Wiadomosci24: Śladami ludu Q`ero z podróżnikiem Romanem Warszewskim


"Czytelnik który sięgnie po tę książkę otrzyma fascynujące połączenie powieści podróżniczej, historycznej i – nie boję się tego określenia – powieści naukowo – detektywistycznej". (Dorota Abramowicz)

W ostatnich tygodniach na rynku księgarskim ukazały się dwie pozycje autorstwa podróżnika i pisarza Romana Warszewskiego. Pierwsza z nich nosi tytuł „Wyprawa Vilcabamba – Vilcabamba. Śladami wojownika którego nie imał się czas”. Jest ona poniekąd kontynuacją wcześniejszej pt. „Q`ero – długowieczność na zamówienie”. Druga, to pierwszy na świecie album opisujący obrazami wyprawy autora do Ameryki Południowej. Gdańscy miłośnicy twórczości Warszewskiego w październiku i listopadzie br. wielokrotnie mieli sposobność uczestniczenia w wieczorach autorskich promujących wspomniane pozycje. Jedno z ostatnich spotkań odbyło się 6.listopada w Filii nr 6 Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku.

Autor, z towarzyszącym mu uczestnikiem jednej z wypraw lekarzem Markiem Prusakowskim, zaprezentował niezwykle interesujący film traktujący o przebiegu poszukiwań i nawiązywania pierwszych kontaktów z członkami plemienia Q`ero. Szczegóły tej wyprawy opatrzone komentarzami podróżnika ,znajdują się w książce „Q`ero – długowieczność...”.

Roman Warszewski podążając w kolejnej podróży śladami Inków, przedstawił także swoje dwie nowe książki. We wstępie do pierwszej „Wyprawa Vilcabamba – Vilcabamba .Śladami wojownika którego nie imał się czas”, publicystka Dorota

„Zielone Pompeje. Drogami Inków do Machu Picchu i jeszcze dalej”. Najnowszy album Romana Warszewskiego i Arkadiusza Paulu właśnie opuścił drukarnię


„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków

Vilcabamba – Święta Równina, czy też Równina Duchów. Jeden z najbardziej tajemniczych i niedostępnych rejonów na ziemi. Choć położona zaledwie sto mil od Cuzco, głównego miasta peruwiańskich Andów i siedziby liczącego kilkaset lat uniwersytetu, wciąż pozostaje niezbadana. Pierwsi śmiałkowie zaczęli się zapuszczać w te rejony dopiero z początkiem ubiegłego wieku, mozolnie odkrywając i wydzierając dżungli kolejne, imponujące ślady dawno zapomnianej cywilizacji.


Roman Warszewski – dziennikarz, pisarz, znawca Ameryki Łacińskiej – od lat niestrudzenie przybliża swoim czytelnikom krainy niezwykłe. Krainy, do których większość z nas nigdy nie miałaby okazji się zapuścić. Szczyty najwyższych gór, dzikie ostępy dżungli, rejony niemal nietknięte ludzką stopą. Nie inaczej jest w przypadku albumu „Zielone Pompeje. Drogami Inków do Machu Picchu i jeszcze dalej”, właśnie wydanego nakładem wydawnictwa Fitoherb. To rarytas nie lada – pierwszy nie tylko w Polsce, ale i na świecie, album poświęcony inkaskiemu królestwu Vilcabamby.

Towarzyszem wyprawy Warszewskiego po tych niezwykłych terenach jest Arkadiusz Paul, współautor tego albumu – pasjonat kultur prekolumbijskich i zapalony fotografik. To jemu zawdzięczmy dużą część zdjęć, które bogato ilustrują opowieść o „zapasowym kraju” Inków.

Dlaczego zapasowym? Bo ta południowa część inkaskiego imperium, pokryta gęstą, upalną i trudną do przebycia dżunglą,

Waldemar Gabis o "Boliwii 1966-1967". Lekarz z karabinem na ramieniu


Ernesto Guevara de la Serna, Che Guevara albo po prostu Che. Bojownik, rewolucjonista, legenda, mit. Z tym mitem oraz jego swoistym życiem po życiu mierzy się Roman Warszewski w swojej najnowszej książce „Boliwia 1966-1967”.

Zacznę od tytułu najnowszej książki Romana Warszewskiego (20 w dorobku tego autora), który w porównaniu z tym, co znajdujemy w środku, jest nieco mylący. Zwyczajnie niepełny. „Boliwia 1966-1967” to bowiem nie opowieść o walkach partyzanckich w tym kraju na przestrzeni dwóch tytułowych lat (dokładnie 11 miesięcy w ciągu 1966 i 1967 roku), które tak naprawdę są jedynie punktem zaczepienia na temat Che Guevary. „Boliwia 1966- 1967” to opowieść właśnie o życiu Największego z Rewolucjonistów, jego wpływie na historię nie tylko Ameryki Południowej lat 50. i 60. XX wieku, ale całego świata, w końcu o jego legendzie oraz naśladowcach i kontynuatorach.

Che Guevara dziś to ikona pop kultury, obecna na t-shirtach. Jest jak Jimmy Hendrix czy Jennis Joplin, legendarni muzycy, którzy odeszli zbyt wcześnie. Che Guevara był inteligentny, przystojny, nawet uroczy – jak zauważył jeden z jego rozmówców - no i miał ideę, którą chciał wcielać w życie. Znakomity kandydat na idola, szczególnie w latach 60. minionego wieku, gdy na polityczną kontestację z jednej strony a wyzwolenie a la „dzieci kwiaty” z drugiej było zapotrzebowanie.

Tak dziś Che Guevarę można postrzegać. Nie o tym jednak pisze Warszewski, jeden z największych w naszym kraju specjalistów i znawców

Ewa Opiela o „Boliwii 1966-1967”. Podróż bez powrotu Ernesta Che Guevary



Fot. Paulina Zaremba


Książka Romana Warszewskiego „Boliwia 1966-1967”, która ukazała się w serii Historyczne Bitwy (Bellona), przynosi do bólu precyzyjną wiwisekcję walk, jakie w połowie lat 60.-tych, na pograniczu Argentyny i Boliwii, wraz z garstką partyzantów, toczył legendarny Ernesto Che Guevara.

O Che – idolu lewicy i młodzieży na całym świecie (vide nadal bardzo modne T-shirty z podobizną Guevary wykonane wg kultowego zdjęcia Alberta Kordy) napisano bardzo wiele. Przeważają biografie o rozmiarze cegły, w których postać głównego bohatera rozmywa się i ginie w natłoku detali. Warszewski wybrał inne rozwiązanie. Skoncentrował się na jednym, kilkumiesięcznym epizodzie – na kampanii boliwijskiej Che, w której jak w kropli wody odbija się cały wszechświat politycznej myśli dekady niezapomnianych lat 60.-tych: czasu, gdy człowiek szykował się do lotu na Księżyc; gdy dzień i noc grali „Stonesi”, a na uniwersyteckich kampusach rządziły „Dzieci-Kwiaty”; gdy dosłownie z niczego powstawała stolica Brazylii – Brasilia i gdy powszechnie wydawało się, że dosłownie wszystko (lub prawie wszystko) jest możliwe.

Che Guevara też tak uważał i dlatego można uznać go za najbardziej doskonałą inkarnację ducha tamtej epoki. Mało tego, że tak myślał; tę myśl konsekwentnie przekuwał w czyn. W czyn polityczny, w czyn zbrojny. Bo jak nikt inny, był przekonany o tym, że gdy czegoś nie można zrobić po dobroci, trzeba dokonać tego siłą.

Książka „Boliwia 1966-1967”

Ewa Opiela o albumie R.Warszewskiego i A.Paula „Cuzco. Rzym Nowego Świata”


Cuzco – Rzym Ameryki
Tytuł albumu - „Cuzco. Rzym Nowego Świata” odwołuje się do stwierdzenia, które w przeszłości padało wielokrotnie. O Cuzco – dawnej inkaskiej stolicy, jako o Rzymie, pisał już pod koniec XVI wieku Inca Garcilaso de la Vega – słynny dziejopis, syn inkaskiej księżniczki i hiszpańskiego konkwistadora, choć urodzony w Cuzco, dożywający swych dni w Europie, w Kordobie.

Do Rzymu Cuzco porównywał także Efraim Squier – słynny amerykański podróżnik, który andyjską krainę dawnych Inków poznawał w XIX wieku. W jego zapiskach z podróży po Peru i Boliwii znajdujemy następujący passus: „Cuzco [...] bez wątpliwości można nazwać Rzymem Nowego Świata. Cuzkeńska gigantyczna forteca to Kapitol. Świątynia Słońca to Koloseum. Manco Capac to Romulus, inka Viracocha - Augustyn; Huascar – Pompejusz, a Atahuallpa - Cesar. Natomiast Pizzarowie, Almagrowie, [...] Toledowie to Hunowie, Goci i chrześcijanie, którzy Rzym zniszczyli. Tupac Amaru to Belisariusz, który upadające imperium obdarzył jeszcze jednym dniem nadziei.”

