„Historię zacząć od jutra”. Nowa książka Romana Warszewskiego już w księgarniach
1. Długa historia małej książeczki
Książka „Historię rozpocząć od jutra” (która teraz ukazuje się pod
nieco zmienionym tytułem) powstała w roku 1981. Moment był
wręcz historyczny. Trwał Karnawał Solidarności, wszystkich
otaczała piękna odwilż – ludziom po latach marazmu znów
zaczynało chcieć się żyć. Jako młody dziennikarz związany od
początku studiów z tygodnikiem „Czas”, w tych nowych
warunkach także zapragnąłem zabrać głos. W jaki sposób? Pisząc
o Młodych z Zachodu i Wschodu – Młodych z obu stron Żelaznej
Kurtyny, która w tamtej pięknej chwili po raz pierwszy od
dziesięcioleci zaczęła się kruszyć, a przynajmniej dawać cień
nadziei, że kiedyś skruszeje i podniesie się.
Miałem bogaty materiał do książki – było z czego wybierać. Jako
reporter Czasu jeździłem po cały kraju, bywałem też zagranicą,
ponieważ w okresie wakacyjnym kilka razy wyjeżdżałem na
praktyki studenckie – także na Zachód.
Prace nad książką postępowały więc dość sprawnie. Doradzono
mi, bym maszynopis wysłał do wydawnictwa MAW – do
Młodzieżowej Agencji Wydawniczej z Warszawy. Wydawało się,
że w tej oficynie też wieją nowe wiatry i że temat, który
postanowiłem w książce podjąć, może tam spotkać się z
zainteresowaniem.
Książką w wydawnictwie zajęła się redaktor Ewa Drobnik. Ku
mojej ogromnej radości z prośbą o wewnętrzną recenzję
wydawniczą zwróciła się do Ryszarda Kapuścińskiego. Sławny
reporter akurat był w kraju i swoją opinię o moim maszynopisie
przysłał po około miesiącu.
Pisał:
„Uważam tomik Romana Warszewskiego pt. „Historię rozpocząć
od jutra” za jeden z najciekawszych debiutów reporterskich
ostatnich lat. Warszewski dał się już od pewnego czasu poznać
czytelnikom jako autor przenikliwych, penetrujących reportaży o
postawach i świadomości młodego pokolenia w Polsce i na
świecie. Młody, początkujący, ale wybitnie uzdolniony reporter
bada zachowania i notuje myśli swoich rówieśników – nowej
generacji dojrzewającej w latach 70–tych, a mało dotychczas
znanej i ledwie wycinkowo opisanej. Tym ciekawsze są jego
relacje wsparte często refleksją socjologiczną i bardzo dojrzałą
umiejętnością tworzenia wartościowych syntez.”
Byłem wielce zaskoczony tym, co mogłem przeczytać!
Ryszard Kapuściński pisał dalej:
„Tomik podzielony jest – formalnie na dwie części. Pierwsza
mówi o losie i postawach młodzieży w różnych krajach świata.
Autor pokazuje młodzież niszczoną przez systemy dyktatorskie i
przeciw tym systemom prowadzącą walkę (np. o reżimie Pinocheta
w Chile). Przejmujące są te reportaże, a pomysły formalne i
dyscyplina słowa, jakiej przestrzega autor – jeszcze wzmacniają
ten efekt. Znakomity jest pierwszy, refleksyjny reportaż
„Bezimienni” – reportaż o poglądach i opiniach młodych ludzi z
różnych krajów o świecie.
Druga część tomiku – to reportaże o młodych Polakach.
Najczęściej są to studenci, ludzie ogarnięci jakąś pasją, ludzie inni,
których życie wykracza poza banalne szablony zdawkowej
egzystencji. Czegoś poszukują, o czymś myślą, przeżywają
wewnętrzne niepokoje. Czasem bohaterem tych reportaży jest
młody wynalazca, czasem człowiek, którego, już na początku
kariery, los postawił wobec nieoczekiwanej sytuacji. Autor jest
wrażliwy na te losy, umie przejąć się sytuacją bohatera, ale
zarazem unika natrętnej dydaktyki, zbędnego rezonerstwa.
Właśnie owa oszczędność komentarza i jak gdyby stałe trzymanie
się w cieniu, na dalszym planie, stanowi zaletę reportaży
Warszewskiego. Autor stosuje z zasady technikę monologu – a
raczej: rejestracji monologu – pozwalając swoim bohaterom
wypowiedzieć rzeczy najważniejsze, bacząc jednocześnie, aby nie
popadli oni w zbędne i nużące gadulstwo. Prostota jego stylu,
dbałość o klarowną wypowiedź, o czystość obrazu – to cechy,
które u autora wysoce cenię.
W sumie, z najgłębszym przekonaniem proponowałbym
Wydawnictwu włączenie debiutu książkowego Romana
Warszewskiego do swoich planów i wydanie tego tomiku – w
miarę papierowych i energetycznych możliwości – szybko. Myślę,
że będzie on jedną z wartościowych pozycji wydawniczych
MAW–u. Ryszard Kapuściński”
Lepszej recenzji nie mogłem sobie wyobrazić. I to jeszcze czyjej!
Redaktor Drobnik też była bardzo zadowolona. Powiedziała: – Jak
wszystko dobrze się ułoży, może do końca roku uda się nam tę
książkę wydać. Jeszcze tylko chwilę musimy poczekać na drugą
recenzję redaktora Andrzeja Kantowicza.
