, autora 33 książek, ale zarazem eksploratora, organizatora kilkunastu wypraw, człowieka wiecznie poszukującego, który wielokrotnie odwiedzał Amerykę Łacińską , odbył także podróże do Azji i nawet na Wyspę Wielkanocną, , warto byłoby zastanowić się nad oznaczeniem go medalami Gloria Navigare i Gloria Scientia.
Co gna go w świat mimo trudów podróży i związanego z nią ryzyka? Gdzie jest jego druga ojczyzna? Co już odkrył, a co jeszcze zamierza zbadać? To tylko kilka pytań, jakie zadaliśmy człowiekowi z pasją.
– Zaczniemy od dzieciństwa? Opowiedz o pewnym szesnastolatku z Elbląga, który
postanowił odczytać pismo rongo–rongo używane na Wyspie Wielkanocnej i w tym celu
podjął korespondencję z największymi sławami w tej dziedzinie. Pisały o tym ówczesne gazety...
– Znowu? Już mi się o tym nie chce rozmawiać.
– Wobec tego przenieśmy się kilka lat później, kiedy zacząłeś spełniać marzenia o podróżach.
– Marzenia dziś łatwiej spełniać, niż w czasach, gdy zaczynałem jeździć po świecie. Czyli w
roku 1983. W bardzo niekorzystnych warunkach.
– Co się wtedy działo?
– Stan wojenny zastał mnie w Niemczech. Podjąłem tam studia podyplomowe, chociaż jeszcze dyplomu nie miałem. Jako student zatrudniłem się w mleczarni, gdzie zarobiłem na swój pierwszy wyjazd do Ameryki Południowej. Z wyjazdu pamiętam swoje przerażenie, tak duże, że chciałem od razu wracać. Na szczęście nie udało mi się przebukować biletu. Ta pierwsza podróż trwała cztery miesiące. Było to ukłucie skorpiona. Zostałem ukąszony rzeczywistością, a ten stan trwa do dzisiaj. Z tego wyjazdu powstała książka "Pokażcie mi brzuch terrorystki".
– Wielokrotnie nagradzana, o której sam Ryszard Kapuściński pisał, że jest to znakomicie, w sposób dojrzały i mądry napisany reportaż o fenomenie terroryzmu. Jesteś w stanie spamiętać wszystkie swoje wyprawy? Ile ich było?
– Ważniejszych około dwunastu–trzynastu, w tym dwie pod auspicjami "Nieznanego świata".
– A która z nich jest dla ciebie najważniejsza?
– Jedną z najważniejszych było poszukiwanie Paititi, legendarnego "złotego miasta" Inków.
Ojciec Edmund Szeliga, polski misjonarz pracujący wśród Indian, znawca roślin leczniczych Amazonii i Andów, dał mi przed śmiercią mapę z zaznaczoną lokalizacją Paititi. Skorzystałem z mapy, wyruszyłem do dżungli. Po tej wyprawie napisałem wydaną w 2005 r. książkę "Tajna misja El Dorado".
– Rozwiązałeś zagadkę El Dorado?
– Doszedłem do wniosku, że legendy o złotych miastach biorą się stąd, że Indianie zażywali ayahuascę, napój o właściwościach psychoaktywnych.I wtedy wszystko wydawało im się złote, bo taki koloryt pojawiał się w halucynacjach. Inną, ważną podróżą, którą odbyłem w 2016 r. była wyprawa do największego petroglifu Pusharo, znajdującego się w parku bioróżnorodności założonym przez polskiego przyrodnika, Jana Kalinowskiego. Tak nawiasem mówiąc, jego rodzina do dziś mieszka w Cuzco. Wcześniej, w 1998 r. zorganizowałem ekspedycję eksploracyjną na płaskowyż Marcahuasi, gdzie znajdują się ogromne megality skalne. Zostały utworzone ręką człowieka, o czym napisałem w książce "Marcahuasi – kuźnia Bogów" . Z ważniejszych była jeszcze wyprawa do długowiecznych Indian Q’ero oraz ekspedycja Vilcabamba–Vilcabamba, będąca kontynuacją badań nad tym samym problemem długowieczności.
– Po przeczytaniu książki "Wyprawa Vilcabamba Vilcabamba" zauważyłam, że bawisz się z Czytelnikami, mieszając gatunki. Jest to nie tylko reportaż i książka podróżnicza, ale także powieść historyczna i kryminalna.
