Chachapoyas – Pusharo 2015. Dzień czternasty. Śladami Hirama Binghama. Choquesuysuy i Mandor Pampa
Następnego dnia, z rana, Kazik i Jasiu razem z tragarzami idą prosto do Aguas Calientes, by rozbić namioty przy moście, z którego wjeżdża się na serpentynę kończącą się w Machu Picchu, natomiast Asia i ja cofamy się, żeby przez rzekę obejrzeć ruiny Choquesuysuy. Wczoraj, goniąc za jakimś miejscem na obozowisko, mijaliśmy je, ale było coraz ciemniej i nic już nie było widać. Na temat tego niezwykłego inkaskiego kompleksu u Binghama nie ma nawet wzmianki, bo gdy on tędy po raz pierwszy przechodził, ruiny były całkowicie zarośnięte. My teraz mamy je jednak przed sobą: w całej okazałości, bo słońce pięknie oświetla piramidalnie wznoszące się tarasy oraz szeroko rozłożone tarasy poniżej, nad rzeką. Ponad ruinami, jasną plamą, z zieleni wyzierają zabudowania Intipaty – kolejnego satelickiego osiedla rolników pracujących w przeszłości na rzecz Machu Picchu. A jeszcze dalej, za grzbietem, znajdują się niewidoczne z Choquesuysuy ruiny Winay–Wayna.Tak, przedpole Machu Picchu zostało przez Inków naprawdę gęsto zabudowane. Miało wiele wsporników – gospodarczych i obronnych. ( Intipatę i Winay wayna można dokładnie obejrzeć w albumie „Zielone Pompeje. Drogami Inków do Machu Picchu i jeszcze dalej”.)
Gdy w południe z Asią docieramy do Puente–Ruinas w Aguas Calientes, namiot Kazika i Jasia już stoi i w pełnym słońcu schnie po nocnym deszczu. Pole namiotowe tchnie luksusem, bo jest tu nawet wykafelkowane „bano”, czyli toalety z prysznicem. A nad głowami, na górnej krawędzi wznoszącego się ponad nami wąwozu Urubamby, korona w postaci szeroko rozlewających się ruin Machu Picchu. Widok przepyszny! Dolce Vita! Żyć, nie umierać! Kazik woła na powitanie: „Romek, tu jest przepięknie!”
To miejsce, to pole namiotowe to miejsce historyczne. To punkt, który Bingham w swoich książkach określał jako Mandor Pampa. Najpierw minął tzw. „La Maquinę” (nazwa wzięła się stąd, że znajdowały się tam elementy maszyny do obróbki trzciny cukrowej, która z uwagi na znaczny ciężar nigdy nie dotarła do miejsca swego przeznaczenia), a następnie pod wieczór, 23 lipca 1911 roku dotarł właśnie tu.
Pisał: „Zmrok szybko zapada w głębokim wąwozie, którego zbocza mają znacznie ponad milę wysokości. Było prawie ciemno, gdy dotarliśmy do (…) piaszczystej równinki o powierzchni dwóch, czy trzech akrów, która w tym górzystym kraju zwana jest pampą. Gdyby mieszkańcy argentyńskiej pampy, gdzie kolej może biec 250 mil w linii prostej, zobaczyli ten mały skrawek równi zalewowej zwanej Mandor Pampa, pomyśleliby sobie, że ktoś z nich żartuje lub rażąco źle używa słowa, oznaczającego dla nich bezkresna przestrzeń bez jednego wzgórza w zasięgu wzroku. Jednakże w ślad za dawnymi mieszkańcami tej okolicy, gdzie płaski grunt tak rzadko występuje, że opłaca im się budować wysokie, kamieniami oblicowane tarasy pozwalające na zasadzie dwóch, trzech rzędów kukurydzy tam, gdzie przedtem nie rosło nic, każda naturalna otwarta przestrzeń na dnie wąwozu (…)” nosi właśnie taką nazwę.
To tu Bingham spotkał Melchiora Arteagę, miejscowego chłopa, który opowiedział mu o istnieniu na krawędzi wąwozu dużych, nieznanych ruin. To tu Amerykanin zdecydował, że nazajutrz ruszy we wskazanym przez niego kierunku. I nawet nie przeczuwał, że dokona jednego z największych odkryć archeologicznych XX wieku.
CDN
PS: 9 listopada o godz. 19.00 w Gdańsku, w kawiarni podróżników Południk 18, będę opowiadał o wyprawie Chachapoya–Pusharo 2015. Wszystkich zainteresowanych serdecznie zapraszam!
Chachapoyas–Pusharo