Na
VIII Kongres Medycyny Naturalnej w Centrum Konferencyjnym limeńskiego Uniwersytetu Technicznego jechałem z pewną obawą. Nie żebym miał jakieś złe doświadczenia z przeszłości; nic z tych rzeczy. W 2008 roku byłem na VI takim kongresie i wywiozłem z niego jak najlepsze wrażenia. Tym razem jednak...
Wystarczyło spojrzeć na plakat zapowiadający tegoroczną imprezę, żeby odczuć pewien niepokój. Co, a raczej kogo on przedstawiał? Podobizny o. Edmunda Szeligi, doktora
Manuela Fernandeza, szamana wąchającego liście koki i...
Alberta Einsteina! Całość zdobiła zapowiedź: w hołdzie
o. Edmundowi Szelidze i doktorowi
Manuelowi Fernandezowi.
Znałem i o. Edmunda Szeligę, i doktora Manuela Fernandeza; pisałem i o pierwszym, i o drugim. I choć doktor Fernandez w dziedzinie fitoterapii andyjskiej i amazońskiej jest postacią znaczącą, na pewno nie można porównywać go i zestawiać z takim prekursorem tej dziedziny jakim był o. Edmund Szeliga.
Do tego jeszcze pozostający poza wszelkim kontekstem Albert Einstein...
Jak należało to rozumieć?
Że niby i Fernandez, i Szeliga byli swoiście pojętymi Einsteinami w tym czym się zajmowali - w tym, co robili?
Od samego początku coś tu zgrzytało i nie pasowało do siebie...
Już pierwsze godziny VIII Kongresu potwierdziły moje wątpliwości. Jak nigdy dotąd, w wystąpieniach prezentowanych na kongresie mało było konkretów i nowości dotyczących prowadzonych badań, dużo natomiast pustosłowia i słów całkowicie pokrętnych. I jeśli hołdy składane nieżyjącemu już od 7 lat o. Szelidze można