O najnowszej książce Romana Warszewskiego w kwartalniku „Migotania”



Vilcabamba 1572

Nowa książka Romana Warszewskiego, opublikowana przez wydawnictwo Bellona w zasłużonej i liczącej już ponad 200 pozycji serii Historyczne Bitwy, jest pewnego rodzaju zaskoczeniem i niespodzianką. Autor, który do tej pory znany jest głównie ze swej twórczości reportażowej (np. „Pokażcie mi brzuch terrorystki”, „Tajna misja Eldorado”, czy „Marcahusi – kuźnia bogów”), tym razem sięgnął po tworzywo nieco odmienne i pokusił się o książkę stricte historyczną.
Z próby tej wyszedł obronną ręką. Książka – mimo ściśle naukowego oprzyrządowania w postaci licznych przypisów i bogatej, wielojęzycznej bibliografii (co jest wymogiem serii), wypełniona jest duchem dobrze napisanego reportażu. Mimo że autor opowiada w niej o sprawach odległych tak w czasie, jak i w przestrzeni, jej treść szybko wciąga i trzyma w napięciu praktycznie do końca. I każe się dziwić: o jakże odmiennych światach opowiada autor, a zarazem – o jakże podobnych do tego, czego w sferze politycznej doświadczamy współcześnie.

O czym opowiada „Vilcabamba 1572”?
Książka poświęcona jest zmaganiom, jakie w Nowym Świecie, tuż po pierwszej fazie konkwisty, rozegrały się wokół ostatniej stolicy państwa Inków – Vilcabamby. Opowiada o powstaniu i upadku tzw. państwa neoinkaskiego – państwa Synów Słońca, które po opuszczeniu zdobytego przez Hiszpanów Cuzco, na wschodnich stokach Andów, założyli ci z Inków, którzy nie chcieli pogodzić się z obecnością na ziemiach Tawantinsuyu kastylijskich konkwistadorów, przybyłych do Peru w 1532 roku.

Jest to historia fascynująca, tym bardziej, że u nas praktycznie nieznana. Podbój Peru w Polsce wciąż kojarzony jest bowiem przede wszystkim z dziewiętnastowiecznym dziełem „Podbój Peru” Williama Prescotta, w nim natomiast o Vilcabambie nie ma ani słowa. Dlaczego? Bo gdy Prescott pisał swą wiekopomną, dziś klasyczną monografię, o etapie konkwisty związanym z Vilcabambą, nic nie było jeszcze wiadomo. Na dokumenty opowiadające dzieje tej ostatniej inkaskiej stolicy w archiwach jeszcze nie natrafiono i nawet w pamięci peruwiańskich tubylców zatarły się wspomnienia walk i zmagań, jakie w drugiej połowie XVI wieku rozegrały się na wchodnich stokach Andów.

Warszewski „Vilcabambą 1572” wypełnia więc lukę w literaturze funkcjonującej w Polsce w dziedzinie historii konkwisty. Bo nawet nie tak dawno wydany przez Rebis tom Mc Quarry’ego „Ostatnie dni Inków”, świetny jeśli chodzi o opis podboju Peru do roku 1537, rozwijający się po tej dacie wątek Vilcabamby, traktuje po macoszemu.
To dziwne, bo – z historycznego punktu widzenia – jest to przecież część konkwisty najbardziej frapująca. Wtedy dopiero bowiem dochodzi do prawdziwego spotkania kultury zachodniej, przywiezionej do Ameryki Łacińskiej przez konkwistadorów, z kulturą tubylczą. Do 1536 roku oba światy – świat białych i świat Indian, jeśli można tak powiedzieć, stały naprzeciw siebie w niemej konfrontacji. Do interakcji między nimi zaczęło dochodzić dopiero właśnie wtedy, gdy Manco Inka – buntowniczy władca Inków zaczął kłaść podwaliny pod Vilcabambę - pod stolicę alternatywną, jakże potrzebną do podtrzymania upadającej państwowości Inków po tym jak Cuzco – dawną stolicę, zdominowali Hiszpanie i ta część inkaskiej szlachty, która – upatrując w tym własny wąsko pojęty interes – z białymi przybyszami poszła na współpracę.
Wtedy coraz częściej zaczynało dochodzić do mieszanych małżeństw, do rodzenia się fundamentu tak charakterystycznej po dziś dzień dla Ameryki Łacińskiej kultury Metysów. Przez to konkwista powoli przestawała być tylko i wyłącznie zagadnieniem militarnym, i poczęła zyskiwać bardziej ludzkie oblicze. Na styku coraz bardziej przenikających się światów, często rodziły się prawdziwe ludzkie dramaty. Wiele z nich było dramatami wręcz rozdzierającymi ludzkie serce.
To prawdopodobnie też tłumaczy, dlaczego tym okresem historycznym andyjskiego podboju zainteresował się reportażysta Warszewski. Reportera zawsze bowiem interesuje przede wszystkim człowiek. Najlepiej jeśli jest to człowiek postawiony w sytuacji całkiem nowej, dramatycznej, ekstremalnej. Okres walk o Vilcabambę, takich sytuacji dostarczał bez liku.
Jest – jak przypuszczam – jeszcze inny powód podjęcia tego tematu przez autora. Fakt, iż teren zmagań Indian z Hiszpanami na wschodnich stokach Andów zna on z autopsji. Kluczowe miejsca opisane w książce „Vilcabamba 1572” – Vitcos, Puncuyoc, Yurak Rumi, czy wreszcie samą tytułową Vilcabambę, odwiedził osobiście. Oddychał tamtejszym powietrzem, przedzierał się przez tamtejsze gąszcze, rozmawiał z potomkami tych, którzy w tychże ostępach po 1572 rok stawiali opór Hiszpanom. To w książce „słychać” bardzo wyraźnie, to czuje się niemalże na każdej jej stronie. Summa summarum – stanowi to jej niewątpliwy atut.
To dlatego takie postacie ostatniego aktu dramatu Inków, jak Manco Inka, Sayri Tupac, Titu Cusi, czy Tupac Amaru na kartach „Vilcabamby 1572” nie są postaciami papierowymi. To dlatego naprawdę je poznajemy, a nie tylko odnotowujemy, że ktoś taki istniał (o ile w ogóle to wiemy). Poszczególni władcy Królestwa Vilcabamby mają wyraźnie nakreślone osobowości. Dzięki temu wczuwamy się w sytuacje, w jakie wmanewrowała ich historia. Rozumiemy ich rozterki, obawy, sposób postępowania i... błędy.
Mnie zawsze fascynował problem, jak to możliwe, iż kilkudziesięcioosobowa grupa Hiszpanów była w stanie podporządkować sobie, a następnie zdobyć, wielomilionowe państwo Inków. W książce Warszewskiego starałam się znaleźć przynajmniej częściowe wyjaśnienie tej kwestii.
Autor „Vilcabamby 1572” uważa, iż ostateczny sukces konkwistadorów był możliwy dzięki trzem elementom. Po pierwsze – Hiszpanie dysponowali konnicą. Kilkadziesiąt rumaków gwarantowało białym bardzo trudną do zniwelowania przewagę strategiczną. Indianie hiszpańskich jeźdźców w żaden sposób nie byli w stanie dogonić. To zaś sporą część wojsk Hiszpanów czyniło de facto niezniszczalną. Stawiało ją poza zasięgiem indiańskich lanc i łuków.
Po drugie – od samego początku konkwisty Hiszpanie nie walczyli przeciwko Inkom sami. Mieli bardzo licznych indiańskich sojuszników. Byli nimi przedstawiciele tych tubylczych plemion, które w przeszłości Inkowie podbili i które – gdy niespodziewanie pojawiła się taka możliwość – na Inkach postanowiły się zemścić.
W rzeczywistości więc Hiszpanie Inków pokonali... rękoma Indian. Ale i na tym nie koniec. Trzecim elementem był czynnik mentalny. Na początku konkwisty Inkowie byli przekonani, iż – skoro Hiszpanie przypłynęli zza morza – do ich kraju przybyli tylko na pewien czas. Iż pobędą, a następnie wrócą do siebie. A skoro interesowało ich złoto, w pewnym okresie dostarczali im nawet złota, mając nadzieję, że przyspieszy to ich wyjazd. Inne rozwiązanie, najnormalniej w świecie, po prostu nie mieściło im się w głowie. A gdy zorientowali się, że te rachuby są błędne, było już za późno. Wtedy Hiszpanie w Peru zaczęli już bowiem zapuszczać korzenie.
Interesujące w „Vilcabambie 1572” jest też to, iż książka pokazuje całkiem nieznane postacie drugiego planu, które w pewnych momentach konkwisty odegrały rolę absolutnie pierwszoplanową. Przykładem jest Diego Mendez – człowiek, który najpierw wziął udział w zakończonym sukcesem zamachu na Francisca Pizarra, a niewiele później zamordował Manco Inkę. Tak więc dwaj główni protagoniści pierwszej odsłony konkwisty, paradoksalnie. śmierć znaleźli z rąk tego samego, w gruncie rzeczy niewiele znaczącego rzezimieszka.
Interesujące są też obecne w książce pewne polskie odniesienia. Opinie działającego w Peru polskiego salezjanina, o. Edmunda Szeligi na temat dwójki misjonarzy – oo. Ortiza i Marcosa – którzy na terenie Królestwa Vilcabamby mieszkali w ostatnim okresie jego istnienia. Wzmianki o poszukiwaniach zaginionych inkaskich fortyfikacji na przepolach Vilcabamby, jakie w 2009 prowadził autor książki. Także – przekonujące wyjaśnienie kto i kiedy w XX wieku odkrył ruiny dawnej Vilcabamby; obalenie od wielu lat funkcjonującego w Polsce mitu, jakoby w 1976 roku uczynił to duet Dzikowska-Halik. Bo tak naprawdę – jak się okazuje - ruiny Vilcabamby w 1964 roku odkrył Gene Savoy – amerykański badacz, który oprócz ostatniej inkaskiej stolicy, odnalazł jeszcze 40 innych zaginionych miast ukrytych w peruwiańskiej dżungli.
Bellona na przyszły rok zapowiada w tej samej serii wydawniczej dwie dalsze pozycje Warszewskiego: „Cuzco 1536-37” i „Che Guevara w Boliwii 1966-67”. Czy będą one równie udane, jak jego debiut w tym cyklu?
Ewa Opiela
______
Roman Warszewski, „Vilcabamba 1572”, Bellona, seria Historyczne Bitwy, Warszawa 2011, s. 240
Vilcabamba 1572
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków