3,4,5 IX 2012 Droga Inków. Naszyjnik z najpiękniejszych kamieni


I ruszyliśmy pod górę. Kiedyś, jak byłem tu po raz pierwszy, wystarczyło w odpowiednim momencie wyskoczyć ze zwalniającego pociągu i Droga Inków stała otworem. Teraz wszystko inaczej. Wszystko obwarowane jest setką reguł i nieprzekraczalnych przepisów, i skrajnie zbiurokratyzowane. Słynna Inca Trail, właśnie dlatego, że przez lata stała się tak znana, przerodziła się w fabrykę, w swoisty taśmociąg, w źródło wielkich dochodów dla kilku monopolizujących ją firm. Rezerwacje, by sie na nią dostać, trzeba dokonywać z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem - prawie jak przed wspinaczką na Mt. Everest, a słabo orientujących się w tutejszych realiach przybyłych, na każdym kroku próbuje się odrzec z ostatniej finansowej skóry. Szkoda, ale taki jest właśnie świat, świat ponowoczesności. Nie będę jednak narzekał. Nie po to tu przyjechałem. Przybyliśmy tu przecież po to, żeby robić zdjęcia.


Runturaccay - strażnica w kształcie podkowy tuż za pierwszą, najwyższą przełęczą.


Qonchamarca - z większej odległości do złudzenia przypomina... świątynię Majów.


Sayacmarca - twierdza na wysokim grzbiecie.


Sayacmarca - blanki jak w średniowiecznym zamku.


Sayacmarca - podobnie jak w Runturaccay znów owalne

Kierunek – nieznane. Wyprawa Tupac Amaru 2009. Śladami Inki Paucara (2)


To gdzieś tu.
Na pewno.
Co do tego, nie ma żadnych wątpliwości.
Ale... z tego jeszcze przecież nic nie wynika.
Gdzie? Konkretnie! Inna informacja nie ma po prostu żadnej wartości!
Stoję, rozglądam się w koło i czuję się bezradny.
Wszystko jasne: To, co nas czeka, to gorsze niż szukanie igły w stogu siana.


1.
Góry. Góry porośnięte dżunglą. Jakby pokryte skłębioną, zieloną sierścią – niektóre szczyty bliżej, inne dalej. Jedne wierzchołki strzeliste, inne kopulaste. Otaczają nas ze wszystkich stron. Tu i ówdzie owiewa je mgiełka, będąca forpocztą nisko przesuwających się chmur. W dole, kilkaset metrów niżej, szumi rzeka.
Gdzie to może być?
Mówienie w dżungli „gdzieś tu” nie ma sensu. W selwie, w gąszczu liczą się i mają jakąś wartość tylko stwierdzenia typu: „chodzi nam o ten, a nie inny kamień” i to pod warunkiem, że ów kamień znajduje się w zasięgu ręki. Ręki – nie wzroku. Bo w dżungli – oprócz gęstwiny – dosłownie nic nie widać. Można przejść w odległości jednego metra od zarośniętego muru i go wcale nie zauważyć. Można frustrować się, że nie jest się w stanie odnaleźć poszukiwanych ruin (namierzonych na przykład okiem kamery z kosmosu) i... – nic o tym nie wiedząc – stać w samym ich centrum.
Nam satelity – niestety – nie pomagają. To, czym dysponujemy, to tylko nieco eksplorerskiego doświadczenia i intuicja. Z globtroterem i pisarzem, Jarkiem Molendą, przedzierając się do ostatniej inkaskiej stolicy – Vilcabamby – byliśmy już tu przed rokiem. To, co wtedy zaobserwowaliśmy
najnowsze < > najstarsze
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków