Chachapoyas–Pusharo 2015. Dzień siedemnasty – Cd. i osiemnasty. Kierunek Pusharo. Brawo panie Kalinowski!


Po emocjach związanych z obserwacją ptaków, zasypiam w samochodzie. Prawie bezsenna noc przed wyjazdem z Cuzco daje mi się we znaki. Budzę się dopiero w miejscowości Patria, znanej mi już z wyprawy w poszukiwaniu Eldorado z roku 2000. A więc już blisko! I rzeczywiście: za kilka chwil dojeżdżamy do Pilcopaty, gdzie zamierzamy przenocować. Jestem zdziwiony, bo widzę, że teraz nazwę tę piszą Pillcopata. Co się stało? To przecież zmienia wymowę. Chyba że do słynnego wyjątku Pucallpa (gdzie dwa „ll” nadal czyta się jak jedno „l”) ma dojść wyjątek jeszcze jeden. Ściemnia się. Przy drodze widać szereg pokracznych, drewnianych bud – dokładnie takich samych, jak te, które znam z poprzedniego pobytu.



Ale nasz „lodge” – miejsce, gdzie będziemy spać, jest rewelacyjny. To, jak na „last frontier” – ostatnią granicę, do której właśnie dotarliśmy, co najmniej pięć gwiazdek. Na podłodze terakota, w kranie ciepła woda, a w oknach szczelne moskitiery. Tak w selwie jeszcze nigdy nie mieszkałem! Peru, jak widać, i tu robi postępy! Cykady krzyczą za oknami – dżungla włącza swoje wieczorne organy. Wilgoć, wilgoć, wilgoć – wszędzie czuje się oddech Wielkiej Zieleni. Potem kolacja, w czasie której na stół wdrapują się gigantyczne cykady i żuki.



Następnego dnia, z samego rana, wszystkie rzeczy z plecaków pakujemy w plastikowe worki, które dodatkowo zabezpieczamy taśmą klejącą. To znak, że zbliżamy się do rzeki – najpierw do Alto Madre de Dios, a następnie do Rio Palotoa, i że żarty zaraz się skończą. Dokumentów i pieniędzy nie zabezpieczamy, bo… – po prostu – ich nie mamy. Dla pewności – zostawiliśmy je w Cuzco, w hotelu, w „caja fuerte”, czyli w sejfie. Zamiast paszportów mamy tylko kserokopie najważniejszych paszportowych stron. Zamiast pieniędzy – garść drobnych.



Przed przyjazdem nad rzekę robimy jeszcze przystanek w sierocińcu dla zwierząt. Mieszkają tu zwierzęta porzucone, osierocone, lub zbyt brutalnie traktowane przez swych właścicieli. Papugi, małpki, pekari, mrówkojady. To taka mała arka Noego. Ma ochronić zwierzęta przed falami ludzkiego okrucieństwa i zalewem bezwzględności.



Zwierzaki są przezabawne, lgną do ludzi. Małpy ogonami okręcają mi się wokół ręki, nogi, szyi. Znów muszę zastanawiać się nad cudem życia na naszej planecie. Nie, takiej bliskości z przyrodą jeszcze nigdy nie zaznałem; takiego mistycznego związku ze wszystkim co się wije, okręca, gdera i co składa się na żywą otoczkę tego, co zwykle bez większej refleksji nazywamy Ziemią. Myślę: „Brawo, brawo panie Kalinowski – twórco parku narodowego Manu, którego próg właśnie przekroczyliśmy.”



Polak Jan Kalinowski do Ameryki Południowej przybył jako najsłynniejszy europejski łowca niedźwiedzi, a zmarł jako najbardziej zasłużony peruwiański obrońca przyrody.

CDN
Chachapoyas–Pusharo
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków