Bellona informuje: Nowa książka Romana Warszewskiego


„Vilcabamba 1572” Seria: Historyczne bitwy. Bellona 2011

Na rynek właśnie trafia najnowsza książka Romana Warszewskiego – reportera, pisarza i znawcy Ameryki Łacińskiej. Jest nią tom „Vilcabamba 1572”, będący popularnonaukowym studiów dziejów walk o Vilcabambę – ostatnią stolicę Inków, powstałą niejako „na zapleczu” Tawantinsuyu, już w okresie jego podboju i w początkach kolonizacji obszaru znanego dziś jako Peru.
Książka mówi o rozdziale z historii Synów Słońca – jak niekiedy w Polsce nazywa się Inków – najsłabiej u nas opisanym i najmniej znanym. Jednocześnie – chyba najbardziej pasjonującym, ponieważ ukazującym w jaki sposób kultura europejska interferowała z kulturą Inków, i jakie przynosiło to rezultaty.
Warszewski o powstaniu i upadku Vilcabamby opowiada niezwykle barwnie. Mimo popularnonaukowego charakteru książki, słychać w niej reporterski nerw jego pióra. Narracji wychodzi to tylko na korzyść – trudno się od niej oderwać. A po zamknięciu książki nie sposób uciec od refleksji: jak niewiele wiemy o tamtym obszarze i jak wiele musimy się jeszcze o nim dowiedzieć i nauczyć.
W ciągu najbliższych 12 miesięcy nakładem naszej oficyny - w tej samej serii wydawniczej - ukażą się dwie dalsze historyczne książki Warszewskiego: „Cuzco 1536-37” oraz „Che Guevara w Boliwii 1966-67”.
Zapraszamy do lektury!
Wydawca

Długo musiałem tłumaczyć, że nie mam zamiaru pić krwi


Z Romanem Warszewskim, dziennikarzem, redaktorem naczelnym miesięcznika „Żyj Długo”, podróżnikiem i autorem kilkunastu książek poświęconych Peru, rozmawia Dorota Abramowicz

Z jednej strony Mario Vargas Llosa, noblista, obywatel świata, z drugiej - żyjący jak przed tysiącem lat Indianin, wierzący, że biały człowiek wysysa krew. Jeden i drugi jest Peruwiańczykiem. Co to za kraj, w którym żyją tak różniący się od siebie ludzie?
Kraj dziwny i fascynujący, który ma wszystko - niesamowitą przyrodę, wspaniałą kulturę i fascynującą historię. Można go poznawać bez końca. Byłem tam już dwadzieścia razy i pewnie pojadę jeszcze niejeden raz. Często powtarzam, że nie ma jednego Peru. Są trzy autonomiczne regiony: ucywilizowane wybrzeże, ze stolicą Limą, uniwersytetami, placówkami naukowymi, góry, gdzie zachowało się wiele zabytków inkaskich i dżungla,
czyli selwa - wielki las. Nie ma tam dróg, a jedynym szlakiem komunikacyjnym bywa rzeka.
W dżungli żyją plemiona, które nierzadko nigdy nie spotkały białego człowieka i nie wyszły z epoki kamienia łupanego.

Twoja żona, Luz, przed przyjazdem do Polski, pracowała w Limie, w ministerstwie finansów. Czy chociaż raz odwiedziła selwę, czy poznała swoich rodaków z wschodniej części kraju?
Nigdy tam nie była, zresztą jak znakomita większość mieszkańców wybrzeża - Kreoli, czyli ludności pochodzenia hiszpańskiego, Metysów, a ostatnio także coraz częściej osiedlających się w Peru Chińczyków i Japończyków. Nie ma wśród nich zbyt wielu Indian. Wybrzeże od dżungli

...a ryby płaczą w Ukajali


Znam okolice Atalaya, w których rozegrał się dramat polskich turystów, zabitych przez Indianina z plemienia Ashaninka. Byłem tam w 2000 roku w czasie wyprawy, która dotarła do górnego biegu rzeki Pini-Pini. To jeden z najniebezpieczniejszych rejonów w Peru. Taki, w którym biały ma prawo czuć się najmniej pewnie; który jak w soczewce skupia w sobie wszystkie najważniejsze, nierozwiązane problemy tego kraju.

Co jest największym problemem Peru? To, że nie ma jednego Peru, że są trzy wielkie, ułożone południkowo regiony - wybrzeże (costa), góry (sierra) i dżungla (selwa). Każdy z nich jest całkiem inny, każdy od pozostałych
dwóch różni się tak, jak różne są ogień i woda, jak inne są kamień i
powietrze.
Wybrzeże jest stosunkowo dobrze ucywilizowane. Są tam drogi, miasta,
porty. Tam też skupiona jest większość uniwersytetów i placówek
naukowych. W większości zamieszkiwane jest przez Kreolów i Metysów;
stosunkowo niewielu jest tam rdzennych Indian.
Góry – sierra - są niebotyczne, trudno dostępne, tylko od czasu do czasu
przecinają je drogi. To ta część kraju, w której dziedzictwo kultury Inków
– tak charakterystycznej dla tego kraju – jest najbardziej żywe i gdzie
zachowało się najwięcej bezcennych inkaskich zabytków.
Natomiast selwa – dżungla – to Wielki Las. Obszar całkowicie
pozbawiony dróg, gdzie jedynymi szlakami komunikacyjnymi są rzeki.
To ziemia zamieszkana przez rozproszone plemiona Indian, z których
tylko część weszła w kontakt z wiekiem XXI i niesionymi przez niego
dobrodziejstwami. To najprawdziwsza Ziemia

Warszewski: Nie wszyscy Indianie są dobrzy


U nas funkcjonuje legenda o dobrych Indianach, oczywiście Indianie są dobrzy, ale nie wszyscy, a zamordowani podróżnicy nie zdawali sobie chyba sprawy z niebezpieczeństwa, które im zagrażało - twierdzi Roman Warszewski, podróżnik i pisarz.
PAP: - Małżeństwo polskich kajakarzy Celina Mróz i Jarosław Frąckiewicz zostało zamordowane w Peru przez Indianin. Jest pan zaskoczony?


Roman Warszewski: - W ogóle. Niedawno jeden z najbogatszych ludzi w Polsce namawiał mnie, żebym pojechał ich szukać. Gdy odpowiedziałem, że szanse na odszukanie ich żywych są bliskie zeru, odstąpiono od tego projektu.

Płynęli rzeką Ukajali, dopływem Amazonki. Dlaczego odnalezienie ich żywych uznał pan za niewykonalne? Teren jest za rozległy, czy relacje między miejscowymi, a białymi zbyt napięte?

- W ten region nie należy zapuszczać się w pojedynkę. Szczególnie odcinek od Atalaya do Bolognese należy do najmniej przyjaznych obszarów dla białych w Peru. Żyjący tam Indianie nie lubią białych. Było tam wiele przypadków, że biali byli zabijani, a wyprawy, ruszające od rzeki w głąb lądu, zawracane.

Dlaczego?

- Ta niechęć wynika z zaszłości historycznych, które biorą swój początek już w czasach kolonizacji. Tam mieszkają takie plemiona jak: Machiguengowie, Ashaninkowie, Pirowie i szczególnie niebezpieczni Pokapakori. Indianie stamtąd uważają, że to oni strzegą miejscowych tajemnic i biali nie powinni wchodzić na ich terytorium.

- Ponadto Indianie na tym terenie mają coś na wzór autonomii. Twierdzą, że to są ich terytoria, których nie

Czy Kolumb był... Polakiem?


Powraca obrazoburcza teza, po raz pierwszy sformułowana przez Romana Warszewskiego już przed 15 laty

Czy Kolumb był... Polakiem?

Międzynarodowy zespół naukowców zakończył 20-letnia pracę badawczą nad życiem odkrywcy Ameryki – Krzysztofa Kolumba. Wyniki badań są sensacyjne – Krzysztof Kolumb miał z pochodzenia być Polakiem!


Nowe dowody w sprawie pochodzenia odkrywcy Ameryki w książce „Kolumb: nieopowiedziana historia” wysunął Manuel Rosa z Duke University w Stanach Zjednoczonych. Według autora pracy poświęconej życiu Kolumba, odkrzwca Ameryki był synem króla Władysława III Warneńczyka. Wprawdzie Kolumb urodził się siedem lat po śmierci Władysława III, ale, według naukowca, informacje o śmierci polskiego króla w czasie bitwy pod Warną, są nieścisłe. Dowodem na to ma być fakt, iż nigdy nie odnaleziono ciała ani zbroi króla.
Według Rosy, polski król miał przeżyć i uciec na Maderę. Tam rzekomo ożenił się z portugalską szlachcianka i był znany jako Henrique Alemao (Henryk Nimiec).
- Informacje o ty, że Kolumb pochodził z rodziny biednych włoskich tkaczy z Genui jest niedorzeczna – mówi Rosa. – Tylko głupiec przy tym będzie się upierał.
Naukowiec twierdzi, że jedynym sposobem na przekonanie hiszpańskiej rodziny królewskiej do sfinansowania planowanej podróży przez Ocean Atlantycki, było królewskie pochodzenie Kolumba.
Autor książki ostatecznego dowodu na potwierdzenie swych obrazoburczych tez upatruje w badaniach DNA. Obecnie chce zdobyć materiał genetyczny Jagiellonów z królewskich sarkofagów znajdujących się

