Z Noblistami w Sztokholmie



Właśnie wróciłem ze Sztokholmu, gdzie spotkałem się z kilkoma tegorocznymi noblistami.
Już tradycyjnie rozmawiałem z laureatami Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii (co mnie o tyle interesowało, iż ich prace dotyczą kwestii starzenia się i długowieczności), a także miałem okazję przeprowadzić wywiad z tegoroczną laureatka w dziedzinie literatury – z Hertą Mueller.
Wielce fascynujące jest to, iż to co o długowieczności mówią tegoroczni „medyczni” nobliści w dużej mierze pokrywa się z doświadczeniami, jakie w tej mierze posiadają południowoamerykańscy Indianie Q’ero, z których wielu dożywa 115-120 lat. Tak więc sztokholmskie rozmowy stanowią niezwykle cenne uzupełnienie mojej wiedzy na ten temat zebranej w Andach i na pewno do drugiej części książki o długowieczności („Wyprawa Vilcabamba-Vilcabamba”) wniosą wiele interesujących intuicji.
Z kuluarowych rozmów z przedstawicielami Komitetu Noblowskiego wnoszę, iż Nagroda Nobla dla Obamy miała jeden cel bardzo pragmatyczny: była pomyślana m.in. jako zachęta dla amerykańskiej administracji do zniesienia opodatkowania Nagrody Nobla w USA, co jest o tyle istotne, że najwięcej laureatów tego wyróżnienia pochodzi właśnie z tego kraju.

Jak końce chromosomów stały się początkiem
Z prof. Elisabeth Blackburn – laureatką Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii za rok 2009, rozmawia Roman Warszewski


– Nagrodę Nobla – wraz z profesorem Jackiem Szostakiem i profesor

W Krakowie o Ameryce Łacińskiej i Indianach Q’ero


W Krakowie, w ramach festiwalu „Pora Reportażu” zorganizowanego przez Instytut Książki, razem z Arturem Domosławskim z „Gazety Wyborczej”, opowiadam o reportażu o krajach Ameryki Południowej. Słuchaczy interesują Indianie Q’ero i ich umiejętność „uplastyczniania czasu” – czyli wydłużania życia; także to, co w dżungli odnalazła tegoroczna wyprawa Tupac Amaru 2009.

Rozmowę w Cafe Szafe przy ulicy Felicjanek 10 (rzut beretem od Uniwersytetu Jagiellońskiego) bardzo umiejętnie i taktownie prowadzi dr Marta Kania – z Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych UJ; sekunduje jej Tomasz Pindel – znany tłumacz prozy latynoamerykańskiej, m.in. tak lubianego przeze mnie Jaime Bayly’ego. Pasjonaci Ameryki Łacińskiej: widać, że żyją tym samym, czym żyją ich rozmówcy, czyli Artur Domosławski i ja.

W tym, co opowiada Artur Domosławski pojawia się ciekawy problem: w Brazylii jego informatorzy niekiedy zmieniają to, co mówią w zależności od tego, kto go do nich przyprowadza. Czy oznacza to, że są kłamcami?

Konkluzja może być jedna: jeśli ktoś gotów jest uznać ich za kłamców, sam niewątpliwie zasługuje na miano... głupca. Jeśli ktoś jedzie do Brazylii, żeby zebrać materiał reporterski, powinien być świadomy, iż ludzie żyjący w środowisku przesyconym przemocą, mogą zmieniać „swoje zeznania” w zależności od tego, kto ich słucha. Od tego może bowiem często zależeć ich życie...

Filmowcy przy ulicy Gedymina


Alicja Nowaczyk i Francois Bucher (za kamerą),
przy pracy na ulicy Gedymina.
Kilka dni temu odwiedzili mnie Alicja Nowaczyk i Francois Bucher. Francois jest kolumbijskim filmowcem, mieszkającym w tej chwili w Berlinie, który przygotowuje filmowy dokument z pogranicza... nazwijmy to: magii i realu; natomiast Alicja Nowaczyk dzielnie mu w tym niełatwym przedsięwzięciu sekunduje, przeprowadzając drobiazgowy research i – gdy trzeba – wspierając językowo.