Autorzy albumu – Roman Warszewski i Arkadiusz Paul – nie powołują się co prawda na oba te sławetne pióra, liczą jednak zapewne, iż ciąg skojarzeń tak celnie stworzony przez Squiera samoczynnie powstanie w głowie Czytelnika w chwili, gdy dotrze do końca książki. Nie może być bowiem przypadkiem, iż swą fotograficzną wizytę w Cuzco rozpoczynają właśnie od „gigantycznej fortecy” (a więc Kapitolu), by zaraz potem przejść do Corikanczy –

Teraz Cuzco!


Romana Warszewskiego i Arkadiusza Paula połączyła miłość do Ameryki Południowej. Swoją fascynacją dzielą się z pasją z czytelnikami. Przed około rokiem na rynku księgarskim pojawił się album Machu Picchu. Sto lat po godzinie zero. Teraz, w tej samej serii wydawniczej Siedem nowych cudów świata, światło dziennie ujrzało ich drugie wspólne dzieło Cuzco – Rzym Nowego Świata.

Co wiemy o Cuzco? Że jest to miasto w Ameryce Południowej położone na wysokości ponad 3 tysięcy metrów, że zostało założone w XII wieku przez pierwszego władcę Inków i że cztery stulecia później padło pod jarzmem hiszpańskiej konkwisty. Że dziś to mało znacząca
peruwiańska miejscowość.
Wszystko to prawda, ale Warszewski i Paul chcieli pokazać inne oblicze Cuzco, dlatego już na okładce swego dzieła przytaczają słowa Petera Frosta, autora książki Exploring Cusco. Co mówi Frost?
„Na przełomie XV i XVI wieku Inkowie stworzyli imperium rozmiarami zbliżone do Cesarstwa Rzymskiego. Rozciągało się ono od południowych rubieży obecnej Kolumbii po współczesne środkowe Chile i północną Argentynę. Od zachodu jego naturalną granicę stanowił Ocean Spokojny, od wschodu – nieprzebyta amazońska puszcza. Tak jak Rzymianie, Inkowie wytyczali wspaniałe drogi, wznosili monumentalne, zapierające dech w piersiach budowle, dysponowali wielką, dobrze zorganizowaną armią i potrafili znakomicie wykorzystać zdobycze cywilizacyjne podbijanych ludów. Bez wątpienia można powiedzieć, że byli Rzymianami Ameryki Południowej,

Bitwa o Równinę Duchów
Maciej Kuczyński o „Vilcabambie 1572” Romana Warszewskiego w „Nowych Książkach”


„W otaczającej konkwistadorów gęstwinie Indianie byli poukrywani nie dalej niż na wyciągnięcie ręki, i to zarówno na stoku powyżej poruszającej się kolumny, jak i poniżej. Z góry i z dołu wojownicy dopadli Hiszpanów z niespotykaną zajadłością i odwagą. Nie zważali na to, iż posługują się tylko maczugami o kamiennych głowicach, strzałami i bambusowymi nożami (...) Rzucili się, przesłaniając wyloty luf arkebuzów, i ich impet był tak wielki, iż hiszpańskie siły szybko zostały rozerwane na trzy części”. Nie zdało się to na wiele, po kilkunastu dniach Królestwo Vilcabamby – ostatni inkaski bastion, powstały już w czasach konkwisty – przestało istnieć. Zamknął się jeden z najbardziej dramatycznych rozdziałów podboju. Był to, jak pisze Roman Warszewski „okres pełen skrytobójczych śmierci, rozpełzającej się na wszystkie strony korupcji, przekupstw, konfliktów i krzyżujących się zdrad oraz wiarołomnych deklaracji lojalności. To epoka nakładania się na siebie dwu całkiem odmiennych tradycji – europejskiej i inkaskiej – i stapiania w nową kolonialną jakość”.
Vilcabamba – w języku keczua Równina Duchów – to gorąca kraina w Andach, górzysta, pokryta dżunglą, poprzecinana rzekami, obfitująca w złoto, srebro, kokę, kakao... Była tym, co pozostało Inkom po militarnej klęsce pierwszej części konkwisty. Była też dobrze wybranym obszarem, trudno dostępnym, gdzie nie mogła atakować kawaleria. Można ją nazwać państwem „nowoinkaskim”, które zasymilowało wiele europejskich wpływów, choć Hiszpanie przez długi czas
najnowsze < > najstarsze
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków