
Pisząc o peruwiańskiej kuchni, trudno byłoby pominąć tamales. To takie zielone zawiniątka przewiązane trawą, które w Peru można kupić dosłownie na każdym kroku - dość bliski odpowiednik naszych gołąbków. "Tamales, tamalitos!" - to zawołanie słuchać prawie zawsze, gdy na jakiejś dłuższej trasie zatrzymuje się autobus i gdy do jego wnętrzq zaczyna się wciskać ciżba sprzedawczyń, a drugi taki tłumek tłoczy się przy pośpiesznie otwieranych w oknach."Son frecos?" - pytają pasażerowie. Świeże? "Naturalmente, claro" - pada zaraz odpowiedź. I od razu po tamales wyciąga się kilkanaście rąk. Bo Peruwiańczycy tamales po prostu ubóstwiają.
Turyści z USA i Europy dużo mniej. Po prostu - trochę się ich obawiają. Bo co kryją te tajemnicze zielone paczuszki? Czy aby na pewno należy je jeść? Czy nie zaszkodzą, nie spowodują biegunki?
Ta obawa w dużej mierze jest jednak nieuzasadniona. Jeśli ktoś w Peru jest już od kilkunastu dni i nie ogranicza się do posiłków w gwiazdkowych restauracjach (a kogo byłoby na to stać?), ten z powodzeniem może po tamales sięgać. A jak raz sięgnie, będzie ich już z utęsknieniem wypatrywać. Bo to danie tanie, smaczne, pożywne, a przede wszystkim - bardzo oryginalne.
Tu ważna uwaga: Tamales, inaczej niż nasze gołąbki, nie jemy razem z liśćmi, w które są zawinięte. Żeby je zjeść, najpierw musimy je "rozpakować". Jemy tylko to, co jest w środku, a liście (twarde i bardzo sztywne), niestety, (bo to nie kapusta) wyrzucamy.
Jak przygotowuje