Chachapoyas–Pusharo 2015. Dzień czwarty. Kierunek Kuelap
A więc jedziemy do Kuelap! Startujemy z Plaza de Armas w Chachapoyas. Plac jest ładny, kameralny, zadbany, cały w bieli, tylko – zgodnie z odgórnie wydanym zarządzeniem – rany okien i futryny są brązowe. Sporo ławek i fontanna. Atmosfera senna, nostalgiczna. A na jednym z dłuższych boków – kościół. Najpewniej niedawno odbudowany po jakimś trzęsieniu ziemi, bo biedny i surowy. Tak biedny i tak surowy, że ledwie do niego zaglądamy, już go opuszczamy.
Miasto Chachapoyas w 1538 roku założył Alonso de Alvarado. Pierwotna nazywało się ono San Juan de la Frontera de Chachapoyas. Jeśli dziś w Chachapoyas wyczuwa się aurę pewnego krańca i kresu, to co dopiero w XVI wieku! Stąd słowo granica („frontera”) w dawnej nazwie. Zresztą pierwotnie owo dawne Chachapoyas wcale nie leżało tu gdzie dziś, lecz przez 6 lat było zlokalizowane tam, gdzie dziś znajduje się miejscowość Xalca. Dopiero po tym czasie – po trzęsieniu ziemi – zdecydowano się na założenie nowego San Juan de la Frontera de Chachapoyas w miejscu Chachapoyas dzisiejszego. Takie poszukiwanie swego ostatecznego miejsca przez miejscowości zakładane przez konkwistadorów to w Ameryce Łacińskiej coś bardzo typowego. Jeśli chodzi o Limę, to też najpierw chciano umieścić ją tam, gdzie dziś leży miejscowość Mala i – jak już wspominałem – ostatecznie wybrano lokalizację najgorszą z możliwych. Pod tym względem Chachapoyas na pewno miało więcej szczęścia, bo w niecce, w której leży, zdaje się znajdować w jedynym możliwym dla siebie miejscu.
A więc jedziemy do Kuelap. Powtarzam, bo choć na mapie to blisko, w przestrzeni bardzo daleko. Jest dokładnie tak, jak w Limie uprzedzał Piotrek Małachowski. – Kuelap będziecie widzieć z daleka nieskończoną ilość razy – mówił – a droga będzie się wiła bez końca. Będzie się wam zdawało, że już za moment będziecie na miejscu, a tu nic z tego. Bo Kuelap zaraz się schowa i zanim ponownie się wynurzy, minie wiele czasu. Taki cykl powtórzy się wielokrotnie.
I rzeczywiście właśnie tak się dzieje. Pod tym względem Kuelap trochę przypomina mi płaskowyż Marcahuasi w pobliżu Limy, który też jest widoczny z bardzo daleka, a do którego – przez niezliczone meandry drogi – długo nie można dojechać. I tak Kuelap – jego gigantyczne mury – najpierw jest niepozorną białą kreską na szczycie jednej z „meset”. Potem ta kreska staje się białym szlaczkiem, a szlaczek czymś wyglądającym jak nie wiadomo co. Zastanawiasz się: Czy to jakaś jasna skała? Kolejny kamienny gzyms, tym razem znajdujący się nie w połowie zbocza, lecz na samym szczycie? I pytania takie są o tyle uzasadnione, że w to, co się wyłania, nie sposób długo się wpatrywać. To coś raz się pojawia, raz znika. W końcu słynny wielki mur staje się czymś niezaprzeczalnym. Choć jest jeszcze daleko, można nawet odróżnić w nim poszczególne „skalne cegły”. A skoro widać je tak wyraźnie z takiej odległości, ta konstrukcja musi naprawdę być ogromna. Nie na darmo Kuelap uznawany jest dziś za największą kamienną budowlą w całej Ameryce Łacińskiej. Nie na darmo zwany jest amerykańskim Babilonem i zaraz po Machu Picchu wyrasta na drugą główna archeologiczną atrakcję Peru.
Zaraz będziemy na miejscu.
CDN
Chachapoyas–Pusharo