– Podróżując do dwóch Vilcabamb - peruwiańskiej i ekwadorskiej - udało mi się zrekonstruować zrekonstruowany życiorys inkaskiego generała, który ratując swój lud przed konkwistą część populacji wyprowadził z Peru do Ekwadoru. Była jeszcze ważna wyprawa śladem roślin leczniczych rosnących w dżungli, o których opowiadał ojciec Szeliga. Dlatego trudno odpowiedzieć na pytanie, która z nich była najważniejsza. Każda z nich coś dawała, każda owocowała jakąś książką. A każda książka wnosiła coś nowego. Stąd bliskie sprężenie mojego jeżdżenia z pisaniem.
– Czy została jakaś "ekspedycja marzeń", do której nie doszło z powodu nieoczekiwanych okoliczności?
(Chwila ciszy.)
– Nie. Jak już cokolwiek postanowię, to zrealizuję prędzej lub później.
– A co jest ważniejsze - odkrycie nieznanego świata, czy bycie w podróży?
Jedno i drugie. Chociaż sama podróż jest wartością samą w sobie.
– I nie ma takiego rozczarowania, kiedy wreszcie docierasz do celu, że to już po wszystkim?
– Nie. Zawsze jestem nakręcony. Szczególnie tam, po drugiej stronie Atlantyku.
– Czyli?
Tkwi we mnie Ameryka Łacińska. Wszystkie jej kraje, najważniejsze było jednak zawsze Peru. W Peru jest wszystko, niepowtarzalna przyroda i równie niepowtarzalna historia. Brakuje jedynie ciepłych plaż, na co wpływa morski Prąd Humboldta, zwany Prądem Peruwiańskim.
– Miałam okazję przeczytać większość twoich książek o Peru. Nie ma w nich jednak stereotypowego zachwytu turysty. Patrzysz z dystansem, oceniasz. Czasem nawet - może to za duże słowo - kłócisz się z nim?
– To chyba lepiej, niż bezkrytycznie podchodzić do tego kraju. Nie waham się mówić, że Peru jest moją drugą ojczyzną. Chociaż nie jest to ojczyzna, która głaszcze. Raczej rozdziela razy i kopy na różne strony. Szanuję ten kraj i się w dużej mierze z nim utożsamiam. Zresztą moja żona jest Peruwianką, mój syn jest obywatelem Peru, a mój wnuk też nim będzie.
– Docelowe miejsce do życia to Polska czy Peru?
– Chciałem dłuższy czas mieszkać w Peru, ale nie było na to zgody mojej żony. Ale… kto wie, może w takiej czy innej formie uda mi się jeszcze to zrealizować…
– Chociaż nie ma cię tam na stałe, docierasz do spraw, o których czasem nawet miejscowi nie mają pojęcia. Czy z Twoich publikacji korzystali historycy, ludzie nauki, zajmujący się Ameryką Łacińską?
– Znam kilka języków obcych, ale zawsze wracałem do Polski, by pisać po polsku. Nie każdy jest Nabokovem czy Korzeniowskim. Moje książki - nad czym ubolewam - nie były tłumaczone na język hiszpański. Jednak w wielu bibliografiach artykułów i książek pojawiają się moje tytuły. Oznacza to, że zostały zauważone i są dalej przetwarzane.
– Podróże to nie tylko piękne widoki i spotkania z miłymi ludźmi. Było niebezpiecznie?
– Bywało. Podczas ostatniej ekspedycji do petroglifu Pusharo omal nie umarłem. Doszło do gwałtownego odwodnienia organizmu. Znalazłem się poniekąd na krawędzi. Ciekawa sprawa -petroglif Pusharo, do którego dotarliśmy jako pierwsi Polacy, prawdopodobnie stanowił granicę państwa Inków. Był kamiennym słupem granicznym. Kresem. I ja w tym miejscu zacząłem docierać do pewnego swojego kresu. Była w tym jakaś metafora. Będąc u kresu państwa zacząłem docierać do kresu swego życia. Byłem w takim stanie, że chciałem tam usiąść i zostać. Nie mogłem wykonać żadnego ruchu, osuwałem się w otchłań. Na szczęście w skład wyprawy wchodził wybitny gdański lekarz, prof. Kazimierz Krajka, który podjął odpowiednią interwencję. Ostatecznie nawodniono mnie i powoli zacząłem się poruszać.
– Problemy zdrowotne to jedno, ale zagrożeniem dla obcego może być także człowiek. Bawisz się w detektywa, rozwiązując zagadki historyczno-medyczno- naukowe, czasem jednak także wchodzisz w butach ludziom w ich życie, zadajesz trudne pytania. Nie pamiętasz, jak przed laty szerokim echem odbiła się informacja o zamordowaniu na Ukajali małżeństwa znanych trójmiejskich podróżników? Jarosław Frąckiewicz i Celina Mróz zginęli z rąk Indian.