Nobel jak stare wino


Z Mario Vargasem Llosą, laureatem literackiej Nagrody Nobla za rok 2010, rozmawia Roman Warszewski

Mimo natłoku zajęć, jakie wszyscy nobliści mają w dniach poprzedzających wręczenie im tej najsłynniejszej nagrody, Mario Vargasowi Llosie udaje się wygospodarować godzinę, by udzielić mi wywiadu. Na pewnie nie byłoby to możliwe, gdybyśmy nie znali się już od lat.... dwudziestu siedmiu! Po raz pierwszy spotkaliśmy się w 1983 roku, gdy zbierałem materiały do pierwszej swojej książki „Pokażcie mi brzuch terrorystki”. Po raz drugi w 1990 roku, gdy ubiegał się on o prezydenturę Peru i działał w organizacji FREDEMO. Po raz trzeci – w roku 2006 – gdy powstawała moja książka o nim „Skrzydła diabła, rogi anioła”.

Teraz nasze drogi krzyżują się po raz czwarty. I to w jaki wspaniałych okolicznościach! Spotykamy się w restauracji „Złoty pokój” na sztokhkolmskiej starówce. To ten sam zabytkowy lokal, w którym zbierają się szwedzcy akademicy, by dyskutować, komu w danym roku należy przyznać literackiego nobla.

A jednak!
Jednak się kręci!
Jest ten upragniony nobel. Wreszcie!
No jest, jest! I – prawdę mówiąc – od dwóch miesięcy nie mogę się pozbierać. Moje dobrze poukładane życie nagle obróciło się w niwecz, całkiem poszło w drzazgi. Czuję się trochę tak, jak rozbitek na oceanie. Co chwila moją szalupę zalewa co raz to nowa, wyższa fala!
Przybyło Panu obowiązków!
Przybyło obowiązków mimo, że i poprzednio miałem

Przewodnik po krainie cudu


Machu Picchu – miasto-legenda, miejsce które dotyka nieba. Położone w Peru, niemal po przeciwnej stronie ziemskiego globu, na samym szczycie Andów, od stu lat budzi marzenia, rozpala wyobraźnię, przyciąga obietnicą wielkiej przygody.

W 2011 roku minie dokładnie sto lat od odkrycia tego niezwykłego miasta Inków. Do dziś położone „na końcu świata”, tajemnicze Machu Picchu przyciąga podróżników z całego świata. Stało się jednym z siedmiu nowożytnych cudów świata. Jest też żywym symbolem dawnej Inkaskiej cywilizacji. Niegdyś celowo ukryte wysoko w górach, by nie rzucało się w oczy hiszpańskim konkwistadorom, dziś istnieje w oczach i umysłach ludzi na całym świecie.

Z jednej strony to dobrze – opowiada bowiem wciąż od nowa historię swojego ludu. Z drugiej jednak ciągnącym do niego rzeszom turystów może wkrótce udać się to, co nie udało się hiszpańskim najeźdźcom: tak jak krople drążą skałę, tak ciągnące każdego dnia na szczyt tłumy powoli, ale skutecznie przyczyniają się do zniszczenia tego miejsca. Już dziś ściany kamiennych świątyń zaczynają pękać, a strome górskie zbocza osuwają się. Codziennie też okolice inkaskiego miasta oczyszczać trzeba z ton porzuconych przez turystów śmieci. Tak więc nie wiadomo ile ten cud świata będzie jeszcze w stanie wytrzymać.

O mieście z chmur we właśnie wydanym albumie zatytułowanym „Machu Picchu. Sto lat po godzinie zero” opowiadają dwaj polscy podróżnicy: Roman Warszewski i Arkadiusz Paul. Ten pierwszy bywał w Ameryce Południowej tak wiele razy, że zna ten kontynent jak

najnowsze < > najstarsze
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków