W 2012 roku końca świata nie będzie!
Wraz ze zbliżaniem się końca roku, jak bumerang w prasie powracają żelazne tematy: a więc to, iż 23 grudnia w 2012 roku nieuchronnie nastąpi koniec świata. Są ludzie (niektórych z nich nawet znam!) i fundacje (sic!), które próbują na tym zbić niezłą kasę. Tymczasem – żadnego końca świata nie będzie. Powoływanie się przy okazji wieszczenia rychłego końca świata na Majów i książkę Particka Geryla pt „Proroctwa Oriona”, jest jednym wielkim nieporozumieniem.
Nie wiem, czy – jak uważa Geryl - Majowie mieli bliskie związki z Atlantami i prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiem. Wiem natomiast, że w kalendarzu Majów – ani w jego wersji rytualnej (tzolkin), ani świeckiej (haab), ani w tzw. Długiej Rachubie, na temat końca świata w momencie wskazywanym przez Geryla nie ma ani słowa, natomiast istnieje wiele zapisów hieroglificznych wykonanych ręką Majów, z których wynika, że świat będzie istniał długo po roku 2012 - co najmniej do roku 9898.

Nie ma roku zerowego!
Po pierwsze refleksja ogólna – czas w przekonaniu Majów nie płynął linearnie, jak w kalendarzy gregoriańskim, lecz toczył się po okręgu, a w związku z tym nigdy nie było można jednoznacznie powiedzieć, kiedy coś się zaczyna, a kiedy kończy. Bo nawet jeśli kończył się jakiś krótszy cykl, stanowił on tylko cząstkę cyklu większego, który trwał nadal i przez to niejako detronizował zakończenie cyklu: „unieszkodliwiał” mogące wyniknąć z tego zagrożenia i niebezpieczeństwa. Krótszy cykl zawsze był niejako „zanurzony” w cyklu dłuższym.

Pewnych cech początkowych dzień „4 ajaw 4 kumku” zyskiwał dopiero przy zastosowaniu Długiej Rachuby. W niej jednak nosił on numer 13.0.0.0.0. czyli 13 baktun 0 katun 0 tun 0 winal i 0 kin. Jest tu już więcej zer, ale nadal pozostaje początkowa trzynastka. Ponownie widać więc, że nie jest żaden prawdziwy początek, lecz że moment ten tkwi po uszy w czymś, co już trwa od bardzo dawna.
(Tu wyjaśnienie – zastosowanie Długiej Rachuby było konieczne dlatego, że po 52 latach wskazania wynikające z korelacji kalendarza tzolkin i haab ponownie się spotykały i zmierzony za ich pomocą czas niejako „ginął”. Wtedy coś rzeczywiście kończyło się i zaczynało, a Majowie, żyjąc na bakier z linearnością, nie dodawali do siebie tych 52-letnich cykli. Żeby zatem uniknąć „zaniku i gubienia czasu”, 52-letnie obiegi tzolkina i haaba umieszczano na tle jeszcze dłuższego cyklu – właśnie cyklu Długiej Rachuby, która „połykała” wszystkie inne cząstkowe cykle i nie pozwala przepaść im w niebycie.)
Plemiennie i lokalnie

Punkt docelowy?
To jeśli chodzi o domniemany punkt zerowy w rozważaniach Patricka Geryla. Jeśli natomiast przyjrzeć się docelowemu według niego dniowi 23 grudnia 2012 roku, sprawa jest jeszcze bardziej interesująca. Z zapisów Majów w żaden sposób nie można bowiem wnosić, że tego dnia spodziewali się jakiegoś kataklizmu i końca świata.
Przeciwnie.
Z napisów pochodzących z roku 690 n.e. wykonanych na polecenie syna słynnego króla Pacala – Kan Balama w Świątyni Inskrypcji w Palenque wynika, że 23 października 4772 roku n.e. Majowie planowali zorganizowanie wielkiego święta, w czasie którego chcieli przypomnieć wielkie zasługi Pacala dla rozwoju ich miasta. Jak widać, końca własnej cywilizacji przed tą datą nie przewidywali, tym bardziej – powszechnego końca świata.
Podobnych wniosków dostarcza analiza hieroglificznych zapisów z kościanej laski odnalezionej w królewskim grobie z Piramidy Tygrysa w gwatemalskim mieście Tikal, na której, umieszczono trzy daty – 17 czerwca 1224 roku n.e., 22 kwietnia 5565 roku n.e. i 24 lutego 9898 roku n.e. Co miały one oznaczać? Otóż - przed imieniem króla umieszczony był tam tytuł: „Jeden z Władców po Trzykroć Jedenastu Baktunów” (baktun to w Długiej Rachubie okres 144000 dni). Licząc od 13 sierpnia 3114 roku – mitycznej daty narodzin cywilizacji Majów – pierwszy baktun upływał właśnie 17 czerwca 1224 roku, drugi upłynie 22 kwietnia 5565 roku, a trzeci – 24 lutego 9898 roku. Można więc z tego wnosić, że - najwidoczniej - Majowie byli przekonani, iż ich władcy, w następujących po sobie dynastiach, panować będą aż do roku 9898! Ewentualny koniec ich cywilizacji – jak sądzili - mógłby nastąpić dopiero po tej dacie; tym bardziej – zagłada całej planety!
Codziennie inny koniec świata
Co ciekawe – Majowie, którzy jak rzadko która grupa etniczna do dziś zachowali swe tradycje od czasów prekolumbijskich, pytani o domniemany koniec świata w 2012, tylko pobłażliwie się uśmiechają. – My, Tzotzile*, nic na ten temat nie wiemy – nie będąc w tej opinii odosobniony, powiedział mi w 2004 roku zagadnięty na ten temat don Alejandro Mendez Romero, znany szaman z okolic San Cristobal de las Casas w Meksyku. Po chwili dodał: „Oczekiwanie na koniec świata w 2012 to wymysł białych. Albo - tubylców przekupionych przez białych, którzy tak twierdzą”.
Na całą sprawę można też spojrzeć z jeszcze innego punktu widzenia: Jeśli nawet jakiś cykl czasowy w 2012 by się kończył, to co z tego? Z jakiego powodu mielibyśmy fakt ten przeceniać, jeśli Majowie – zahipnotyzowani stojącymi przed nimi tysiącleciami - nie potrafili dostrzec tuż za progiem swych chat ani narastającego przeludnienia, ani jałowiejących wokół pól, ani zaostrzających się konfliktów religijnych, co – summa summarum - w ciągu kilkudziesięciu lat doprowadziło ich miasta do upadku?
Albo jeszcze inaczej: Po co wypatrywać końca świata w 2012, jeśli koniec świata ma już miejsce wszędzie i w każdej chwili – gdy jak muchy mrą głodne dzieci, gdy materia przesłania ducha, a plastik szydzi z kamienia.
Innego końca świata nie będzie.
Tekst i zdjęcia: Roman Warszewski
*Tzotzil – jedno z plemion Majów