Chachapoyas–Pusharo 2015. Dzień pierwszy i połowa drugiego. Lima to nie Peru.
To właściwie już wieczór, nie dzień. Gdy samolot KLM mięciutko siada na pasie lotniska Jorge Chavez w Limie, zapada już właściwie zmrok. Potem, gdy taksówką przebijamy się przez niezmierzone korki między Callao (gdzie znajduje się lotnisko), a historycznym centrum Limy, jest już w zasadzie noc.
Te korki to coś nowego. Gdy byłem tu ostatni raz, peruwiańską stolicę, mimo jej 9 milionów mieszkańców, było dość łatwo przejechać z jednego krańca na drugi. Wielkie miasto było zaskakująco przepustowe. Teraz coś się zatkało. I to jeszcze jak! Dlaczego? – Bo w Limie zaczęto budowę metra – mówi taksówkarz. Skutek: komunikacyjna Sodoma i Gomora. To, co w mieście było blisko, nagle stało się dalekie, wręcz nieosiągalne. Co najgorzej, stan taki ma trwać bardzo długo. Komunikacyjna przebudowa Limy potrwa do roku 2022. Taksówkarz: – Na ten czas najlepiej byłoby stąd się wyprowadzić, a w moim wypadku – zmienić zawód.
Na jedną noc stajemy w hotelu „Espana” – Jiron Azangaro 105 – w historycznym centrum Limy, tuż obok pięknego, znanego z katakumb, kościoła San Francisco. Hotel mieści się w historycznej „casonie”(czyli kamienicy), której początki sięgają XVI wieku. Że jest to miejsce niezwykłe, widać na pierwszy rzut oka. Pełno tu marmurowych gzymsów, stiuków i starych malowideł. W szklanej gablocie obok recepcji straszy kilka zasuszonych mumii i kilkanaście kamiennych głowic z prehiszpańskich maczug. Rzeczy te, ponoć, wydobyto tu, gdy pod „casonę” kładziono fundamenty i w czasie jej niezliczonych remontów, które miały miejsce na przestrzeni wieków.
Następnego dnia, z rana, na śniadaniu spotykamy się z moim Przyjacielem, Piotrem Małachowskim z portalu „Kochamy Peru”. W związku z tym, że jeszcze tego samego dnia chcemy uciekać z Limy (bo Lima to nie Peru) do Chachapoyas (co zajmie nam co najmniej 24 godziny), idziemy na krótki spacer, w czasie którego Piotr, po pięcioletnim pobycie tutaj, dzieli się swoimi refleksjami na temat peruwiańskiej stolicy.
Na pierwszy ogień idzie rzadko odwiedzane Muzeum Inkwizycji – z przepięknym, drewnianym, kunsztownie rzeźbionym sufitem nad mniej piękną salą, gdzie kiedyś odbywały się procesy (np. o czarownictwo) i gdzie zapadały jeszcze mniej piękne wyroki. Gdy przechodzimy z sali do sali i z celi do celi, gdzie na naturalnej wielkości modelach pokazane są tortury, którym niegdyś poddawano przetrzymywane tu osoby, nie mogę nie myśleć o irackich więzieniach i o „dziuplach” CIA na Mazurach. O tym, jak świat niewiele zmienił się przez stulecia, lub – jak bardzo się zmienił, lecz jak mało zmieniło się tkwiące w ludziach zło, którego zamiast ubyć, przybyło.
CDN
Chachapoyas–Pusharo