– Zanim dotarła do nas tragiczna wiadomość o śmierci podróżników, organizowano pod auspicjami "Poznaj świat" wyprawę poszukiwawczą, w której miałem brać udział wraz z Michałem Kochańczykiem. A czy nie boję się ryzyka? Uważam, że trzeba zachować rozwagę, znać doskonale miejsce, gdzie się wybieramy. Nie można lekkomyślnie ruszać na potencjalnie niebezpieczną wyprawę.
– W swojej ostatniej książce "Pierwsza wojna polsko-indiańska (Ameryka Łacińska w pół drogi)", opisujesz jak po kilkudziesięciu latach wracasz do wsi Uchuraccay w regionie Ayacucho. Miejsca, gdzie 26 stycznia 1983 roku mieszkańcy okrutnie zamordowali ośmiu dziennikarzy, których wzięli przez pomyłkę za partyzantów Świetlistego Szlaku. Pierwszy raz genezę zła i fanatyzmu opisałeś w książce "Pokażcie mi brzuch terrorystki". Co usłyszałeś, gdy po raz kolejny odwiedziłeś wioskę Uchuraccay i zapytałeś o tamte wydarzenia?
– Padły słowa: "Tu nikt nie chce o tym pamiętać." Wyraźnie widać, że oni się tego wypierają.
– To chyba nie jest specyfika peruwiańska. To samo usłyszysz, gdy pojedziesz do Jedwabnego. W Polsce.
– Niedawno byłem w Jedwabnem, o czym pisałem na łamach „Migotań”. I też miałem takie skojarzenia. Chciałem o tym napisać, pokazując jakby zderzenie tych sytuacji. Być może jeszcze to zrobię. W kwartalniku "Migotania" jest mój tekst na ten temat.
– Czy poza Peru przyciąga cię jeszcze jakiś kraj?
– Moją pierwszą długą podróż w innych region świata niż Ameryka Południowa odbyłem w 1985 roku do Indii. Przyznam się, że Indie mnie wciągnęły, wessały. Zrozumiałem jednak, że jeśli będę tam wracał, nigdy w życiu nic nie napiszę. Skończę na medytowaniu, na lewitowaniu. A ja bardzo chciałem pisać. Myślę jednak, że teraz nadszedł czas, by wrócić do Azji. Już nie muszę tyle pisać, mogę bardziej wnikać w sfery metafizyczne. To, z czego w młodości bardzo świadomie zrezygnowałem, dziś znów do mnie wraca.
– Czym wobec tego jest dla Romana Warszewskiego pisanie?
– Najbardziej satysfakcjonującą czynnością, jaką wykonuję. Mój nieżyjący przyjaciel, dr Janusz Szeluga twierdził, że kiedy piszę, to w moim mózgu muszą wydzielać się jakieś opiaty. Pisanie jest czymś najprzyjemniejszym i traktuję je jak relaks, a nie jak pracę. Im więcej piszę, tym się lepiej czuję.
– Pisanie nie zawsze musi być miłe. Bolą plecy, wena ucieka...
– Nie cierpię, siadając nad białą kartką papieru, nie ogarnia mnie czarna rozpacz. Zabierając się do pisania doskonale, no może w 80 proc., wiem, co chcę napisać. Mam już wszystko poukładane w głowie. Piszę z dużą przyjemnością. Godziny spędzone na pisaniu należą do najbardziej urzekających w moim życiu.
– Sięgasz do wielu publikacji, dokumentujesz swoje tezy. To też wymaga pracy.
Posługuję się wiedzą z różnych dziedzin i źródeł. Nie szperam, nie szukam. Już to wszystko mam, by zbieranie dokumentacji nie zakłócało mi przyjemności dawanej przez pisanie. Przelewanie na papier rzeczy, które już we mnie są, jest ostatnim etapem. A co do uciekającej weny - ja jej nie potrzebuję. Jestem na tyle profesjonalny, że mogę zawsze zacząć pisać. Wtedy wchodzę jeszcze raz w tamten, siedzący już w głowie, świat.
– I wciągasz do tego świata czytelników. Kontaktujesz się z nimi?
– Często miewam spotkania z czytelnikami. Mam bardzo dobry kontakt z audytorium.
Nauczyła mnie tego moja pierwsza praca – na uczelni.
– Twój czytelnik musi być osobą specyficzną. Ciekawą świata, zadającą sobie wiele pytań dotyczących jego tajemnic, nie oczekującą łatwych rozwiązań.
– Często zadaję sobie pytanie, czy jest jeszcze dla kogo pisać. Wnioski, niestety, bywają smutne. Obecny świat, bardzo zbanalizowany i uproszczony przez media elektroniczne, nie jest już moim światem. Jestem pełen wielu smutnych refleksji. Mam świadomość, że mój świat się kończy. Nie tylko zdrowotnie. Patrząc na to, kto czyta, po co czyta i jak czyta, zadaje sobie pytanie, czy jest dla kogo jeszcze pisać. I w jakim stopniu.
– Widok z Machu Picchu dla każdego jest na dotknięcie palcem smartfonu. Zapytam przewrotnie - co mogą dać więcej refleksje pisarza-podróżnika?
– Patrząc na obrazek nie czujesz zapachu tego miejsca. Nie rozmawiasz z ludźmi, którzy tam żyją. Nie czujesz ruchu powietrza wokół siebie. W internecie widzimy namiastki. Jest to zgubne. Ludzie przyzwyczajają się do percepcji przekazu powierzchownego, naskórkowego.
Nie wnikniesz w istotę rzeczy, patrząc tylko na ekran.
– Wspomniałeś, że ogranicza cię coraz bardziej wiek i zdrowie. (W maju – jak ten czas leci– będziesz miał 65.-te urodziny!) Czy oznacza to pożegnanie z wyjazdami?
– Skądże! Mam jeszcze kilka pomysłów na podróże. Między innymi chcę dotrzeć na przylądek Horn od strony lądowej. Powstanie z tego książka "Podróż do samego końca". Do końca kontynentu i do końca życia.
– Na tym zakończysz swoje wyprawy?
Kto wie? Chociaż muszę przyznać, że mam jeszcze kilka projektów w trakcie realizacji.
– Wrażenie robi na mnie, że namówiłeś osiemdziesięcioletnią Elżbietę Dzikowską na podróż do Vilcabamby. Musiało to być spore wyzwanie.
Prawda, było to bardzo trudne. Elżbieta Dzikowska cały czas miała nadzieję, że zrezygnuję z pisania książki o niej.
– Nie zrezygnowałeś. W 2019 r. ukazała się „Dzikowska. Pierwsza biografia legendarnej podróżniczki”, która odsłoniła wiele nieznanych faktów z życia współautorki, z Tonym Halikiem, legendarnego cyklu telewizyjnych programów "Pieprz i wanilia". Jesteś zadowolony z efektu?
– Po napisaniu tej książki czułem się, jakby przejechała po mnie lokomotywa. Kto był ta lokomotywą pozostawiam twojej domyślności.... Przez trzy lata obcowałem z osobą, która potrafiła kłamać z uśmiechem na twarzy. Było to bardzo deprymujące.
– A jednak udało ci się ustalić prawdę?
– Udało, choć nie przeczytasz o niej w biografii. Wydawca usunął z książki ze 100 stron. Wiele z tych usunie tych stron opublikowałem właśnie w „Migotaniach”.
– Dlaczego?
– Skróty wynikały z układu wydawcy z moją bohaterką, gwarantującego, że Elżbieta Dzikowska musi swoją biografię zaakceptować. Pewne rzeczy nie były dla niej do zaakceptowania. Z drugiej strony zgoda na ten układ pozwoliła na uniknięcie zapewne długich i męczących procesów. Być może jeszcze nadejdzie kiedyś czas, by opublikować książkę w całości.
– Czy jest jeszcze osoba, której biografię chciałbyś napisać?
– Napisałem już książkę o profesorze Karolu Myśliwcu...
– Tak?
– ... ale nikt nie wie kto to jest. Mówimy o wybitnym polskim archeologu, doskonałym egiptologu, najlepszym uczniu profesora Kazimierza Michałowskiego. Odkrył niesamowite sprawy! Niestety, żaden wydawca nie kojarzy, kim jest ten naukowiec o światowej sławie. Książka nosi tytuł "Skorpion w grobach faraonów".
– Brzmi jak tytuł filmu przygodowego...
– Profesor jest spod znaku Skorpiona. Opisuję w niej niezwykłe życie rodzimego Indiany Jonesa, laureata polskiego Nobla. Znam profesora od dawna, jeszcze od lat 90. XX wieku. Wielokrotnie byłem u niego na stanowisku archeologicznym w Sakkarze, gdzie m.in poszukiwał grobu legendarnego architekta, Imhotepa. Profesor niedawno skończył 80 lat. I jest mi bardzo przykro, że wie, że nikt nie chce wydać książki na jego temat. To zresztą smutny przykład naszej rodzimej ignorancji.
– A jaki bohater czeka na opisanie?