Film kręcony przez Francois ma być gotowy do wiosny. Wtedy zostanie zaprezentowany w Sewilli, gdzie siedzibę ma fundacja, która finansuje jego powstanie. Czego dotyczy ów dokument, na razie przemilczę, żeby niczego nie zapeszać i by nie utrudnić pracy Francois. Powiem tylko, że zadziałała tu jakaś przedziwna synchroniczność: problematyka filmu ma wiele wspólnego z tematami, które nie tak dawno pojawiły się na tej stronie...
Mimo że z Francois spotkaliśmy się po raz pierwszy, od razu było wiadomo, że „nadajemy” na tej samej częstotliwości. Natychmiast dało się wyczuć pewną duchową wspólnotę i postrzeganie rzeczywistości w bardzo podobny sposób. Gdyby miał kiedyś powstać film na podstawie mojej książki „Tajna misja – El Dorado” (w swej istocie bardzo filmowej), na pewno robić go powinien właśnie Francois. Na razie – na potrzeby powstającego w tej chwili obrazu, skręcił tylko kilka „setek”, na których wypowiadam się na interesujące go tematy.
Jakie? Tak jak mówiłem –

Kierunek – nieznane. Wyprawa Tupac Amaru 2009. Śladami Inki Paucara (2)


To gdzieś tu.
Na pewno.
Co do tego, nie ma żadnych wątpliwości.
Ale... z tego jeszcze przecież nic nie wynika.
Gdzie? Konkretnie! Inna informacja nie ma po prostu żadnej wartości!
Stoję, rozglądam się w koło i czuję się bezradny.
Wszystko jasne: To, co nas czeka, to gorsze niż szukanie igły w stogu siana.


1.
Góry. Góry porośnięte dżunglą. Jakby pokryte skłębioną, zieloną sierścią – niektóre szczyty bliżej, inne dalej. Jedne wierzchołki strzeliste, inne kopulaste. Otaczają nas ze wszystkich stron. Tu i ówdzie owiewa je mgiełka, będąca forpocztą nisko przesuwających się chmur. W dole, kilkaset metrów niżej, szumi rzeka.
Gdzie to może być?
Mówienie w dżungli „gdzieś tu” nie ma sensu. W selwie, w gąszczu liczą się i mają jakąś wartość tylko stwierdzenia typu: „chodzi nam o ten, a nie inny kamień” i to pod warunkiem, że ów kamień znajduje się w zasięgu ręki. Ręki – nie wzroku. Bo w dżungli – oprócz gęstwiny – dosłownie nic nie widać. Można przejść w odległości jednego metra od zarośniętego muru i go wcale nie zauważyć. Można frustrować się, że nie jest się w stanie odnaleźć poszukiwanych ruin (namierzonych na przykład okiem kamery z kosmosu) i... – nic o tym nie wiedząc – stać w samym ich centrum.
Nam satelity – niestety – nie pomagają. To, czym dysponujemy, to tylko nieco eksplorerskiego doświadczenia i intuicja. Z globtroterem i pisarzem, Jarkiem Molendą, przedzierając się do ostatniej inkaskiej stolicy – Vilcabamby – byliśmy już tu przed rokiem. To, co wtedy zaobserwowaliśmy

Grobowiec Cheopsa


Jedyna zachowana podobizna Cheopsa
Wiele osób, które wieszczą koniec świata w 2012 roku, poszukuje grobu faraona Cheopsa, co – ich zdaniem – ma odwrócić klątwę wiszącą nad Ziemią. Mam dla nich bardzo złą wiadomość. Nie będące Wielką Piramidą miejsce spoczynku mumii słynnego faraona, dawno już zostało odnalezione.

Już w epoce Ramessydów (XIX dynastia) trzy wielkie piramidy w Gizie pozostawały puste i nie było w nich królewskich mumii. Dla Egipcjan było to nie mniej irytujące niż dla współczesnych pasjonatów starożytności: do tego stopnia, że w okresie saickim (XXVI dynastia), w którym ze szczególnym pietyzmem odnoszono się do wszystkiego, co zostało stworzone w okresie Starego Państwa (a więc w czasach wznoszenia największych piramid), posunięto się do tego, że do piramidy Menkaurego wstawiono całkiem nowy sarkofag.
Można się domyślać, że – w związku z nieobecnością mumii jej prawowitego gospodarza, sarkofag ów zaopatrzono także w jakiś substytut ciała. Gdy w XIX wieku ta wielka kamienna trumna została odnaleziona, zawierała bardzo urozmaicony zestaw ludzkich szczątków – parę nóg, dolną część tułowia, czyjeś żebra i jeszcze jakieś wnętrzności. Ich wiek – metodą radiowęglową – określono na Okres Rzymski. Wydaje się więc, że konsternacja z powodu braku właściwej mumii trwała dalej i szczątki z epoki saickiej w czasach rzymskich jeszcze raz zastąpiono całkiem innym ciałem.