Wkrótce miało się jednak okazać, że były to jedynie przysłowiowe
dobre złego początki. Co prawda, inaczej niż w przypadku recenzji
Ryszarda Kapuścińskiego, opinii redaktora Kantowicza nigdy nie
ujrzałem, to jednak z ust redaktor Drobnik usłyszałem, że druga
recenzja nie jest już tak entuzjastyczna jak recenzja Ryszarda
Kapuścińskiego i że pan Kantowicz prewencyjnie kopię mojego
maszynopisu przekazał do cenzury, by tam na jej temat
wypowiedział jakiś bliżej nieokreślony (a na pewno anonimowy)
superrecenzent. – To dlatego, że książka dotyczy młodego
pokolenia – dodała redaktor Drobnik. – A władza, jeśli chodzi o
młodzież, stara się być bardzo ostrożna.
Na całe dwa miesiące w MAW-ie na temat mojej książki zapadło
głuche milczenie.
Po tym czasie zadzwoniłem do MAW–u. (Wydawnictwo nie mogło
do mnie zadzwonić, bo w tamtym czasie nie miałem telefonu,
który – o czym dziś niewielu pamięta – w czasach PRL–u był nie
lada rarytasem.)
Redaktor Drobnik powiedziała mi wtedy, że z książką „są pewne
kłopoty”. Że superrecenzent wyznaczony przez cenzurę stwierdził,
że książka, z uwagi na liczne zawarte w niej niejednoznaczności,
nie powinna ukazać się, bo jest przecież tyle innych książek o
młodzieży – zdecydowanie bardziej wyważonych ideologicznie.
– Co to znaczy? – zapytałem.
– Chyba to, że w żadnym miejscu nie stwierdza Pan, że socjalizm
jest lepszy od kapitalizmu…
– A jest?
– To pytanie, którego na pewno nie rozstrzygniemy telefonicznie.
Tak przynajmniej uważają w cenzurze…
– Czyli – książka nie wyjdzie? – byłem zrozpaczony.
– Nie rezygnujmy. Może jeszcze uda się. Będziemy walczyć… A
może byłby pan skłonny w kilku miejscach coś odpowiedniego
dopisać? To na pewno znacznie ułatwiłoby nam zadanie…
Ale nie chciałem do książki niczego dopisywać. Nic więc
dziwnego, że za około trzy tygodnie odebrałem na poczcie
poleconą przesyłkę z maszynopisem. MAW mi go odsyłał.
Dołączony był krótki list:
„Szanowny Panie, od czasu naszej ostatniej rozmowy telefonicznej
nic, niestety, nie zmieniło się. Cenzura jeszcze raz potwierdziła, że
jej zdaniem nie ma powodu, by Pana książka miała ukazać się.
Nam, jako wydawnictwu, jest przykro, bo generalnie książka
podobała się nam. W praktyce, jak Pan wie, nie ma to jednak
żadnego znaczenia. Możemy tylko stwierdzić, że jesteśmy
przekonani, że w przyszłości na pewno wyda Pan niejedną książkę,
bo co do tego maszynopis, który Panu dziś odsyłamy, nie
pozostawia wątpliwości. Tym co stało się proszę nie przejmować
się za bardzo. Z poważaniem. Ewa Drobnik”
Łatwo było powiedzieć – nie przejmować się. Pomoc w walce z
cenzurą zaoferował mi nawet Jacek Kuroń, z którym dwa razy w
tej sprawie spotkałem się w siedzibie „Solidarności”. Te starania
nic jednak nie dały. W tamtej chwili była to dla mnie prawdziwa
katastrofa. Wydało mi się, że zawalił się cały mój świat i że już z
tego nie podniosę się. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że
było to tylko złudzenie; że prawdziwa katastrofa nastąpiła
kilkanaście tygodni później – w dniu, kiedy zabrakło Teleranka, 13
grudnia 1981.
Wtedy byłem już jednak zagranicą – najpierw na drugiej praktyce
w firmie, o której wspominam w pierwszym rozdziale tej książki, a
następnie – w obliczu stanu wojennego – podjąłem tam studia.
Potem, z Niemiec, po raz pierwszy pojechałem do Ameryki
Południowej, skąd wróciłem z następną książką pt. „Pokażcie mi
brzuch terrorystki” – do której recenzję wydawniczą, po moim
powrocie do Polski znowu napisał Ryszard Kapuściński i która po
wydaniu w 1986 roku przez miesięcznik „Literatura” wyróżniona
została Nagrodą Młodych! Mój niedoszły debiut pt. „Historię
rozpocząć od jutra”, przysypany lawiną innych zdarzeń i nowych
literackich projektów, na długie lata poszedł w zapomnienie.
Dopiero, gdy któregoś dnia, po wielu, wielu latach odnalazłem go
w jakiejś zakurzonej tekturowej teczce i pokazałem mojemu
Przyjacielowi i znakomitemu poecie Zbyszkowi Joachimiakowi,
ten po przeczytaniu stwierdził, że jest to rzecz, którą – mimo
upływu tylu lat – warto opublikować.
W ten sposób dziś tę niewielką książeczkę o, jak się okazuje
długiej historii, z tremą i niepewnością oddaję w Wasze ręce.
Lepiej późno niż wcale?
Roman Warszewski