Machu Picchu. Sto lat po godzinie zero.
Fitoherb, Sopot 2010Maciej Kuczyński
Czwarty cud świata
Machu Picchu – oszałamiające dzieło sztuki. Jego widok zapiera dech w piersiach i sprawia, że dusza zaczyna śpiewać hymn na cześć połączonego stwórczego geniuszu przyrody i człowieka. Egzaltacja? Być może, ale wiem, co mówię, bo byłem tam kilka razyi zawsze, oczarowany, przeżywałem to samo, wpatrzony w inkaskie kamienne gniazdo zawieszone nad andyjskimi urwiskami. A teraz wertuję stronice albumu stworzonego przez Romana Warszewskiego i Arkadiusza Paula, przeżywając to po raz kolejny!
Machu Picchu znaczy Stary Szczyt. Znam wiele opisów tego wyjątkowego miejsca na Ziemi, w przewodnikach czy relacjach podróżniczych, i dochodzę do wniosku, że żaden nie oddaje tak trafnie ducha tego miejsca jak opis Warszewskiego, który widzi w nim bardziej natchnione dzieło sztuki niż archeologiczną ruinę. Bo w istocie jest to skalna rzeźba genialnie wkomponowana w dzikie górskie otoczenie. Warszewski, będąc wnikliwym i wrażliwym obserwatorem, a także doświadczonym pisarzem, umiał ująć w słowa to, co tchnie też z doskonałych fotografii Paula.
Tytułowa „godzina zero” to ten dzień w 1911 r., gdy amerykański architekt i historyk, pilot oraz podróżnik Hiram Bingham, w czasie kolejnej podróży po Ameryce Łacińskiej wyruszył z Cuzco w górę rzeki Urubamby. Kierowany, jak napisał w swej książce o odkryciu słynnych ruin, mottem z Rudyarda Kiplinga: „Coś ukrytego. Idź i znajdź. Idź i przekrocz góry. Coś ukrytego czeka tam na ciebie. Ruszaj!”
Warszewski zaczyna swą opowieść o tym najważniejszym – poza Cuzco inkaskim zabytku, który dla dawnego Peru jest czymś takim jak piramidy dla Egiptu, od czasów, gdy nieznane czaiło się tuż poza granicami miast. Bajkowe krajobrazy ośnieżonych gór i gigantycznych urwisk powleczonych zielonym kożuchem dżungli wznoszą się nad kanionami huczącymi spienioną wodą, a wśród nich ukryte są świadectwa zamarłej cywilizacji. Podążamy z autorem za archiwalnymi i archeologicznymi tropami tego miasta, które – jak to bywało w wielu częściach świata – rzekomo „odkryte” przez białego przybysza, było dobrze znane miejscowym.
A potem dajemy się oczarować widokowi ze sterczącego nad ruinami szczytu Huayna Picchu i odkrywamy, że plan miasta został ukształtowany na obraz ptaka, podrywającego się do lotu, jako odbicie Gwiazdozbioru Kuropatwy, świecącego nocami nad tym miejscem. Dowiadujemy się, że taka była stała praktyka inkaskich budowniczych miast: to, co na Ziemi, winno być odzwierciedleniem niebiańskich wzorów.
Dalej zwiedzamy oczyszczone dziś z roślinności zabudowania i wraz z autorem odkrywamy, iż mury ułożone z wypukłych kamieni kojarzą się jakby ze startami poduszek, a gdzie indziej inkascy kamieniarze tak dobrali głazy, że ściany zdają się drgać i falować. Podążamy przez uliczki, tunele oraz podziemne przejścia, docieramy na balkony wiszące nad urwiskami, wspinamy się i schodzimy tysiącami schodków, oglądamy skalne akwedukty, rynny, łazienki i kamienne gnomony, gdzie prowadzono obserwacje astronomiczne. Docieramy do granitowego słupka Intihuatana – w języku keczua „miejsca, do którego przymocowywane jest Słońce”. Patrzymy w dół na tarasy uprawne i zdumiewamy się miniaturkami górskich szczytów, odtwarzających sylwetki gór widocznych na horyzoncie. To „przeniesienie” pozwalało składać ofiary bóstwom gór na miejscu, bez potrzeby dalekich wędrówek.
Oglądamy to wszystko obiektywem Arkadiusza Paula, fotografika, zgłębiającego tajniki kultur prekolumbijskich i okiem Warszewskiego, wytrawnego reportera. Swymi zdjęciami upamiętniają oni zakątki, jakie zwykle umykają uwadze turystów, a nieoczekiwanymi ujęciami dodaje kolorytu zwiedzaniu. Symbioza tekstu i fotografii ujawnia aspekty ukryte dla laika. W miarę wędrówki odkrywamy ducha, który inspirował budowniczych, i zaczynamy wierzyć w to, co mówią Indianie o istnieniu Duchowych Panów wszystkich miejsc. Nie wątpimy, iż to miejsce ma swojego Ducha! To zapewne dzięki niemu wyróżnia się ono spośród wielu starożytnych miast doskonałą harmonią. Zgadzamy się na koniec z autorem, że nigdy i nigdzie indziej nie osiągnięto tak doskonałej symbiozy kamiennych murów z pierwotnym otoczeniem.
Pomysłodawcą oraz autorem tego pierwszego, całkowicie polskiego albumu o Machu Picchu jest Roman Warszewski, dziennikarz, pisarz, autor wielu książek i laureat prestiżowych nagród, znający Amerykę Łacińską jak własną kieszeń. Podczas licznych wypraw podążał śladem archeologicznych zagadek, opisywał również współczesne problemy. Zapewne jako pierwszy z polskich dziennikarzy przeprowadził i opublikował książkowe wywiady z Carlosem Castanedą oraz Mario Vargasem Llosą. Szczególnie zafascynowało go Peru. Plonem jednej z jego kilkudziesięciu podróży do tego kraju była śmiała hipoteza: legendarne El Dorado, Złote Miasto, już od czasów konkwistadorów do dzisiaj poszukiwane w górach i dżunglach przez zastępy awanturników, nie istnieje w realnym świecie! Ukazuje się wtajemniczonym w transach szamańskich po spożyciu roślin halucynogennych.
Cenna w tekście Warszewskiego jest jego powściągliwość. Relacjonuje tylko to, co na pewno wiadomo o budowli, powstrzymując się od snucia niesprawdzonych hipotez, których pełno w literaturze. Skupia się na tym, co istotne dla nas dzisiaj. To znaczy na duchowym i estetycznym przekazie sprzed wieków. Uświadamiamy sobie, jak wiele nasz świat stracił, niszcząc, lekceważąc i zacierając dorobek Indian. Zwłaszcza ich „ekologiczną” kulturę, rozwiniętą w stopniu, o jakim możemy tylko marzyć.
Album jest pierwszą publikacją w zamierzonej przez wydawnictwo serii „Siedem Nowych Cudów Świata”. Jak wiemy wybrano je w ogólnoświatowym plebiscycie internetowym” Wielki Mur chiński, Petra w Jordanii, Pomnik Chrystusa w Rio, Machu Picchu, Chichen Itza w Meksyku, Koloseum w Rzymie i Tadź Mahal w Indiach. Tu pozwolę sobie na uwagę, że o ile mogę zrozumieć, że numerem pierwszym jest wielki Mur Chiński, to zupełnie nie pojmuję, jak piękna, ale skromna Petra w Jordanii i olbrzymi, lecz trochę „jarmarczny” pomnik Chrystusa w Rio de Janeiro mogły wyprzedzić to pełne mocy i artystycznego wyrazu dzieło, jakim jest inkaska budowla rzeźba. Wytłumaczeniem może być chyba to, że większość głosujących nigdy tych miejsc nie oglądała własnymi oczami.
„Nowe Książki”, IV/2011
Roman Warszewski, Arkadiusz Paul, „Machu Picchu. Sto lat po godzinie zero”, Fitoherb, Sopot 2010