Chachapoyas – Pusharo 2015. Dzień piętnasty. Śladami Hirama Binghama. Machu Picchu, czyli tam gdzie nie miało być motyli...


Z rana nasze bagaże i namioty odjeżdżają do Cuzco, my natomiast udajemy się na górną krawędź piętrzącego się ponad nami kanionu, do Machu Picchu. Robimy to przede wszystkim dla najmłodszego z nas, 19.–letniego Jasia, który w Peru jest po raz pierwszy i nie wiadomo, czy – po tym wszystkim, co musiał z nami wyczyniać – kiedykolwiek tu jeszcze wróci. (Asia i Kazik w Machu już byli poprzednio; Kazik dwa razy, Asia raz, ja – nie pamiętam ile razy.) Bo być w Peru i nie widzieć Machu Picchu to tak samo jak być w Rzymie i nie widzieć papieża.



W 1911 roku, po przybyciu do Mandor Pampa Bingham usłyszał od mieszkającego tam Melchora Arteagi, „że w sąsiedztwie znajduje się kilka interesujących ruin.” Niewiele się zastanawiając, następnego dnia postanowił to sprawdzić. „Nikt nie sądził, że mogą być one szczególnie interesujące – pisał potem – i nikt nie miał szczególnej ochoty iść ze mną. Przyrodnik orzekł, że „więcej motyli będzie w pobliżu rzeki” (…) a lekarz stwierdził, iż musi prać i zreperować swoje ubranie.” Tak, na pewno warto te stwierdzenia dobrze zapamiętać, bo w ten sposób obie te osoby zaprzepaściły jedyną w swoim życiu szansę na dokonanie czegoś naprawdę wielkiego. Ile razy sami postępujemy w podobny sposób?



Dalej Bingham pisał: „Koło południa [wraz z przydzielonym mi w Cuzco sierżantem Carrasco] całkowicie wyczerpani dotarliśmy do małej trawą krytej chaty leżącej 2000 stóp ponad poziomem rzeki. Jacyś dobroduszni Indianie, mile zdziwieni naszym niespodziewanym przybyciem, podjęli nas ociekającymi tykwami pełnymi orzeźwiającej wyśmienitej wody (…). Wyglądało na to, że dwaj indiańscy rolnicy, Richarte i Alvarez, niedawno wybrali to orle gniazdo na swój dom. Stwierdzili, ze znaleźli tu mnóstwo tarasów dla swoich upraw.”



Owi „campesinos” powiedzieli Binghamowi, że „nieco dalej” znajdują się duże ruiny, ale – jak to zaraz skomentował – „w tym kraju nikt przecież nigdy nie jest w stanie powiedzieć, czy taka informacja jest wiarygodna”.



„Nie mając najmniejszych nadziei na znalezienie czegoś (…) interesującego poza ruinami dwóch trzech kamiennych domów, jakie spotykaliśmy w róznych miejscach pomiędzy Ollantaytambo a Torontoy -pisał dalej Bingham - opuściłem (…) chłodny cień przyjemnej chatki i wspiąłem się w górę grzbietu, obchodząc niewielki cypel.”. I wtedy „(…) stanęliśmy wobec nieoczekiwanego widoku dużej serii pięknie skonstruowanych tarasów oblicowanych kamieniami; było ich chyba sto, a każdy miał setki stóp długości i dziesięć stóp wysokości.” A potem „(…) nagle znalazłem się twarzą w twarz ze ścianami zrujnowanych domów, zbudowanych w najlepszym stylu inkaskiej kamieniarki. Trudno było je dojrzeć, gdyż częściowo pokryte były narastającymi przez stuleciami drzewami i mchami. W głębokim cieniu, ukryte w bambusowym gąszczu i plątaninie pnączy, ukazywały się (…) mury z białych granitowych ciosów, starannie wyciętych i znakomicie do siebie dopasowanych (…) Wtem, bez żadnego uprzedzenia, (…) [przewodnik] pokazał mi jaskinię pod ogromnym nawisem, pięknie obramowaną doskonale wyciętym kamieniem. Najwidoczniej był to królewski grobowiec. Na szczycie tej szczególnej skały mieściła się półkolista budowla, której łagodnie nachylony i zaokrąglony mur (…) przypominał słynną Świątynię Słońca z Cuzco.”



Był to El Torreon – miejsce, które dziś w Machu Picchu turystów przyciąga jak lep muchy. – W ten sposób dokonane zostało jedno z największych archeologicznych odkryć XX wieku. Za kilka dni świat miał się dowiedzieć o istnieniu Machu Picchu, a nazwisko Binghama na zawsze weszło do annałów archeologii prekolumbijskiej.

A co my widzimy po dotarciu do Machu Picchu? NIC. Bo najpierw praktycznie NIC nie widać – tyle wokół jest mgły. Jest ona gęsta jak mleko, kefir, maślanka – wszystko wymieszane razem. I zamiast rzednąć, coraz bardziej gęstnieje. Co raz to nowe jej tumany nadciągają z doliny Aobamby (gdzie, notabene, skryte są następne satelickie ruiny Machu Picchu – ruiny Llactapaty: patrz album „Zielone Pompeje. Drogami Inków do Machu Picchu i jeszcze dalej”). Że jest tu mgła, to rzecz częsta i oczywista, ale że jest jej aż tyle?! I to akurat teraz?

Jasiu na razie może się ledwie domyślać, że jesteśmy w jednym z najsłynniejszych archeologicznych miejsc świata. „Czy je w ogóle ujrzy?” – zaczynam się niepokoić koło południa.

Nie pozostaje nam nic innego, jak usiąść na kamieniach i czekać. Więc czekamy.

CDN

PS: 9 listopada o godz. 19.00 w Gdańsku, w kawiarni podróżników Południk 18, będę opowiadał o wyprawie Chachapoya–Pusharo 2015. Wszystkich zainteresowanych serdecznie zapraszam!
Chachapoyas–Pusharo
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków