Łacińska. W pół drogi*


Właśnie mija 30 lat od pierwszej podróży Romana Warszewskiego do Ameryki Południowej. Obszerny tekst na ten temat zamieścił portal „Kochamy Peru”

Tak naprawdę nie lubi podróży. Opowiada, że gdy uczestniczył kiedyś w zbiorowej wycieczce, był zmęczony, nie potrafił się skupić, tracił orientację w terenie. Podróże przyrównuje do umierania. Twierdzi, że każda z nich zabiera człowiekowi trochę życia. A jednak Roman Warszewski – znany dziennikarz i pisarz – od dokładnie trzydziestu lat co roku rusza na kolejną wyprawę. Dokonuje odkryć, pionierskich ustaleń, czasem nawet ryzykując zdrowiem i życiem. Na pytanie, dlaczego to robi, odpowiada krótko: – Gna mnie ciekawość i to, że tyle rzeczy jest do odkrycia i opisania.

Rezultat tego taki, że w ciągu minionych 30 lat nikt w powojennej Polsce nie napisał tyle o Ameryce Łacińskiej, co on.

Każdy musi mieć swoją Amerykę
W latach siedemdziesiątych XX wieku po raz pierwszy ciekawość zmusiła go do niekoniecznie realnej, za to intelektualnej podróży na Wyspę Wielkanocną. Jako nastolatek, uczeń elbląskiego liceum, podjął się niebywałego wręcz wyzwania – postanowił odczytać tajemnicze pismo rongo-rongo, powstałe na odległej wyspie na Pacyfiku. Korespondował w tej sprawie z profesorami – autorytetami naukowymi, którzy nie wiedzieli, że poważne listy pisze do nich licealista. Odbierał korespondencję od znanego podróżnika Thora Heyerdahla, który światową sławę zdobył dzięki podróży tratwą Kon-Tiki i o Wyspie Wielkanocnej napisał pobudzającą wyobraźnię książkę Aku-aku.

W 1976 roku nastoletni Romek nie tylko zdumiał świat, odczytując tabliczki z pismem rongo-rongo, ale także dokonał ważnego odkrycia. Doszedł do wniosku, że kultura Rapa Nui jest powiązana z kulturą Inków. Konkretnie tropy wiodły między innymi do Peru – kraju, z którym – nie wiedząc jeszcze o swoim przeznaczeniu – Warszewski związał się na zawsze i któremu poświęcił większość spośród swoich dwudziestu dotąd napisanych książek.

– Każdy musi mieć taką swoją Amerykę, jakiś cel, do którego dąży – mówi pisarz. – Dla mnie jest to Ameryka Południowa. Od dziecka chciałem tam pojechać i ją poznać. Takie fascynacje dziecięce przeważnie mijają. Mnie to nie przeszło. Uwiódł mnie świat Inków, Azteków, Majów.


Rok 1983. Kilometr 88 na Drodze Inków. Fot. archiwum Romana Warszewskiego

Student maluje obraz przemocy
Pierwszy raz Roman mógł spełnić swoje marzenie już w czasach studenckich. W 1980 roku wyjechał na praktykę studencką do Niemiec, rok później dostał stypendium pozwalające mu podyplomowo studiować integrację europejską na uniwersytecie w Saarbrücken. Tam zastał go stan wojenny. Student z Polski nie tylko zaliczał kolejne egzaminy, ale także ciężko pracował fizycznie. Zarobione w ten sposób pieniądze przeznaczył na wyprawę życia. Wybrał Peru.

– Fascynowała mnie historia, ale została ona szybko zdominowana przez peruwiańską współczesność – wspomina Warszewski. – Poznałem peruwiańskiego dziennikarza, freelancera, Mario de la Cruz Gonzalesa, sympatyzującego z lewackim Świetlistym Szlakiem. Powiedział mi o wiosce Uchuraccay, której mieszkańcy zamordowali dziennikarzy, biorąc ich za bojowników maoistowskiej partyzantki.

Student z Polski dotarł do wszystkich zaangażowanych stron. Z dziesiątków rozmów wyłonił się spójny obraz przyczyn i skutków przemocy. Owocem tamtej podróży był rewelacyjny debiut Romana Warszewskiego „Pokażcie mi brzuch terrorystki”, książka bardzo wysoko oceniona przez samego Ryszarda Kapuścińskiego.

Od maoistowskiej partyzantki nietrudno było przejść do kolejnego, współczesnego tematu. Z „Dziennikiem z Boliwii” w ręce młody Polak postanowił wybrać się do kraju, w którym w 1967 roku zginął legendarny Che Guevara i przejść na własnych nogach ostatnią trasę rewolucjonisty. Ryzykował – boliwijskie władze z nieufnością traktowały dziwnego turystę, a tamtejsza policja nie raz zatrzymywała podejrzanego Polaka. Jeszcze gorzej było na Kubie, skąd zadający zbyt dużo pytań pisarz został po prostu wyrzucony.

Deportowano go do Kolumbii, gdzie przygodami Romana Warszewskiego zainteresowała się tamtejsza prasa. Nie tylko ona – sam Gabriel García Márquez zaprosił go do swojego domu. I tak powstał obszerny wywiad z pisarzem, opublikowany w tomie „Gdzie mieszka pułkownik Buendia”.

Ucieczka od nudy

Po powrocie do Polski Roman Warszewski podjął pracę na Uniwersytecie Gdańskim. Potem była praca w Brukseli i studia doktoranckie we Florencji.

– W pewnym momencie stanąłem na rozdrożu – mówi Roman Warszewski. – Byłem świetnie przygotowany do tego, by zająć się strukturą instytucjonalną Unii Europejskiej. Powoli dochodziłem jednak do wniosku, że jest to wyjątkowo nudne.

I tak człowiek, którego do działania stale motywowała ciekawość, postanowił rzucić pewne i nudne zajęcie, by podjąć pracę dziennikarza. Założył rodzinę, żeniąc się z poznaną w Komisji Europejskiej Peruwianką Luz Estellą Irigoyen Pradą. Zostawiał Luz z małym synem, Dominikiem, w gdyńskim domu i wyruszał w kolejne, dziennikarskie podróże, między innymi do ogarniętej wojną byłej Jugosławii.

Jednak cały czas ciągnęło go do Ameryki Południowej…

– W 1998 roku, w czasie mojego czwartego pobytu w Ameryce Łacińskiej, zorganizowałem swoją pierwszą wyprawę nie reporterską, lecz eksploracyjną – opowiada pisarz. – Wybrałem płaskowyż Marcahuasi, teren, do którego cywilizacja nie miała dostępu. Nieliczne ekspedycje badawcze, które docierały w jego pobliże, przekazywały frapujące informacje. Twierdzono, że na górze tej znajdują się ogromne, kamienne rzeźby; że na jej rozległym, płaskim szczycie zachowały się ślady całkiem nieznanej kultury.

Wyprawa potwierdziła sensacyjne pogłoski. Jednak z tamtego wyjazdu Roman Warszewski przywiózł coś o wiele cenniejszego niż odkrycia naukowe – znajomość z mieszkającym w Peru od sześćdziesięciu lat zakonnikiem, ojcem Edmundem Szeligą. To dzięki tamtemu spotkaniu oraz ogromnej wiedzy i życzliwości ojca Edmunda, polscy pacjenci do dziś mogą korzystać z dobrodziejstw vilcacory i innych rewelacyjnych roślin leczniczych z Ameryki Południowej.


Rok 1999. Z ojcem Edmundem Szeligą w Limie. Fot. archiwum Romana Warszewskiego

Znajomości z ojcem Szeligą zawdzięczamy także kolejne książki Romana Warszewskiego: „Vilcacora leczy raka”, „Ojciec nadziei” (napisane razem z Grzegorzem Rybińskim), a także „Bóg nam zesłał vilcacorę“, „Żyję dzięki vilcacorze” oraz odkrycie tajemnicy Złotego Miasta Inków, opisane w tomie „Tajna misja El Dorado”.


Rok 2000. Z ojcem Szeligą i ekipą filmową w Cuzco. Fot. archiwum Romana Warszewskiego

– W 2000 roku ojciec Szeliga przekazał mi kopię mapy Indianina Quispe, który twierdził, że dotarł do Złotego Miasta – mówi Roman Warszewski. – Obiecałem, ze sprawdzę ten ślad. Wynik badania był szokujący. Indianie od wieków spożywają wywar z ayahuaski, silnego halucynogenu. Powiedziano mi, że ów magiczny wywar gwarantować będzie dotarcie do Złotego Miasta. Wypiłem… i bardzo szybko opadły mnie omamy. W pewnej chwili – nie do wiary – ujrzałem Złote Miasto! Zrozumiałem, że realne El Dorado nie istnieje.

Dożyć 120 lat

Roman Warszewski nieustannie szuka odpowiedzi na pytanie o szczęście. Szczęście to nie tylko bogactwo, ale także przede wszystkim zdrowie, długie życie, zachowanie wewnętrznej równowagi. Zagadkę długiego życia miała rozwiązać kolejna wyprawa do doliny, w której mieszka rekordowa liczba stulatków. Lud Q’ero, bo o nim mowa, miał żyć w pobliżu masywu Ausangate w Peru. W 2007 roku wraz z ekipą składającą się z lekarza, doktora Jacka Belczewskiego, fotografika Darka Szmidta oraz filmowca informatyka Wojtka Godka, trójmiejski podróżnik wyruszył w kolejną wyprawę eksploracyjną. Jej celem było odnalezienie tajemniczego ludu oraz odkrycie tajemnicy długowieczności.