– Hiram Bingham, człowiek, który (wbrew temu, o czym wszyscy są przekonani)… wcale nie odkrył Machu Picchu!
– Znowu wsadzasz kij w mrowisko. Bingham, absolwent prestiżowych amerykańskich uniwersytetów w dziesiątkach źródeł wymieniany jest jako osoba, która w 1911 r. jako pierwsza natrafiła na zapomniane inkaskie miasto, będące jednym z siedmiu cudów świata!
– Prawda wygląda inaczej. I o tym będzie ta książka. Chcę też napisać biografię Thora Heyerdahla, tego od wyprawy Kon-Tiki i Aku-Aku. Myślę również poważnie o biografii Karen Blixen, autorki "Pożegnania z Afryką" oraz lotniczce Amelii Earhart. I o Tedzie Kaczyńskim.
–Niezły zestaw. Podróżnicy, pisarze, odkrywcy i morderca, który terroryzował Amerykę?
– Tematów mam w bród. To nie koniec.
WYPRAWY ROMANA WARSZEWSKIEGO I KSIĄZKI JEGO AUTORSTWA, W KTÓRYCH O NICH MOWA
2021 – wyprawa do prowincji Chachapoyas na północy Peru, której rezultaty są na tyle rewelacyjne, że będzie trzeba ją jeszcze w przyszłości kontynuować. Książka na ten temat jeszcze nie powstała, lecz na pewno powstanie.
2016 – trawers kontynentu na trasie Buenos Aires -Lima przez Argentynę, Brazylię, Paragwaj, Boliwię i Peru. Do przyszłej książki "Transamerica. Wyprawa do źródeł kontynentu".
2015 – wyprawa do Pusharo – największego petroglifu w peruwiańskiej selwie. Pierwsi Polacy z Pusharo. Rozdział: "Pusharo znaczy kres?" w książce "Pierwsza wojna polsko- indiańska. Ameryka łacińska wpół drogi".
2013 – drugi pobyt w Vilcabambie. Album: "Drogami Inków do Machu Picchu i jeszcze dalej" (razem z Arkadiuszem Paulem) 2009 – Wyprawa Tupac Amaru do Urpitaty w celu ustalenia faktycznego zasięgu ruin Machu Pucara. W ramach tej wyprawy jako pierwsi Polacy docieramy też do Inti Huasi - najwyżej położonych ruin Inków (4400 m n.p.m.). Książka "Wyprawa Vilcabamba-Vilcabamba. Śladami wojownika, którego nie imał się czas".
2008 – Wyprawa Vilcabamba–Vilcabamba: do Vilcabamby - ostatniej stolicy Inków i Doliny Vilcabamby w Ekwadorze. Rekonstrukcja życiorysu Inki Paucara, który część społeczności Q'ero z Peru przeprowadził do Ekwadoru. Książka "Wyprawa Vilcabamba-Vilcabamba. Śladami wojownika, którego nie imał się czas".
2007 – Wyprawa do wysokogórskiego plemienia Q'ero. Książka: "Q'ero. Długowieczność na zamówienie".
2004 – pobyt w Tiahuanaco. W Puna Punku identyfikuję fragmenty rzeźby, które wskazują, że w przeszłości w Tiahuanaco było więcej Bram Słońca niż dotąd przypuszczano ("Siostry Bramy Słońca", Poznaj Świat II/577/2005, s. 60-68)
2003 – pobyt na Wyspie Wielkanocnej. Wykazanie astronomicznej korelacji posągów z platformy Ahu Akivi z konstelacją Plejad. ("Niebiańskie rodzeństwo", "Poznaj Świat", IX/572/ 2004, s. 6-17)
2000 – Wyprawa w poszukiwaniu Paititi wg mapy otrzymanej od o. Edmunda Szeligi – w dorzecze rzeki Maestron. Książka "Tajna misja Eldorado". Ayahuaskowa teoria genezy mitu o Złotym Mieście.
1999 – wyprawa z o. Edmundem Szeligą do selwy w poszukiwaniu roślin leczniczych. Książka "Ojciec nadziei. Niezwykłe życie o. Edmunda Szeligi" (razem z Grzegorzem Rybińskim).
1998 – Wyprawa na płaskowyż Marcahuasi w Peru. Książka "Marcahuasi – kuźnia bogów".
1992 – Podróż szlakiem ostatniej kampanii Ernesto Che Guevary w Boliwii. Książki: "Skrzydlaci ludzie z Nazca" i "Boliwia 1966-1967".
1983 – wyprawa śladami organizacji Świetlisty Szklak (Sendero Luminoso) w Peru.
Debiutancka książka: „Pokażcie mi brzuch terrorystki”.