Chachapoyas–Pusharo 2015. Dzień dwudziesty – cd. Kierunek Pusharo. Shintuya, pekepekowanie i obserwacja rzeki
Koło południa dopływamy do legendarnej Shintuyi. Legendarnej, bo jest to miejscowość, o której jest mowa w każdej książce o wschodnich rubieżach Peru. Shintuya zawsze występuje tam w roli ostatniego przyczółka cywilizacji na wschodzie. Tymczasem my dopływamy do niej od strony zachodniej, co oznacza, że poza ten przyczółek zdecydowanie wyszliśmy…
Legenda w rzeczywistości okazuje się skupiskiem kilkunastu drewnianych bud ustawionych wzdłuż wyboistej drogi. Co za upał! Janek pije mleko kokosowe „prosto od krowy” (czyli z właśnie rozłupanego kokosa), a my – reszta grupy – bardziej z ciekawości niż z potrzeby serca, zaglądamy do jedynego tutejszego sklepu. Jest w nim wszystko – mydło, powidło i jeszcze wiele innych rzeczy. Także roześmiana sprzedawczyni i rozkręcony na pełen regulator – jak wszędzie w Peru – telewizor.
By uciec przed piekłem (upałem), jak najszybciej wracamy do łodzi. Rozlega się pekepeke i po chwili znów owiewa nas ożywcza bryza. Co za ulga! Na obu brzegach ponownie pojawia się selwa. I znów jest ”żyć, nie umierać”. Cztery godziny pekepekowania i cztery godziny obserwacji rzeki. Ach! Jest na co patrzeć. Nie sposób się nudzić. Bo jak na rzekę spojrzy się z bliska, okazuje się, że wcale nie jest ona płaska i gładka – jak mogłoby się wydawać, gdy patrzy się z brzegu. Gdy rzekę ma się na wyciągnięcie ręki, wychodzi na jaw, że ma ona góry i doliny; rynny i doły; że, co jak co, ale za grosz nie jest równa. Raczej przypomina długo eksploatowaną i nigdy nienaprawianą drogę, nie taflę gładką jak woda. Taką drogę, której przebieg i nawierzchnia z dnia na dzień mogą się niespodziewanie zmienić. A sprawny sternik i wioślarz potrafią bezbłędnie wyeksploatować wszelkie jej nierówności, zawirowania, wykroty. Tak samo jak szybowcowy pilot umie wykorzystać wstępujące i zstępujące prądy powietrza.
Wczesnym popołudniem dopływamy do miejsca, z którego na wysokim brzegu widać „lodge” – drewniane zabudowania, w których mamy spędzić kolejną noc. „Lodge” w selwie jest czymś takim, jak w górach schronisko. Ten nasz, jest nadzwyczaj skromny. To kolejna drewniana buda na naszym szlaku – no, może tym razem nieco większa. Ścianki działowe nie sięgają w niej sufitu i przez to słychać, co dzieje się w sąsiedztwie. W drewnianych ścianach jest też mnóstwo szpar, a w selwie każda szpara to szeroko otwarte wrota dla robactwa. Na szczęście mamy repelenty, które sprawdziły się pod skalną ścianą w Pusharo, więc może sprawdzą się i tu?
Jest więc szansa, że do rana da się jakoś przeżyć. Tym bardziej, że do pobudki wcale nie jest daleko. Musimy zerwać się już o czwartej rano, by zdążyć do „collpy” – piaskowej solnej lizawki, do której tuż po świcie zlatują się papugi na wczesne śniadanie. Przy małym drewnianym stoliku i przy latarce uzupełniam więc pospiesznie notatki, a zaraz potem naciągam na siebie moskitierę… i idę spać. Dobranoc!
CDN
Chachapoyas–PusharoPeru