Piramidy – jednak grobowce?
Fakt,

W 2012 roku końca świata nie będzie!


Wraz ze zbliżaniem się końca roku, jak bumerang w prasie powracają żelazne tematy: a więc to, iż 23 grudnia w 2012 roku nieuchronnie nastąpi koniec świata. Są ludzie (niektórych z nich nawet znam!) i fundacje (sic!), które próbują na tym zbić niezłą kasę. Tymczasem – żadnego końca świata nie będzie. Powoływanie się przy okazji wieszczenia rychłego końca świata na Majów i książkę Particka Geryla pt „Proroctwa Oriona”, jest jednym wielkim nieporozumieniem.

Nie wiem, czy – jak uważa Geryl - Majowie mieli bliskie związki z Atlantami i prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiem. Wiem natomiast, że w kalendarzu Majów – ani w jego wersji rytualnej (tzolkin), ani świeckiej (haab), ani w tzw. Długiej Rachubie, na temat końca świata w momencie wskazywanym przez Geryla nie ma ani słowa, natomiast istnieje wiele zapisów hieroglificznych wykonanych ręką Majów, z których wynika, że świat będzie istniał długo po roku 2012 - co najmniej do roku 9898.

Swoje przekonanie Patrick Geryl opiera na tym, że 23 grudnia 2012 końca dobiegnie majowski cykl czasowy, który rozpoczął się 13 sierpnia 3114 roku przed naszą erą. Odnoszę jednak wrażenie, że nie do końca rozumie on specyfikę kalendarza Majów, a poza tym nie zna treści majowskich inskrypcji, które obieg czterech wielkich kół czasu, jakimi w celu mierzenia jego upływu posługiwali się Majowie, umieszczają w odpowiednim treściowym kontekście.

Nie ma roku zerowego!

Po pierwsze refleksja ogólna – czas w przekonaniu

Pierwsi Polacy w Puncuyoc


Wyprawa Tupac Amaru 2009. Śladami Inki Paucara

W którym momencie górska ścieżka zamienia się w... kamienne schody, nie mam pojęcia. Jest za wysoko, żeby uwagę zwracać na takie szczegóły. Cóż - prawie cztery tysiące metrów nad poziomem morza, na czwarty, czy piąty dzień po przybyciu w wysokie Andy... To jasne: brak aklimatyzacji zakłóca naszą percepcję i zmysł obserwacji. Wspinając się w na stromą przełęcz, uwagę koncentrujemy przede wszystkim na tym, żeby nie odpaść od ściany i nie polecieć w przepaść. A schody? Schody w pewnym momencie po prostu się pojawiły. I potem już były - do samego końca. Po cel, znajdujący się wysoko na przełęczy.


1.
Owe schody przed wiekami zbudowali Inkowie. Dlatego są one nieco inne niż schody europejskie. To schody z Nowego Świata. Ogromne, cyklopie, ciężkie. Ułożone z kamiennych brył, tak topornych i wielkich, że gdy się po nich idzie, można wziąć je po prostu za skalne rumowisko. Że jest to celowo wzniesiona konstrukcja, widać dopiero z pewnej odległości - z dystansu. Wtedy staje się jasne, że kamienie, po których się stąpa, wcale nie zostały porozrzucane siłami natury, lecz że musiała tu zadziałać ludzka ręka.
Właśnie one – schody w sercu gór - zwróciły uwagę pierwszych odkrywców. Nie Kolumba, Pizarra, czy Orellany; w ich czasach o istnieniu tego zakątka nikt nie miał jeszcze zielonego pojęcia. Mowa bowiem o sercu południowoamerykańskiego interioru. Jeszcze dokładniej - o sercu jego serca. Bardziej surowych i niedostępnych

najnowsze < > najstarsze
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków