Chachapoyas – Pusharo 2015. Dzień jedenasty. Pusharo – będzie, czy nie będzie?
Dzień w Cuzco schodzi nam na przygotowaniach do trekkingu szlakiem Hirama Binghama i na planowaniu tego, co ma nastąpić potem. Na początek piękna scena: do hotelu Saphi przy ulicy Saphi, gdzie w Cuzco tradycyjnie zatrzymuję się już od lat, z pobliskiej, zaprzyjaźnionej agencji przynoszę wielki marynarski wór, w którym przed trzema laty do depozytu złożyłem i karimaty i inne elementy sprzętu obozowego, których nie chciałem zabierać do Limy (a tym bardziej do Europy). Pierwszy cud, że przez trzy lata ów worek przetrwał nienaruszony. Drugi, że do obu małych kłódek, zamykających do niego dostęp, udaje mi się odnaleźć i dopasować odpowiednie kluczyki. Trzeci – że kłódeczki gładko odskakują i odsłaniają przepastne wnętrze worka. A w nim wszystko w stanie dokładnie takim, jak zostało zdeponowane przed trzema laty. Radość i scena warte królestwa!
Potem okazuje się, że mimo kilkunastotygodniowych starań, nadal nie mamy zezwolenia na wejście na teren parku narodowego Manu, gdzie znajduje się Pusharo – największy petroglif w peruwiańskiej Amazonii. A ma to być przecież cel następnego etapu naszej wyprawy. Co robić? Czy jest jeszcze jakaś szansa na załatwienie tego dokumentu, czy może będzie trzeba modyfikować plany i do Pusharo najnormalniej w świecie nie dotrzemy?
Byłaby to wielka strata, bo Pusharo to miejsce naprawdę niezwykłe i otoczone niejedną legendą. Piotrek Małachowski w Limie mówił mi: „Jak tylko uda wam się wszystko pozałatwiać, nie rezygnujcie z eskapady do Pusharo. Choć sam tam nie byłe, wiem, że już sama droga tam jest wielką przygodą. A zobaczyć ten petroglif, to gra warta świeczki.”
Droga: najpierw przez góry na drugą stronę Andów. Potem dwiema rzekami – łodziami z prądem i pod prąd. Pobyt u Indian Machiguengów w wiosce Teparo–Palatoa, którzy musza na to wyrazić zgodę i całodzienny marsz do petroglifu. Potem – dwudniowy powrót do Cuzco. To skok poza ostatnią granicę. Wizyta w miejscu, dokąd rocznie dociera może 8, może 10 osób.
I teraz miałoby nas to ominąć? Jak już tyle razy wyobrażałem sobie, że jednak nam się uda, że w końcu tam będziemy? Ale bez zezwolenia, które muszą wydać władze parku Manu, na pewno nie będzie to możliwe. – Idę ulicą Saphi i nie mogę się z tym pogodzić. Być tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Carramba! Co robić? Co robić?
Wtedy wzrok mój pada na szyld – jeden wśród wielu – „Expedition Manu”. Myślę: „Może są wyspecjalizowani w sprawach parku Manu? Może wiedzą, jak takie zezwolenie skutecznie załatwić?” Wchodzę. Za biurkiem starsza pani o nobliwym wyglądzie. Pytam: „Są państwo w stanie w ekspresowym tempie postarać się o zezwolenie na wejście do Pusharo dla 4 osób?” Wielkich nadziei nie mam, ale co mi szkodzi. A tam pani, mierzy mnie przenikliwym wzrokiem znad opuszczonych okularów i mówi: „Por que no?” „Dlaczego nie? Myślę, że jesteśmy w stanie to załatwić”.
Z wrażenia aż usiadłem na najbliższym krześle. „Czyżby objawienie?” Myślałem, że nie będą wiedzieć, co takiego Pusharo, z czym to się je, a tu taka reakcja?
Od słowa do słowa. Pani nazywa się Martha, Martha Alegria, czyli Radość. Na dzień, gdy wrócimy z trekkingu szlakiem Binghama, może mieć dla nas zezwolenia. Mało tego. Może załatwić transport przez Andy do Pilcopaty i na powrót z Pilcopaty do Cuzco. Ma też przewodnika, który zna Indian z Teparo–Palatoa. Nazywa się Percy, Percy Huanca. Za pięć dni może ruszyć z nami w drogę… Jest wszakże jeden warunek: jak najszybciej musimy wpłacić zaliczkę: na zezwolenia i na transport. Kiedy? Najlepiej od razu, żeby nie tracić czasu…
Natychmiast przypomina mi się sytuacja z biletami lotniczymi w Chachapoyas. Tu jednak pani Marcie uczciwie patrzy z oczu. Intuicja pracuje, myślę: „Ryzyk–fizyk. Może to jedyna w życiu okazja, żeby dotrzeć do Pusharo?” I, niewiele zastanawiając się, wyciągam pieniądze…
CDN
PS: W środę, 21. października, o godz. 17.30 w audycji Michała Turka w Radiu Plus będę opowiadać o Meksyku. Wszystkich zainteresowanych zapraszam do radioodbiorników. Albo do słuchania w Internecie.
Chachapoyas–Pusharo