Chachapoyas – Pusharo 2015. Dzień siedemnasty – cd. Kierunek Pusharo. Niezmierna piękność bytu.
Jadę z twarzą przylepioną do szyby samochodu. Jest wyraźnie suszej niż wtedy, gdy w 2000. roku, w czasie zorganizowanej przeze mnie wyprawy poszukującej Eldorado, razem z Darkiem Szmidtem, Maćkiem Kostunem i Jackiem Kazińskim po raz pierwszy jechałem tą samą droga do Pilcopaty. (Szczegółowo opisałem to w książce pt. „Tajna misja Eldorado”.) Teraz na drogę, z wysokich, zielonych, porośniętych tropikalnym lasem skarp, spada znacznie mniej strumieni, tworzących niewielkie, malownicze wodospady. Na drodze jest też większy ruch: co chwila mijamy jakiś pojazd nadjeżdżający z przeciwnej strony.
Wtedy, w „Tajnej misji Eldorado” po raz pierwszy wspomniałem o Pusharo – o wielkim, tajemniczym petroglifie, na którym – jak niektórzy twierdzą – ma znajdować się gigantyczna mapa z zaznaczoną lokalizacją poszukiwanego przez stulecia legendarnego Złotego Miasta. Pisałem, że gdzieś daleko za horyzontem leży tajemnicze Pusharo. W domyśle – miejsce praktycznie nieosiągalne, poza granicami ekumeny. A teraz mamy tam dotrze! Rewelacja! Jako jedni z nielicznych Europejczyków i jako pierwsi Polacy. To, co kiedyś wydawało się niemożliwe, teraz, po latach, ma się ziścić.
Pisząc o Pusharo popełniłem wtedy błąd. Stwierdziłem, że ów petroglif został odkryty w latach 40.–tych XX wieku. Teraz wiem nieporównanie więcej na ten temat i koryguję: Pusharo zostało zlokalizowano przez Vincente Cientinagoyę, misjonarza, w 1921 roku, a więc 10 lat po pierwszej wizycie Binghama w Machu Picchu. Nadal jednak pozostaje tam, gdzie na mapie widnieje biała plama.
Po drodze obserwujemy zwierzęta. Percy ma świetną lunetę na statywie („el telescopio”), przez co, w czasie krótkich popasów, wzrokiem z łatwością można zatopić się w gęstwinie. Pierwszym interesującym obiektem, który udaje nam się wypatrzyć jest „quetzal” – piękny, zielono upierzony ptak, który do tej pory kojarzył mi się wyłącznie z Ameryką Centralną, z Majami, a przede wszystkim z Gwatemalą. Następna jest zielona żmija szybko przemykająca przez środek drogi, a jeszcze później ptak „potuto”, który z głową ukrytą pod skrzydłem chyba śpi (albo udaje, że śpi i tylko się wstydzi). Są też skalne koguciki –„ gallitos de las rocas”, przepiękne czerwone ptaki z owalną głową, niczym łeb wieloryba (w miniaturze): cała ich plejada, cała – liczę – pięćdziesiątka.
„Gallitos de las rocas” to szkarłatne klejnoty dżungli. Do tego – klejnoty gadające. Ich gulgotanie i skrzeczenie każe z jeszcze większym zachwytem patrzeć na wszystko dookoła. Widowisko jest naprawdę wspaniałe. A do tego niepowtarzalny koncert szmerów, westchnień, jęków, pohukiwań! Myślę: ”Ziemia i życie na niej to prawdziwy cud.” Tutaj naprawdę trudno nie dojść do takiego wniosku. Oczywiście wiedziałem to od zawsze, ale z tak wielką intensywnością jak teraz, uświadamiam to sobie chyba po raz pierwszy. „Niszczenie tego cudu, niweczenie go, wypalanie, karczowanie, eliminowanie, zadeptywanie i spychanie na margines – myślę dalej – to jedno z najgorszych przestępstw, jakie można sobie wyobrazić. To nie tylko przestępstwo przeciwko ludzkości, ale przeciwko najbardziej podstawowej istocie istnienia. Mord dokonywany na uniwersum.”
CDN
PS: 9 listopada o godz. 19.00 w Gdańsku, w kawiarni podróżników Południk 18, będę opowiadał o wyprawie Chachapoyas–Pusharo 2015. Wszystkich zainteresowanych serdecznie zapraszam!
Chachapoyas–Pusharo