O przygodach polskich eksploratorów można przeczytać w arcyciekawej książce „Q’ero. Długowieczność na zamówienie”.

– Potwierdziliśmy, że przedstawiciele plemienia Q’ero żyją wyjątkowo długo – mówi Warszewski. – Pytanie tylko, dlaczego? Na pewno dzięki czystości zapomnianego przez cywilizację środowiska i odpowiedniej, niskokalorycznej diecie. Ale nie tylko. Jak się dowiedzieliśmy – i co wprawiło nas w prawdziwe zdumienie – także dzięki pewnemu planowi, który zaczął być wcielany w życie w końcu XVI wieku i którego skutki – w postaci długowieczności Q’ero – widoczne są do dziś.

Indianie opowiadają, że w końcu XVI wieku, gdy upadła ostatnia inkaska stolica Vilcabamba, pojawił się wśród nich wojownik Paucar. To on przekonał współziomków, że powinni wydłużyć życie, by uzyskać przewagę nad Hiszpanami. Aby to uczynić, powinni spożywać życiodajne rośliny sprowadzane z selwy.

Polski podróżnik potwierdził, że Inka Paucar jest postacią historyczną, wymienianą między innymi w „The Conquest of the Incas” Johna Hemminga. Historycy nie dotarli jednak do informacji, jak po przegranej wojnie potoczyły się losy dzielnego wojownika.

– W 2008 roku zorganizowałem wyprawę do ostatniej inkaskiej stolicy, odkrytej przez Gene’a Savoya dopiero w 1964 roku – do Vilcabamby w Peru – wspomina Warszewski.– W dżungli natknąłem się na ptaka, który, jak usłyszałem od Indian, został nazwany paukar na cześć Inki. Stamtąd wybrałem się do doliny Vilcabamby w Ekwadorze. Dziwnym trafem żyje tam wyjątkowo duża liczna stulatków. Dlaczego? Na brzegach rzeki płynącej przez dolinę znalazłem prastare kamienne filtry. Dowiedziałem się, że każdy, kto mieszkał w dolinie Vilcabamby, musiał czerpać wodę z rzeki, prawdopodobnie wzbogaconą o ekstrakty z suszu, który wypełniał miejscowe filtry. I tak połączyłem przypadek sędziwych Indian Q’ero i ich rówieśników z Ekwadoru. A o Paukarze napiszę w książce, nad którą w tej chwili pracuję. Jej podtytuł brzmi: „Śladami wojownika, którego nie imał się czas”.

Powrót do Che

Spotkania z szamanami, poszukiwanie historycznych śladów nieżyjących już bohaterów, rozwiązywanie zagadek długowieczności i zdrowia – zainteresowania Romana Warszewskiego są wszechstronne. Po latach przerwy podróżnik wrócił do przymusowo zawieszonego tematu – ostatniej walki Che Guevary w Boliwii. We właśnie wydanej wyjątkowo pracochłonnej, świetnie napisanej książce „Boliwia 1966–1967” szuka odpowiedzi nie tylko na pytania „co” i „kiedy”, ale także stawia to najważniejsze: „dlaczego”.

– Che był przekonany, że będzie w stanie przeprowadzić ogólnoświatową rewolucję – tak wyjaśnia powody napisania książki. – Pisząc o zakończonej śmiercią Guevary i większości jego towarzyszy kampanii boliwijskiej chciałem pokazać, jak kończą się takie projekty.

Równocześnie Warszewski stawia kolejną hipotezę. Według niej niewykluczone jest, że to kubańscy towarzysze rewolucjonisty, którzy w 1965 roku przebywali wraz z nim w Kongo, przyczynili się do rozprzestrzenienia epidemii AIDS. Prawdopodobnie również sam Che podczas boliwijskiej kampanii cierpiał na tę śmiertelną chorobę.
O tym jednak będzie kolejna książka Romana Warszewskiego.

W wywiadzie udzielonym Magdzie Omilianowicz, opublikowanym w książce „Pod podszewką świata”, Warszewski mówi, że mimo iż Amerykę Łacińską zjeździł wszerz i wzdłuż, cały czas zdaje sobie sprawę, że jest zaledwie w pół drogi do jej poznania.

– Do podróży należy podejść tak, jak do pielgrzymki – dodaje. Tłumaczy, że każda wyprawa powinna nas inspirować do podróży do własnego wnętrza.

Ciekawe masz wnętrze, kolego Romku.

Anna Chamier

* Tytuł tekstu został zmieniony. Admin.

30 lat jak jeden dzieńPeruQero
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków