Jest takie miasto, jest taki dzień, gdy na ulicach pojawia się Słońce i wzbudza wielki entuzjazm zgromadzonych tłumów. Tym miastem jest Cuzco – dawna stolica Tawantinsuyu, państwa Inków, dniem – 24. czerwca, moment zimowego przesilenia na półkuli południowej. To dzień Inti Raymi – lub gdyby trzymać się wszystkich rygorów języka keczua Intip Raymi – dzień Święta Słońca. Największa z czterech kardynalnych inkaskich „fiest”. Celebracja, do której niegdyś przygotowywano się wygaszając wszystkie paleniska i ostro poszcząc przez wiele dni; dziś natomiast tańcząc nieustannie przez przeszło trzy tygodnie.
W Cuzco w czerwcu jest tak roztańczone, jak chyba żadne inne miejsce na świecie. Poprzebierane taneczne korowody dzień w dzień wyruszają w miasto około dziesiątej rano. Tancerze zbierają się na historycznej ulicy Saphi i – ustawiwszy się w gwarze, śmiechu i nieodzownym zamęcie – po wystrzale z któregoś z zabytkowych pistoletów, wyruszają w stronę pobliskiego Plaza de Armas. Tam defilują przed przyozdobioną kolorami tęczy trybuną, zbierają aplauz i oklaski, i zaraz muszą ustąpić miejsca następnej grupie tancerzy napierających na nich od strony ulicy Saphi. Ci kolejni za około pół godziny dzielą los swych poprzedników i także muszą zasilić oblegający centralny plac tłum (który staje się przez to coraz bardziej kolorowy, coraz bardziej poprzebierany). I trwa to – niestrudzenie – do zachodu słońca, by następnego dnia, około dziesiątej,
Chachapoyas to jeden z najbardziej tajemniczych rejonów Peru. Jednocześnie to ta część tego kraju, która jest najrzadziej odwiedzana, i to zarówno przez badaczy i eksploratorów, jak i przez trampów i turystów. A ma bardzo wiele do zaoferowania. To ta prowincja, w której archeologowie w Peru wciąż najwięcej mają do odkrycia. Wystarczy przypomnieć, że Gene Savoy – słynny amerykański odkrywca (ten który w 1964 roku zlokalizował ostatnią stolicę Inków Vilcabambę) właśnie w Chachapoyas odkrył najwięcej – bo aż z górą 40! – zaginionych, porośniętych dżunglą miast.
Chachapoyanie (czytaj Czaczapojanie) – indiański lud zamieszkujący te północnoperuwiańskie ziemie, przez Inków został podbity bardzo późno, a i po inkaskim podboju zachował sporą niezależnośc. Jak wielką? Niemałą. Bo Chachapoyanie w zasadzie aż do końca pozostali bardziej partnerami Inków niż ich wasalami. Z drugiej strony, dość licznie potrafili wstępować do hiszpańskich oddziałów i w niejednej bitwie walczyli przeciw Inkom…
Gdy jeden z ostatnich inkaskich władców, buntowniczy Manco II zastanawiał się, co ma z sobą uczynić po tym, jak po oblężeniu Cuzco w latach 1536–1537, mimo wielu wysiłków, nie udało mu się tego miasta odbić z rąk Hiszpanów, poważnie brał pod uwagę, by przedrzeć się aż do Chachapoyas i razem z Chachapojanami ponownie ruszyć przeciwko Hiszpanom.
Ostatecznie zamysł ten upadł i Manco II zdecydował się na pozostanie w regionie Vilcabamby. Ale i wtedy kontakty jego powstańczego dworu z Chachapoyanami nie osłabły. Świadectwem tego
Operujące w rejonie Vilcabamby „Sendero Luminoso” (o czym pisałem w poprzednim poście) uznaje się za współczesnego obrońcę Indian. W ten sposób organizacja ta wpisuje się w bardzo długą tradycję walk o emancypację miejscowej ludności. Jest to szczególnie łatwe (i niejako oczywiste), gdy działa się w okolicach ostatniej niezależnej inkaskiej stolicy, która w imię utrzymania tubylczego państwa Inków opór stawiała aż do roku 1572.
Ale udział Vilcabamby w bojach z obcą ingerencją w Peru wcale się nie skończył w XVI wieku. Bo linia dynastyczna Tupaca Amaru - ostatniego władcy Vilcabamby, po jego egzekucji we wrześniu 1572 roku w Cuzco, wcale nie wygasła.
Rzecz w tym, że Tupac Amaru ze swą żoną Juaną Quispe Sisą miał syna Martina i córkę Juanę Pinco. Martin co prawda zmarł już w roku 1573 (miał wtedy zaledwie 5 lat), ale jego siostra - Juana przeżyła.
Juana, córka Tupaca Amaru, zwana Juaną Pinco, wyszła za mąż za Huaco Felipe. I miała z nim syna Blasa (Błażeja) Condorcanquiego.
Poniżej krótki film o powstaniu Tupaca Amaru II, które w Peru rozegrało się dokładnie w 200 lat po ostatnich walkach toczących się wokół Vilcabamby.
Z kolei Blas (Błażej) Condorcanqui za żonę pojął Franciskę Torres.
I z tego małżeństwa urodził się Sebastian Condorcanqui.
Dziś, po powrocie z Drogi Inków i z góry Machu Picchu, bardziej ulgowy dzień. Znów jesteśmy w Cuzco i idziemy do istniejącego od niedawna Muzeum Roślin Leczniczych. To jedna z nielicznych placówek tego rodzaju na świecie, a jedyna w całej mówiącej po hiszpańsku Ameryce Łacińskiej.
Rośliny lecznicze, od czasu pierwszych kontaktów z nieżyjącym już polski salezjaninem, o. Edmundem Szeligą, bardzo mnie pasjonują. Nic więc dziwnego, że wizyty w nowym muzeum w Cuzco nie mogłem sobie odmówić.
Jedna sala poświęcona jest liściom koki (o koce - jak się okazuje - pisał nawet Zygmunt Freud!), druga tytoniowi, jeszcze inna chininie. Jest też osobny dział na temat kaktusa San Pedro - słynnej, halucynogennej roślinie z północy Peru, jak rownież ayahuasce (Banisteriopsis caapi) - lianie z puszczy, która Indianie amazońscy uznają za wielką swiętość.
Właśnie ayahuaska z całego muzeum interesuje mnie najbardziej. Wielokrotnie miałem okazję doświadczać jej działania w praktyce - na wlasnej skórze i duszy. To owe, momentami dość ekstremalne przeżycia, doprowadziły mnie do przekonania, że w ayahuasce swoje źródło i początek ma mit o Złotym Mieście - Eldorado. Że owe Złote Miasto, przed oczami Indian pojawiało się właśnie po tym, jak wprowadzali się oni w trans po zażyciu ayahuaski. Wtedy wszystko nagle stawało się złote i mieniące się tajemniczą, metaliczną poświatą, i tylko spragnieni złota hiszpańscy konkwistadorzy tubylcze opowieści o Złotym Mieście
17. VIII
Po blisko 30-godzinnym locie dotarliśmy do Limy. Z lotniska odebrał nas Piotrek Małachowski - autor świetnego cyklu Operuje w Peru, ktory od roku ukazuje sie na łamach Żyj Długo.
Lima powitała nas słońcem, co - jak mówi Piotrek - może zwiastować zbliżanie się silnego trzęsienia ziemi. Pod wieczór anomalia ciepła jednak zanikla. Znów wiało zimnem, tak jak zwykle w Limie o tej porze roku. (Może więc trzęsienia ziemi jeszcze nie będzie...)
Na razie w swoich objęciach ma nas - różnica czasu wynoszaca 6 godzin. Oj, daje nam sie we znaki. Ale coz to dla takich chojraków jak my - Kazik, Dosia, Arkadiusz i ja?
Jutro, a więc 18 VIII, z rana lecimy do Cuzco. I tam dopiero zorientujemy się, czy da sie dotrzeć do Vilcabamby, która - jak wieść gminna niesie - jest w tej chwili we wladaniu partyzantow z organizacji Świetlisty Szlak. Jak nie inaczej, wszyscy zaopatrzymy sie w Czerwone Ksiazeczki Mao, bo senderyści to maoiści.
Album „Cuzco. Rzym Nowego Świata” autorstwa Warszewskiego i Paula dostępny teraz także po angielsku
Album „Cuzco. Rzym Nowego Świata”, który w Polsce wiosną tego roku ukazał się nakładem wydawnictwa Fitoherb, jako e-book pt. „Cusco. The Rome of the New World” dostępny jest od teraz także w angielskiej wersji językowej. Wydawcą jest oficyna Telkom Media. Książka znalazła się m.in. w ofercie sklepu Amazon.
Cuzco – Rzym Ameryki
Tytuł albumu - „Cuzco. Rzym Nowego Świata” odwołuje się do stwierdzenia, które w przeszłości padało wielokrotnie. O Cuzco – dawnej inkaskiej stolicy, jako o Rzymie, pisał już pod koniec XVI wieku Inca Garcilaso de la Vega – słynny dziejopis, syn inkaskiej księżniczki i hiszpańskiego konkwistadora, choć urodzony w Cuzco, dożywający swych dni w Europie, w Kordobie.
Do Rzymu Cuzco porównywał także Efraim Squier – słynny amerykański podróżnik, który andyjską krainę dawnych Inków poznawał w XIX wieku. W jego zapiskach z podróży po Peru i Boliwii znajdujemy następujący passus: „Cuzco [...] bez wątpliwości można nazwać Rzymem Nowego Świata. Cuzkeńska gigantyczna forteca to Kapitol. Świątynia Słońca to Koloseum. Manco Capac to Romulus, inka Viracocha - Augustyn; Huascar – Pompejusz, a Atahuallpa - Cesar. Natomiast Pizzarowie, Almagrowie, [...] Toledowie to Hunowie, Goci i chrześcijanie, którzy Rzym zniszczyli. Tupac Amaru to Belisariusz, który upadające imperium obdarzył jeszcze jednym dniem nadziei.”
Autorzy albumu – Roman Warszewski i Arkadiusz Paul – nie powołują się co prawda na oba te sławetne pióra, liczą jednak zapewne, iż ciąg skojarzeń tak celnie stworzony przez Squiera samoczynnie powstanie w głowie Czytelnika w chwili, gdy dotrze do końca książki. Nie może być bowiem przypadkiem, iż swą fotograficzną wizytę w Cuzco rozpoczynają właśnie od „gigantycznej fortecy” (a więc Kapitolu), by zaraz potem przejść do Corikanczy –
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów.
Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej.
Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami.
Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.