Recenzja książki Romana Warszewskiego pt. Żeby miało ręce i nogi w miesięczniku „Odra”, nr 12/2021, str. 107–108
Urszula Kozioł
Inaczej mówiąc
Będzie tu mowa o książce Romana Warszewskiego „żeby miało ręce i nogi” (Migotania, Gdańsk 2021), która w czasie czytania przeistacza się w Księgę.
Będzie mowa o prostym chłopie, analfabecie po sześćdziesiątce, który właśnie stracił nogę i który dotąd sądził, że ziemia jest płaska, a nie znając słowa „litery”, te widywane na gazecie, w które sprzedawca zawija zakupy – nazywał je robaczkami. Otóż w trakcie lektury analfabeta przeistacza się w Leonarda da Vinci.
Zachłannie zaczytuje się, poznawszy alfabet, w specjalistycznych księgach dotyczących skomplikowanych, specjalistycznych zagadnień naukowych, pełnych nieznanych mu pojęć, o które dopytuje synów, absolwentów technikum, dumnych z ojca. A jego cieszy, że potrafią sięgnąć do słowników, ale tez przeistoczyć się w jego ochroniarzy, jako że przez zacofana, niecywilizowaną wieś, tonącą w mrokach zabobonów, no i przy braku elektryczności, a co za tym idzie – radia i telewizji, ta wieś zagubiona na skraju puszczy białowieskiej za podszeptem księdza widzi w odmieńcu diabła. W przeciwieństwie do niego lokalny kapłan (po seminarium i po święceniach) okazuje się ciemnym zabobonnym klechą, w genialnym samouku dopatruje się wcielonego szatana diabła, szczuje – skutecznie! – na niego całą wieś, więc ciemne chłopstwo chce